Powoli, kawałeczek po kawałeczku usuwali zaprawę spomiędzy cegieł. On od
południa, ona od północy. Ona używała do tego pilniczka do paznokci. On męczył
się zużytą kartą telefoniczną. Po wielu, wielu dniach ciężkiej pracy zaczęli
rozbierać dzielący ich mur. I oto ujrzeli się po raz pierwszy.
Ona zobaczyła niskiego, chudego, nastoletniego rudzielca, na którego
twarzy piegi walczyły o lepsze miejsca z pryszczami.
On zobaczył wielką kobietę grubo po czterdziestce, z przesadnym makijażem
i nieudolnie ufarbowanymi włosami.
Stali przez chwilę bez słowa. Patrzyli tylko i myśleli o swoich
marzeniach. A potem, równocześnie, westchnęli ciężko i zaczęli wstawiać na miejsce
usunięte wcześniej cegły.
Tak mi się skojarzyło z klasykiem.
OdpowiedzUsuń"I runął mur, tysiącem ech wstrząsając wzgórza i doliny!
Lecz poza murem - nic i nic! Ni żywej duszy, ni Dziewczyny!
Niczyich oczu ani ust! I niczyjego w kwiatach losu!
Bo to był głos i tylko - głos, i nic nie było oprócz głosu!
(...)
Wobec kłamliwych jawnie snów, wobec zmarniałych w nicość cudów,
Potężne młoty legły w rząd, na znak spełnionych godnie trudów."
(Leśmian, "Dziewczyna")
Fajnie piszesz, Baranku.