Od lat włóczę się po Mazurach w poszukiwaniu opowieści. Spotykam wielu
ludzi, przeważnie ludzi, którzy chętnie opowiadają mi swoje historie. Wszystkie
skrzętnie notuję. Może ktoś kiedyś będzie chciał je przeczytać.
***
MACIEK: To podobno żona pierwszego leśniczego tak nazwała tę leśniczówkę,
kiedy ją tu przywiózł zaraz o ślubie. I tak już zostało. Wiem, że to głupia
nazwa. Ale powiem ci, że na początku nawet mi się podobała. Czegoś takiego
właśnie szukałem. Woda w jeziorze czyściutka, las dokoła, cisza, spokój. Nic,
tylko siadać i pisać. W końcu miał to przecież być mój własny dom pracy
twórczej! Tutaj miały powstać najdonioślejsze dzieła w historii polskiej
fantastyki. I co? I gówno! Wybacz mi proszę ten kolokwializm.
DANUTA: Kiedy go zobaczyłam pierwszy raz... No po prostu śmiech na sali.
Chudzina, niewysoki, lekko przygarbiony. I jeszcze te zabawne okulary. Nie
wytrzyma – pomyślałam. Ale spisuje się nad podziw dzielnie.
MACIEK: Początkowo nic się nie działo. Pływałem w jeziorze, opalałem się
na tej polance przed domem i pisałem, przede wszystkim pisałem. O niczym więcej
nie śmiałem marzyć. Byłem szczęśliwy. Szczęśliwy jak nigdy wcześniej. Ale tak
mniej więcej po tygodniu, zaczęło się...
DANUTA: Przykazałam wszystkim żeby przez tydzień w ogóle nie pokazywali
mu się na oczy. Niech się chłopak zaaklimatyzuje, niech przywyknie do nowego
miejsca. Niech się poczuje jak u siebie. Potem będzie dość czasu żeby
wyprowadzić go z błędu.
MACIEK: Był czwartkowy wieczór. Pierwszy rozdział, dodam nieskromnie –
rewelacyjny pierwszy rozdział, mojej powieści był prawie skończony. Oderwałem
się na chwilę od klawiatury i poszedłem napić się mleka. W głowie mi huczało,
pomysł gonił pomysł. Nowatorskie rozwiązania, niebanalna narracja, zaskakujące
zwroty akcji, nieszablonowi bohaterowie... Być może miałem nawet lekką
gorączkę, wiesz, twórczą. Pewnie dlatego nie od razu zauważyłem, że w domu
zrobiło się nieco chłodno. Ba, nawet zdecydowanie zimno. Przynajmniej jak na
lipiec. Kiedy wróciłem do gabinetu, ona już tam była.
DANUTA: Siedziałam przy komputerze i czytałam te jego wypociny. Powiadam
ci – coś strasznego. Ani jednego oryginalnego zdania. Banał na banale.
Szlachetny książę, nieskalana księżniczka, uroczy opryszek, zły władca i
oczywiście ciągła walka Dobra ze Złem. No koszmar, po prostu koszmar. Już
miałam skasować cały ten żenujący tekst, kiedy wrócił. Oczywiście z wrażenia
upuścił szklankę. Aż podskoczyłam.
MACIEK: Aż podskoczyłem. Szklanka wypadła mi z ręki i się stłukła. No bo
wyobraź sobie, że mieszkasz na zadupiu, w “Zadupiu” właściwie, do najbliższej
wsi siedem kilometrów, środek nocy, wychodzisz na chwilę do kuchni a po
powrocie zastajesz na swoim krześle jakąś kobietę. Młodą, nieźle zbudowaną, w
koronkowej, przezroczystej koszuli nocnej. Nie zdziwiłbyś się? A to jeszcze
nic! Patrzę, bo jak sam widziałeś, trudno od niej oczy oderwać i widzę, że ona
nie tylko koszulę ma przezroczystą, ale cała jest taka jakaś prześwitująca.
Monitor cały przez nią widać, można normalnie czytać. No i się przestraszyłem.
DANUTA: Stał i bezczelnie gapił się na moje piersi. Twarz mu
poczerwieniała, oddech przyspieszył, ale po chwili się zorientował co jest
grane i najzwyczajniej w świecie zemdlał. I bardzo dobrze, bo już się bałam, że
mu jakaś żyłka pęknie albo co.
MACIEK: Kiedy się ocknąłem, pochylała się nade mną. Nie widziałem jej
twarzy, bo akurat nad głową miała żyrandol, ale chyba się uśmiechała. “Ojej” –
mówi – “Ale się chłopiec przestraszył. Nie bój się, Danusia krzywdy ci nie
zrobi. I innym też nie pozwoli cię skrzywdzić”. Jak usłyszałem o tych innych,
to o mało znowu nie straciłem przytomności.
FRYDERYK: Ja barco pszepraszam, ale ja nie rozumi o czym mówi. Ja
posiedze s boku i posłucha tylko.
DANUTA: Oj, zamknij się Fryc. Sześćset lat mieszkasz w tym kraju, mógłbyś
się wreszcie nauczyć języka, leniu. Mów, mów Maćku.
MACIEK: Rozglądam się i co widzę? Cały dom pełen różnych takich, jakby to
powiedzieć, postaci... Snują się, jęczą niektóre, jakiś gość łańcuchami
dzwoni...
DANUTA: To lord MacAron, straszny tradycjonalista, nie wiem skąd
wytrzasnął te łańcuchy.
MACIEK: Ta tu łajza w krzyżackiej zbroi. Arab jakiś z turbanem na głowie.
Tyle tylko, że głowę pod pachą trzyma. W ogóle, pełno, tych no... ludzi. A na
przedzie ta zołza.
DANUTA: “Zołza”. Tak właśnie powiedział mój małżonek książę Henryk,
zadając mi śmiertelny cios kandelabrem. Silny był z niego mężczyzna. Chłop na
schwał, można powiedzieć. A właściwie szlachcic na schwał.
Wracając jednak do zasadniczego wątku naszej rozmowy... Rzeczywiście,
może i nieładnie wyszło. Może trzeba było jakoś Maćka przygotować, a nie tak
pojawiać się od razu całą chmarą. Ale jak przygotować kogoś do obecności dwustu
siedmiu, nie bójmy się tego słowa, martwych zasadniczo współlokatorów.
MŚCIWÓJ: Dyć!
DANUTA: No właśnie.
MACIEK: A wszystko przez leśniczego Gąsiorka i przez tego cholernego
Brytyjczyka.
DANUTA: Pomysł Terry’ego Pratchetta dziwnym trafem przeniknął do naszego
świata. I, jak każda szalona idea, bardzo szybko znalazł szerokie grono
zagorzałych zwolenników. A co ważniejsze, okazało się, że stawiana przez pana
Pratchetta teza jest słuszna. Nie mogliśmy z tego nie skorzystać, prawda?
MACIEK: Bo widzisz, on napisał w którejś swojej powieści, że jakkolwiek
duch...
DANUTA: Phi!
MACIEK: No tak, nie lubią tego określenia. Jakkolwiek każda osoba jest w
pewien sposób przywiązana do miejsca swojej śmierci...
DANUTA: Phi!!!
MACIEK: Znaczy, do miejsca swego przejścia na Drugą Stronę, to zabierając
z tego miejsca jego część, kamyk dla przykładu, można razem z nim zabrać
również tę osobę. Taka zasada, ktoś nie dopatrzył po prostu. Chory pomysł, moim
zdaniem, ale niestety, sprawdził się.
DANUTA: W stu procentach.
MACIEK: Jeśli do tego wszystkiego dodasz hobby leśniczego Gąsiorka... Nie
znałeś go? Siedzi w fotelu przy kominku.
GĄSIOREK: Bardzo mi przyjemnie.
MACIEK: Pięć lat temu przeszedł na emeryturę. Miał trochę oszczędności i
mógł zacząć realizować marzenie swojego życia. A marzył o podróżach. Najpierw
po kraju, potem po Europie, w Afryce nawet był ze dwa razy. Nieźle jak na pół
roku, co? Przeszedł na drugą Stronę po wypiciu przeszmuglowanego z Ukrainy
spirytusu. Tak, z Ukrainy przywiózł spiryt i tego cholernego Kozaka, który
siedzi na stojaku na kapelusze. Nie chce zejść. Mówi, że to mu przypomina pal,
na którym..., znaczy, po którym przeszedł.
KOSTIA: Zdrawstwuj, Lach. Jak tobie powodzi się?
MACIEK: Ale Gąsiorek nie miał tych oszczędności aż tak dużo. A z każdej
podróży chciał mieć jakąś pamiątkę. To przywoził, głupek kamienie. I z tymi
kamieniami przytaszczył tutaj ich wszystkich. Mściwoja z Biskupina, Abdula z
Gizy (ten kawałek piaskowca na komodzie to autentyczny kawałek piramidy).
Fryderyk błąkał się po polach grunwaldzkich. MacArona syn mu przysłał ze
Szkocji, a Danka...
DANUTA: Księżna Danuta!
MACIEK: A księżna Danuta jest z jakiś ruin na Wyżynie Krakowsko –
Częstochowskiej. I tak się nazbierało. I teraz ja muszę się z nimi wszystkimi
użerać.
DANUTA: Przesadza, jak zwykle przesadza. A ostatnio już prawie nie
narzekał.
MACIEK: No tak. Bo widzisz kiedy Gąsiorek dołączył do tego szacownego
grona, to tak długo im opowiadał o swoich wojażach, aż sami zapragnęli zobaczyć
to i owo. Widziałeś tego busa na podwórku? No właśnie, raz w miesiącu pakuję do
niego wszystkie te cholerne kamienie i jedziemy. Ostatnio byliśmy w Pradze...
IWANKA: Nazdar!
MACIEK: Lada dzień ruszamy do Rzymu. Skąd biorę pieniądze na te wyprawy?
Wiesz, oni mają sporo informacji na temat różnych takich zakopanych w ziemi, no
powiedzmy, skarbów. Stare monety, jakieś skorupy, biżuteria nawet czasami.
Mówią mi gdzie kopać, a ja potem opycham to wszystko na Allegro i jakoś się
kręci. A że na wszystkich granicach traktują jak głupka gościa, który pogina
najnowszym dostawczym mercedesem pełnym kamieni? Trudno.
W sumie, to nawet nieźle mi się powodzi. Zwiedziłem kawał świata i co
najmniej drugie tyle zamierzam jeszcze zwiedzić. I tak naprawdę, to żałuję
tylko jednego. Że nie dokończyłem tej powieści. Mówię ci, to byłby hit.
Prawdziwy bestseller. To się zaczynało jakoś tak: “Dawno temu, w odległej
galaktyce...”
-Zacny szort, milordzie - westchnęła zjawa konsultantki infolinii Oranż snując się niewyraźnie.
OdpowiedzUsuń