sobota, 5 stycznia 2013

Wypadek



Tir przemknął przez wioskę jak tornado.
Zostały po nim jedynie chmura kurzu i smród spalin. I ciało Jóźwiakowej leżące przy drodze w kałuży krwi.
Tłum zebrał się błyskawicznie. Jak to tłum.
- Jeszcze dycha – stwierdził ktoś. Najwyraźniej zaskoczony.
- Ale słabiuchno.
- Konia trza zaprzęgać. Do szpitala wieźć.
- Bogać tam. Zanim zaprzegnięm… Zanim dojadziem… Szkoda zachodu.
Tłum pokiwał licznymi głowami. Ze smutkiem pokiwał. I jakby z rezygnacją.
I wtedy tuż przy nim, przy tłumie znaczy, zatrzymał się z piskiem opon najnowszy model „volvo”. Lśniący nowością, pełen wypas, ze wszystkimi możliwymi bajerami. I z kilkoma niemożliwymi, jak się zdaje, również.
Z samochodu wyskoczył młody facet, w eleganckim garniturze i bardzo, ale to naprawdę bardzo eleganckich pantoflach. Podbiegł do Jóźwiakowej, uważnie ją obejrzał, osłuchał nieco i (o zgrozo!) obmacał nawet ostrożnie. Potem zaś, nie bacząc na krew zalewającą te eleganckie ciuchy i buty, podniósł ją powolutku i zaniósł do auta. Ułożył delikatnie na tylnym siedzeniu i ustaliwszy na GPSie adres najbliższego szpitala, odjechał.
Na tłum nawet nie spojrzał. Widocznie znał się trochę na tłumach.
- Widzieliście kumie? Taki młodziak i takie auto?
- Ano. Pewnie jakiś złodziej. Albo i gorzej.
- A te ciuchy? Dorobił się na krzywdzie ludzkiej, oj dorobił.
- Że też kary boskiej na takich skurwli nie ma. Tfu!
- Tfu!

1 komentarz: