Spojrzała mu w oczy.
I poczuła się jak bohaterka tanich romansideł. Tych kupowanych
za grosze. Tych, w których zaczytywała się będąc nastolatką.
Bo w jego oczach płonął ogień.
Bez namysłu, bez chwili wahania, bez tchu rzuciła się w te
płomienie. Pozwoliła by spowiły jej duszę, by cudownym ciepłem rozpłynęły się
po całym ciele.
A jej serce, niczym spłoszony ptak, tłukło się w klatce żeber,
wyrywając się ku niemu. Bo należało już do niego. Od tej chwili. Na zawsze.
On zaś pochylił się lekko…
Wyciągnął dłoń…
Zawołał: „Kali Ma!”, przebił klatkę piersiową i wyrwał to,
co tak bardzo pragnęła mu ofiarować.