poniedziałek, 27 maja 2013

Chwila zwątpienia



Czasami ogarnia mnie zwątpienie.
Pojawia się, gdy wiedziony jakimś niezrozumiałym, masochistycznym impulsem włączę telewizor, ustawię dowolny kanał informacyjny i obejrzę najświeższe wiadomości. Potem wchodzę na ulubiony portal społecznościowy i czytam komentarze znajomych dotyczące tych wiadomości.
Staram się nie płakać. Idę do kościoła. Nie, nie modlę się. Siadam cicho w kąciku i czekam.
Czekam na chwilę, gdy kapłan stanie przed ołtarzem z niebanalnej wielkości kielichem w dłoniach, przejęty organista, zacinając się lekko i łapczywie połykając samogłoski zaintonuje radosną pieśń, a tłum wiernych ruszy spożywać ciało swego Boga.
Widok tylu ludzi o czystych sercach, duszach i sumieniach przywraca mi wiarę w człowieka.

piątek, 17 maja 2013

Happy end



Wiem, że porywacze i ich ofiara są w tym budynku.
Wiem, że ich jest ośmiu, a ona jest piękna i przerażona.
Wiem to wszystko, przecież nie od dzisiaj jestem bohaterem.
Bez lęku wpadam przez główne drzwi i rozpoczynam demolkę. Jeden… Drugi… Trzeci zdążył wyciągnąć broń i strzelić. Nawet trafił. Nic groźnego, normalka. Nie mogło się obyć bez powierzchownego draśnięcia. Kończę sprzątać parter i biegnę na piętro. Bronią się zaciekle, ale przecież nie mają szans. Kilka minut, kilka ciosów i koniec. Pozamiatane.
Uratowana kobieta rzuca mi się na szyję. Szczęśliwe zakończenie.
Jeden z porywaczy unosi z trudem głowę:
- Tak, kurwa! Szczęśliwe!

niedziela, 5 maja 2013

Leśniczówka "Zadupie"







Od lat włóczę się po Mazurach w poszukiwaniu opowieści. Spotykam wielu ludzi, przeważnie ludzi, którzy chętnie opowiadają mi swoje historie. Wszystkie skrzętnie notuję. Może ktoś kiedyś będzie chciał je przeczytać.
***
MACIEK: To podobno żona pierwszego leśniczego tak nazwała tę leśniczówkę, kiedy ją tu przywiózł zaraz o ślubie. I tak już zostało. Wiem, że to głupia nazwa. Ale powiem ci, że na początku nawet mi się podobała. Czegoś takiego właśnie szukałem. Woda w jeziorze czyściutka, las dokoła, cisza, spokój. Nic, tylko siadać i pisać. W końcu miał to przecież być mój własny dom pracy twórczej! Tutaj miały powstać najdonioślejsze dzieła w historii polskiej fantastyki. I co? I gówno! Wybacz mi proszę ten kolokwializm.
DANUTA: Kiedy go zobaczyłam pierwszy raz... No po prostu śmiech na sali. Chudzina, niewysoki, lekko przygarbiony. I jeszcze te zabawne okulary. Nie wytrzyma – pomyślałam. Ale spisuje się nad podziw dzielnie.
MACIEK: Początkowo nic się nie działo. Pływałem w jeziorze, opalałem się na tej polance przed domem i pisałem, przede wszystkim pisałem. O niczym więcej nie śmiałem marzyć. Byłem szczęśliwy. Szczęśliwy jak nigdy wcześniej. Ale tak mniej więcej po tygodniu, zaczęło się...
DANUTA: Przykazałam wszystkim żeby przez tydzień w ogóle nie pokazywali mu się na oczy. Niech się chłopak zaaklimatyzuje, niech przywyknie do nowego miejsca. Niech się poczuje jak u siebie. Potem będzie dość czasu żeby wyprowadzić go z błędu.
MACIEK: Był czwartkowy wieczór. Pierwszy rozdział, dodam nieskromnie – rewelacyjny pierwszy rozdział, mojej powieści był prawie skończony. Oderwałem się na chwilę od klawiatury i poszedłem napić się mleka. W głowie mi huczało, pomysł gonił pomysł. Nowatorskie rozwiązania, niebanalna narracja, zaskakujące zwroty akcji, nieszablonowi bohaterowie... Być może miałem nawet lekką gorączkę, wiesz, twórczą. Pewnie dlatego nie od razu zauważyłem, że w domu zrobiło się nieco chłodno. Ba, nawet zdecydowanie zimno. Przynajmniej jak na lipiec. Kiedy wróciłem do gabinetu, ona już tam była.
DANUTA: Siedziałam przy komputerze i czytałam te jego wypociny. Powiadam ci – coś strasznego. Ani jednego oryginalnego zdania. Banał na banale. Szlachetny książę, nieskalana księżniczka, uroczy opryszek, zły władca i oczywiście ciągła walka Dobra ze Złem. No koszmar, po prostu koszmar. Już miałam skasować cały ten żenujący tekst, kiedy wrócił. Oczywiście z wrażenia upuścił szklankę. Aż podskoczyłam.
MACIEK: Aż podskoczyłem. Szklanka wypadła mi z ręki i się stłukła. No bo wyobraź sobie, że mieszkasz na zadupiu, w “Zadupiu” właściwie, do najbliższej wsi siedem kilometrów, środek nocy, wychodzisz na chwilę do kuchni a po powrocie zastajesz na swoim krześle jakąś kobietę. Młodą, nieźle zbudowaną, w koronkowej, przezroczystej koszuli nocnej. Nie zdziwiłbyś się? A to jeszcze nic! Patrzę, bo jak sam widziałeś, trudno od niej oczy oderwać i widzę, że ona nie tylko koszulę ma przezroczystą, ale cała jest taka jakaś prześwitująca. Monitor cały przez nią widać, można normalnie czytać. No i się przestraszyłem.
DANUTA: Stał i bezczelnie gapił się na moje piersi. Twarz mu poczerwieniała, oddech przyspieszył, ale po chwili się zorientował co jest grane i najzwyczajniej w świecie zemdlał. I bardzo dobrze, bo już się bałam, że mu jakaś żyłka pęknie albo co.
MACIEK: Kiedy się ocknąłem, pochylała się nade mną. Nie widziałem jej twarzy, bo akurat nad głową miała żyrandol, ale chyba się uśmiechała. “Ojej” – mówi – “Ale się chłopiec przestraszył. Nie bój się, Danusia krzywdy ci nie zrobi. I innym też nie pozwoli cię skrzywdzić”. Jak usłyszałem o tych innych, to o mało znowu nie straciłem przytomności.
FRYDERYK: Ja barco pszepraszam, ale ja nie rozumi o czym mówi. Ja posiedze s boku i posłucha tylko.
DANUTA: Oj, zamknij się Fryc. Sześćset lat mieszkasz w tym kraju, mógłbyś się wreszcie nauczyć języka, leniu. Mów, mów Maćku.
MACIEK: Rozglądam się i co widzę? Cały dom pełen różnych takich, jakby to powiedzieć, postaci... Snują się, jęczą niektóre, jakiś gość łańcuchami dzwoni...
DANUTA: To lord MacAron, straszny tradycjonalista, nie wiem skąd wytrzasnął te łańcuchy.
MACIEK: Ta tu łajza w krzyżackiej zbroi. Arab jakiś z turbanem na głowie. Tyle tylko, że głowę pod pachą trzyma. W ogóle, pełno, tych no... ludzi. A na przedzie ta zołza.
DANUTA: “Zołza”. Tak właśnie powiedział mój małżonek książę Henryk, zadając mi śmiertelny cios kandelabrem. Silny był z niego mężczyzna. Chłop na schwał, można powiedzieć. A właściwie szlachcic na schwał.
Wracając jednak do zasadniczego wątku naszej rozmowy... Rzeczywiście, może i nieładnie wyszło. Może trzeba było jakoś Maćka przygotować, a nie tak pojawiać się od razu całą chmarą. Ale jak przygotować kogoś do obecności dwustu siedmiu, nie bójmy się tego słowa, martwych zasadniczo współlokatorów.
MŚCIWÓJ: Dyć!
DANUTA: No właśnie.
MACIEK: A wszystko przez leśniczego Gąsiorka i przez tego cholernego Brytyjczyka.
DANUTA: Pomysł Terry’ego Pratchetta dziwnym trafem przeniknął do naszego świata. I, jak każda szalona idea, bardzo szybko znalazł szerokie grono zagorzałych zwolenników. A co ważniejsze, okazało się, że stawiana przez pana Pratchetta teza jest słuszna. Nie mogliśmy z tego nie skorzystać, prawda?
MACIEK: Bo widzisz, on napisał w którejś swojej powieści, że jakkolwiek duch...
DANUTA: Phi!
MACIEK: No tak, nie lubią tego określenia. Jakkolwiek każda osoba jest w pewien sposób przywiązana do miejsca swojej śmierci...
DANUTA: Phi!!!
MACIEK: Znaczy, do miejsca swego przejścia na Drugą Stronę, to zabierając z tego miejsca jego część, kamyk dla przykładu, można razem z nim zabrać również tę osobę. Taka zasada, ktoś nie dopatrzył po prostu. Chory pomysł, moim zdaniem, ale niestety, sprawdził się.
DANUTA: W stu procentach.
MACIEK: Jeśli do tego wszystkiego dodasz hobby leśniczego Gąsiorka... Nie znałeś go? Siedzi w fotelu przy kominku.
GĄSIOREK: Bardzo mi przyjemnie.
MACIEK: Pięć lat temu przeszedł na emeryturę. Miał trochę oszczędności i mógł zacząć realizować marzenie swojego życia. A marzył o podróżach. Najpierw po kraju, potem po Europie, w Afryce nawet był ze dwa razy. Nieźle jak na pół roku, co? Przeszedł na drugą Stronę po wypiciu przeszmuglowanego z Ukrainy spirytusu. Tak, z Ukrainy przywiózł spiryt i tego cholernego Kozaka, który siedzi na stojaku na kapelusze. Nie chce zejść. Mówi, że to mu przypomina pal, na którym..., znaczy, po którym przeszedł.
KOSTIA: Zdrawstwuj, Lach. Jak tobie powodzi się?
MACIEK: Ale Gąsiorek nie miał tych oszczędności aż tak dużo. A z każdej podróży chciał mieć jakąś pamiątkę. To przywoził, głupek kamienie. I z tymi kamieniami przytaszczył tutaj ich wszystkich. Mściwoja z Biskupina, Abdula z Gizy (ten kawałek piaskowca na komodzie to autentyczny kawałek piramidy). Fryderyk błąkał się po polach grunwaldzkich. MacArona syn mu przysłał ze Szkocji, a Danka...
DANUTA: Księżna Danuta!
MACIEK: A księżna Danuta jest z jakiś ruin na Wyżynie Krakowsko – Częstochowskiej. I tak się nazbierało. I teraz ja muszę się z nimi wszystkimi użerać.
DANUTA: Przesadza, jak zwykle przesadza. A ostatnio już prawie nie narzekał.
MACIEK: No tak. Bo widzisz kiedy Gąsiorek dołączył do tego szacownego grona, to tak długo im opowiadał o swoich wojażach, aż sami zapragnęli zobaczyć to i owo. Widziałeś tego busa na podwórku? No właśnie, raz w miesiącu pakuję do niego wszystkie te cholerne kamienie i jedziemy. Ostatnio byliśmy w Pradze...
IWANKA: Nazdar!
MACIEK: Lada dzień ruszamy do Rzymu. Skąd biorę pieniądze na te wyprawy? Wiesz, oni mają sporo informacji na temat różnych takich zakopanych w ziemi, no powiedzmy, skarbów. Stare monety, jakieś skorupy, biżuteria nawet czasami. Mówią mi gdzie kopać, a ja potem opycham to wszystko na Allegro i jakoś się kręci. A że na wszystkich granicach traktują jak głupka gościa, który pogina najnowszym dostawczym mercedesem pełnym kamieni? Trudno.
W sumie, to nawet nieźle mi się powodzi. Zwiedziłem kawał świata i co najmniej drugie tyle zamierzam jeszcze zwiedzić. I tak naprawdę, to żałuję tylko jednego. Że nie dokończyłem tej powieści. Mówię ci, to byłby hit. Prawdziwy bestseller. To się zaczynało jakoś tak: “Dawno temu, w odległej galaktyce...”