sobota, 20 kwietnia 2013

Słowo szlachcica



Pan Zerwiskórski złamał książęcą pieczęć, rozwinął pergamin i zaczął czytać. Po zwyczajowych grzecznościach oraz równie zwyczajowych, starannie zawoalowanych groźbach dotyczących konsekwencji wciąż niespłaconego długu, nastąpił fragment, który szczególnie go zafrapował.
„I dziękujemy Ci szczerze, zacny Panie Michale” – pisał książę – „za to, iż zwróciłeś Naszą uwagę na owe wszeteczne praktyki, które na Naszych włościach miejsce miały.”
- Zwróciłem? – zdziwił się i potężnie pociągnął wina ze stojącej na stole czary.
„Pragniemy Cię poinformować, że nakazaliśmy zamieszkujące Buszczyn plugastwo w pień wyciąć, samo miasto do ziemi spopielić, popioły zaś przeorać i solą posypać, by po występnych ludożercach ślad nawet na Naszych ziemiach nie pozostał. Co też, nie bacząc na łyczków błagania i zaklęcia, bez zwłoki uczynionym zostało. Czymże bowiem stałaby się Rzeczypospolita, gdybyśmy słowa hołoty ponad słowo prawego szlachcica wynosili?”
- Ludożercach? – zdziwił się niepomiernie po raz wtóry Zerwiskórski. I po raz wtóry pociągnął z czary.
Owszem, pisał do księcia, będzie może temu ze trzy niedziele. Owszem, wspominał w swoim liście, że mieszkańcy Buszczyna miast spraw książęcych doglądać i majątku panu swemu przysparzać, wszyscy społem, dniami całymi canibalia uprawiają…
Zaraz.
- Kleszko! – Wrzasnął. – Sam tu!
Do komnaty wbiegł, człapiąc bosymi stopami, czuwający pod drzwiami karmelita.
- Tak panie? – Zapytał z nadzieją, że Zerwiskórskiemu sumienie nareszcie dokuczyło na tyle, iż postanowił się niezwłocznie wyspowiadać
- Przypomnij no mi klechuniu, jako to ongiś Romanie nazywali ten czas, kiedy cesarz nakazywał igrzyska ku uciesze tłumu urządzać, tłum zaś jeno zabawom i świętowaniu się oddawał.
- Okres ten – mnich z trudem ukrył rozczarowanie – w Rzymie antycznym nosił miano caniculia.
- Caniculia… - powtórzył cicho pan Michał.
I zasromał się wielce.

czwartek, 11 kwietnia 2013

Sztuka użytkowa



Anna mówi, że najlepiej jest, gdy człowiek może zarabiać na życie robiąc coś, co naprawdę lubi. Pyta, czy nie chciałbym utrzymywać się z pisania.
Też coś! Oczywiście, że bym chciał. Mam już nawet dość konkretny plan, jak to osiągnąć.
W pisaniu, podobnie jak w każdej innej dziedzinie sztuki, najważniejszy jest odbiorca. Zatem, przede wszystkim, muszę dotrzeć do Czytelnika. Określić co i dla kogo chcę tworzyć. Znaleźć kogoś, kogo moja twórczość poruszy na tyle, że będzie skłonny za nią zapłacić.
A kiedy już znajdę taką osobę… Wtedy w zasadzie nie muszę nawet pisać. Wystarczy mi klej, nożyczki i sterta starych gazet.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Armia – „Zostaw ten kraj, przed tobą raj”



Już prawie godzinę idę wzdłuż siatki i podziwiam rozciągający się za nią widok.
Plaża... Turkusowe morze, wygodne leżaczki, parasole. Kelnerki w bikini uwijają się z tacami zastawionymi kolorowymi drinkami. Plażowicze głównie mocno starszawi, ale to w sumie raczej nie dziwi. W końcu – raj. Żyć, nie umiera… Wróć! Warto było umrzeć, żeby trafić do takiego miejsca.
Jest bramka. Chcę wejść, ale potężny koleś, wyglądający na ratownika, zagradza mi drogę.
- Twoje miejsce jest tam.
Wskazuje rozłożony na kamieniach wyświechtany kocyk.
- Ale dlaczego? - Pytam mocno rozczarowany. I równie mocno rozżalony. - Przecież przez całe życie byłem dobrym człowiekiem.
- Tak, ale nie odprowadzałeś składek ZUS.

Moskwa – „Więc umrzyj dla świata by narodzić się na nowo, bez defektów”



Zginąć w oczyszczających płomieniach, zmienić się w garść popiołu i narodzić na nowo. Piękniejszy. Mądrzejszy. Doskonalszy.
Jednostajny bulgot i mdlący smród lejącej się z kanistra benzyny. Drżące dłonie sięgające po leżące opodal zapałki. Trzask. Cicha eksplozja.
Bogowie, jak boli. Musi boleć. Przez cierpienie ku gwiazdom. Teraz. W niebo.
Ludzka pochodnia odrywa się od mostu i z głośnym sykiem ginie w nurcie rzeki. Pozostają tylko coraz mniejsze koła na powierzchni wody i szybko rozwiewający się kłąb pary.
Budzi się w innym miejscu. W innym czasie.
Koszmarnie chuda, szeroko uśmiechnięta kobieta gładzi go delikatnie po zwęglonym policzku.
- Nie doczytałeś Feliksie, nie doczytałeś…

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

TILT – „Runął już ostatni mur między nami. Nie mówimy ani słowa, bo tego się nie da powiedzieć słowami”



Powoli, kawałeczek po kawałeczku usuwali zaprawę spomiędzy cegieł. On od południa, ona od północy. Ona używała do tego pilniczka do paznokci. On męczył się zużytą kartą telefoniczną. Po wielu, wielu dniach ciężkiej pracy zaczęli rozbierać dzielący ich mur. I oto ujrzeli się po raz pierwszy.
Ona zobaczyła niskiego, chudego, nastoletniego rudzielca, na którego twarzy piegi walczyły o lepsze miejsca z pryszczami.
On zobaczył wielką kobietę grubo po czterdziestce, z przesadnym makijażem i nieudolnie ufarbowanymi włosami.
Stali przez chwilę bez słowa. Patrzyli tylko i myśleli o swoich marzeniach. A potem, równocześnie, westchnęli ciężko i zaczęli wstawiać na miejsce usunięte wcześniej cegły.

Noc świętojańska



Wiedźma zmrużyła kaprawe ślepia.
- Pragniesz zatem Dobrochnie lubczyku zadać, aby cię pokochała miłością prawdziwą?
Przemko zastanowił się przez chwilę.
- Tak po prawdzie, to na miłości prawdziwej zbytnio mi nie zależy. Wystarczy w zupełności, jeśli się dzisiaj wyryćkać pozwoli. Raz, czy drugi – odpowiedział zgodnie z prawdą i zgodnie ze swoimi pragnieniami.
- Albo i trzeci - dorzucił zuchowato.
- No tak… Młodość…
Wiedźma sprawiała wrażenie nieco zdegustowanej. Nie wiadomo – upadkiem obyczajów, czy samochwalstwem Przemka. Ale raczej tym drugim, bo jeśli chodzi o upadek obyczajów, generalnie nawet – o upadek wszystkiego, to rzecz ani dziwna, ani rzadko w jej fachu spotykana. W końcu – nie takich klientów miewała i trudno by ją było o jakoweś skrupuły podejrzewać. A jeśli nawet, to cóż… W końcu praca, to praca, a Przemkowa sakiewka przyjemnie ciążyła jej w dłoni i podzwaniała obiecująco.
Zakręciła się tedy po chatce i już po chwili podała chłopakowi sporych rozmiarów flaszkę.
- Masz tu tedy eliksir. Musisz jeno dopilnować, by wszystko co do kropli wypiła.
- Sporo tego. Naprawdę wszystko wypić musi?
Wiedźma popatrzyła na czerwoną, pokrytą krostami twarz młodzieńca.
- Wszystko. Koniecznie. Inaczej nie będzie z tego nic.
Przemko otworzył flaszkę i ostrożnie powąchał zawartość. Nie pachniało źle. Głównie owocami, mocno sfermentowanymi, ale swojskimi. No i trochę siarką. Ale wiadomo przecież, z gdy w grę wchodzą czary, to i woń siarki być musi.
- A kiedy już wypije, musisz wyśpiewać zaklęcie.
- Wyśpiewać?
- Ano wyspiewać – potwierdziła. – Tylko wtedy uwolni się cała moc czaru.
Kolejne kilka pacierzy zajęło wiedźmie uczenie chłopaka słów zaklęcia. Nader żmudne zajęcie, bo to i Przemko nigdy przesadnie bystry nie był, i słowa zaklęcia do prostych nie należały. Tym bardziej, że ułożono je w starym, dawno już zapomnianym języku. Dobrze chociaż, że prosta melodia łatwo wpadała w ucho i bez trudu dawała się powtórzyć. Więcej nawet, Przemkowi zdawało się, że choćby nie wiem jak bardzo się starał, nigdy już nie zdoła jej zapomnieć.
Zmierzchało, kiedy wiedźma stwierdziła wreszcie, że wszystko jest gotowe.
- Ale zadziała? Na pewno zadziała? – Dopytywał się chłopak. A wiercił się przy tym na zydelku okropnie i minę miał taką, jakby się już do obiecanego ryćkania zabierał.
- Zadziała. Już prababka mojej prababki ze sposobu tego korzystała i od tamtej pory nie zawiódł ani razu.
Uspokojony Przemko podziękował grzecznie i ruszył do wioski, gdzie pewnie zaczynała się już świętojańska zabawa. A po drodze, dla wprawy, nucił pod nosem słowa wiedźmiego zaklęcia: 
- You're My Heart, You're My Soul.

niedziela, 7 kwietnia 2013

Brygada Kryzys – „Radioaktywny blok”



Trzymam w dłoniach metalowy kubek pełen wody. Po dwóch minutach woda zaczyna wrzeć. Wsypuję herbatę i proszę bardzo - gotowe.
Z ziemniakami jest gorzej. Po pierwsze - garnek jest dużo większy od kubka. Po drugie - całość musi się jednak chwilę pogotować. Proszę o pomoc brata. My gotujemy ziemniaki, a matka w tym czasie w mniejszym rondelku robi pulpety. Pół godziny i obiad gotowy.
Lubię sobie poczytać, szczególnie w nocy, kiedy wszyscy już śpią i w domu jest cicho. Nie zapalam światła. Delikatna poświata, którą emituję wystarcza w zupełności.
Od czasu kiedy zaczęliśmy palić przemycane z Ukrainy fajki, życie stało się dużo prostsze.

Dezerter - „Spytaj milicjanta, on ci prawdę powie. Spytaj milicjanta, on ci wskaże drogę”



Zaskoczony zatrzymuję się w drzwiach. Sporo ludzi przyszło. Myślałem, że będzie bardziej kameralnie.
Patrzą na mnie, a w ich oczach widzę bezbrzeżną pogardę. Oczywiście. Łatwiej jest gardzić takimi jak ja, niż zawinąć rękawy i samemu usunąć zalegające miasto łajno. Miło jest przechadzać się czystymi, jasnymi ulicami, nie myśląc o tym, że ktoś wcześniej musiał zrobić porządek.
Stojący za mną kapral stuka mnie w ramię.
- I to ma być nagroda za te wszystkie śmierdzące śmieci, które uprzątnąłem? - Pytam.
Pytam retorycznie, ale milicjant najwyraźniej tego nie rozumie.
- Tak bydlaku, to jest właśnie twoja nagroda - odpowiada i popycha mnie lekko w stronę szubienicy.