Siedzimy…
Sączymy…
Kolejne piwa pękają z cichym
brzękiem.
Powietrze gęstnieje od
papierosowego dymu.
Rozmawiamy…
- Krzychu, wiem jak pomnożyć nasz
majątek.
- Pomnożyć co?
Chwila zadumy.
Zrozumienie.
- Krzychu, wiem jak zdobyć
majątek, a potem go pomnożyć. Będziemy mieli więcej, niż jesteśmy w stanie
przepić.
Fajnie. Może sobie książkę kupię.
Patrzy na mnie.
Czekam.
Wiem, że długo nie wytrzyma.
I rzeczywiście. Podnosi w górę
palec, o dziwo – wskazujący i triumfalnie oznajmia:
- Religia.
- Katechetą chcesz zostać? To
takie dochodowe?
- Coś ty. Kościół!
- Aha. Kościół. Ale wiesz, to
jednak ryzykowne jest. Zresztą, gdzie byśmy sprzedali fanty.
Chwila zadumy.
Zrozumienie.
- Krzychu, kościół. Własny
kościół. Założymy własny kościół.
- Aha. I na tym właśnie zarobimy?
- Oczywiście. Popatrz tylko…
Wyjmuje z kieszeni długopis.
Sięga po serwetki. Zaczyna rysować jakieś schematy. Pierwszy szkic naszej
własnej, zupełnie nowej, gminy wyznaniowej. Gmina szybko zmienia się w powiat.
Na czwartej serwetce ma już rozmiary sporego województwa. Pojawiają się tabele.
Po lewej stronie wydatki, po prawej zyski. Prawa strona pięknie się rozrasta.
Błyskawicznie mijamy punkt, w którym udaje mi się nareszcie skompletować „Ucztę
Wyobraźni” i pędzimy dalej. Ale czegoś mi tu brakuje… No tak…
- Michu, wstrzymaj konie.
Przeoczyłeś jeden szczegół.
Łapie oddech. Przerzuca zapisane serwetki.
Przez chwilę mruczy coś pod nosem.
- Niemożliwe. Wszystko jest jak
trzeba.
- Niby tak, ale wiesz, każda
sekta…
- Nie sekta Krzychu, kościół!
- A co za różnica?
- Różnica tkwi w ilości wiernych…
- No właśnie! Jeśli chcesz mieć
wiernych, to musisz mieć jakiegoś boga.
- Po co nam jakiś bóg?
- Nam po nic, ale wierni mogą
potrzebować.
Chwila zadumy.
Zrozumienie.
- Faktycznie. Nie pomyślałem.
Kolejna chwila zadumy.
Ponowny przegląd notatek.
Poprawki.
Jeszcze kilka poprawek.
I jeszcze.
Łagodna rezygnacja.
- Cholera. Obecność boga
niepotrzebnie wszystko skomplikuje.
Gdyby nie jeden drobny szczegół...
OdpowiedzUsuń