Dopadli mnie pod prysznicem. Jak co tydzień. Pięciu wielkich,
wydziaranych od stóp do głów facetów. Pięć całkowicie nieudanych imitacji uśmiechów
na paskudnych twarzach. Twarzach, które wyraźnie wskazywały, że ich posiadacze
z niejednego już pieca chleb jedli. Chyba nawet bezpośrednio z pieca.
- Już sobota, skarbie. - Wychrypiał Kmina. - Czas na miłość.
Z trudem przełknąłem ślinę. Wiedziałem, że nie jest to
ostatnia rzecz, którą będę dzisiaj z trudem przełykał.
- Wybieraj, skarbie. - Rozkazał Grypsera.
- Mam wybierać? - Zapytałem. - Przecież i tak wydymacie mnie
wszyscy.
- Owszem. - Przyznał Ksywa. - Ale taka jest tradycja.
I tradycyjnie rzucił na podłogę mydełko.
- Musisz mieć wrażenie, że twój głos się liczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz