Stara Grzelakowa nie czekała
długo pod zakrystią. Już po kwadransie dopuszczono ją przed skupione i
zatroskane oblicze księdza Marka.
- Drogie dziecko - ksiądz Marek
nie tracił czasu na długie powitania. - Trzeba posadzkę w świątyni porządnie wyszorować.
Stara Grzelakowa pomyślała o
swoich nękanych reumatyzmem stawach kolanowych. O powykręcanych przez artretyzm
palcach.
- Oczywiście, nie za darmo - kontynuował
ksiądz Marek.
Stara Grzelakowa pomyślała o
niskiej emeryturze. O leżących w szufladzie stołu niezrealizowanych receptach.
- Sto, może sto pięćdziesiąt
złotych - zdecydował ksiądz Marek.
W oczach starej Grzelakowej
pojawiły się łzy.
- Księże dobrodzieju - wyszeptała.
Łzy spłynęły po pokrytych siecią
zmarszczek policzkach.
- Ja naprawdę nie mam tyle
pieniędzy…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz