środa, 30 stycznia 2013

Historia



Anna mówi, że powinienem zainteresować się historią. To pozwoli mi lepiej zrozumieć świat i ludzi. I proszę bardzo, tutaj mam listę lektur. Takich podstawowych, na dobry początek, żeby obudzić we mnie pasję badacza. Lista? Całkiem pokaźny plik kartek pokrytych zgrabnym, drobnym pismem Anny.
Idę do biblioteki, przez ponad godzinę myszkuję między półkami i odnajduję kilka książek z listy. Wielkie, opasłe tomiszcza. Niemożebnie ciężkie i solidnie zakurzone. Kiedy niby mam to wszystko przeczytać?
Wyrzucam listę do kosza.
Idę do sklepu, kupuję kilka zgrzewek piwa i karton chipsów.
Siadam w fotelu. Popijam…. Pogryzam…
Ja mam czas.
Przecież historia lubi się powtarzać.
Poczekam.

wtorek, 29 stycznia 2013

Się uczę...



Anna mówi, że jeśli poważnie myślę o pisaniu, powinienem przede wszystkim jak najwięcej czytać.
Czytam zatem. Wszystko, co tylko wpadnie mi w ręce. Fantastykę, kryminały, romanse, horrory… Dzieła historyczne i filozoficzne. Klasykę i prozę współczesną. Beletrystykę i literaturę popularnonaukową. I nie tylko! Mimo tego, że niespecjalnie lubię, nie waham się przed sięgnięciem po poezję. Chłonę wszystko! Jak gąbka.
I czuję, po prostu czuję każdą komórką mego obfitego ciała, jak rośnie we mnie umiejętność budowania kształtnych zdań, dobierania najwłaściwszych słów, jasnego i precyzyjnego wyrażania najbardziej nawet skomplikowanych myśli i uczuć.
Oraz przekonanie, że wszystkie moje najlepsze pomysły już dawno ktoś wykorzystał.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Karnawał



Czerwona mgła powoli opada.
Siadam na łóżku i oddycham ciężko. Zmęczyłam się. I złamałam paznokieć! Paznokieć! Właśnie teraz, tuż przed balem.
Moje buty! Jak ja to doczyszczę? Przecież na delikatnym zamszu zostaną plamy. Do tego obcasy… Całkowicie i nieodwracalnie zrujnowane! Nowiutkie szpilki!
Zerkam w lustro. Makijaż rozmazany, włosy w nieładzie, dwie godziny pracy, ciężkiej pracy, psu na budę.
A byłam prawie gotowa do wyjścia.
Wszystko przez tego idiotę!
Patrzę na krwawy ochłap u swoich stóp. Żyje. Jęczy cichutko i powoli pełznie w stronę przedpokoju. Ucieka?
Wstaję, pochylam się nad nim i szepczę:
„Kochanie, naprawdę uważasz, że ta suknia mnie pogrubia?”

czwartek, 17 stycznia 2013

[...]



Siedzę przed telewizorem, pogryzam kandyzowane orzeszki i oglądam „Nad Niemnem”.
Nie wiem dlaczego to robię. Orzeszki lubię, ale film? Leci, to oglądam. Nuda. Scena za sceną, orzeszek, nic się nie dzieje, o cycki mignęły, orzeszek, ładne, ale krótko, znowu nuda, orzeszek, bez sensu. Chyba wstanę po pilota.
O rany gorzkie!
Mój ząb!
Zrywam się z kanapy, zaczynam biegać po pokoju, wczołguję się na ściany, wrzeszczę…
Biegnę do kuchni po apap. Nie ma apapu!
Do łazienki. Szczoteczka, pasta… Jasny gwint! Cholerne orzeszki! Moczę ręcznik w zimnej wodzie. Przykładam do policzka.
Ulga…
Wracam przed telewizor, akurat na napisy końcowe.
I bardzo dobrze.


Efekt udziału w konkursie. Zadaniem była napisanie drabbla, którego inspiracją była improwizacja gitarowa (która zaczyna się w 2,36 min) w kontekście całego utworu.

środa, 9 stycznia 2013

Bezpośrednia relacja



Siedziałem przed telewizorem. Popijałem piwo, pogryzałem chipsy i oglądałem pierwszy odcinek nowego kultowego polskiego serialu. Na licencji wenezuelskiej.
I właśnie w chwili, kiedy On schylał się by Ją wreszcie po raz pierwszy pocałować, Ona zaś przymknęła oczy i pocałunku tego oczekiwała, na ekranie pojawił się spiker i oświadczył:
„Przerywamy program i zapraszamy na specjalne wydanie „Faktów”. Sprzed gruzów sejmu mówi dla państwa nasza specjalna reporterka”.
Już miałem zacząć kląć, kiedy dotarło do mnie to „sprzed gruzów”. Poprawiłem się w fotelu i zrobiłem głośniej.
Faktycznie. Budynek sejmu leżał w gruzach. A specjalna reporterka, lekko sponiewierana i jakby oprószona tynkiem, mówiła do kamery:
„Nie znamy jeszcze dokładnej liczby ofiar. Poszukiwania wciąż trwają.”
Kamera odjechała na chwilę i pokazała mi, że rzeczywiście trwają.
„Wiemy jednakże, że w tragicznej chwili na sali znajdował się komplet posłów. Skończyli właśnie przegłosowywać dwudziestopięcioprocentową podwyżkę diet poselskich, kiedy wszyscy odczuliśmy pierwsze, bardzo delikatne drżenie podłogi.”
Specjalna reporterka przerwała na chwilę i też zadrżała.
„Później pani marszałek zapowiedziała debatę na temat wniosku o przyznanie posłom specjalnych dodatków świątecznych. Wysokości dwukrotnej średniej pensji krajowej. Na mównicy pojawił się lider jednej z partii opozycyjnych i zaczął przekonywać zebranych o słuszności tego wniosku. I wtedy ziemia zadrżała po raz drugi. I kolejny. I jeszcze raz…”
Specjalna reporterka zaczęła się trząść jak osika, pociągać nosem, wreszcie rozkleiła się zupełnie i rozpłakała. Ktoś podbiegł do niej, okrył kocem i odprowadził do pobliskiej karetki.
A na ekranie mojego telewizora pojawił się widok z krążącego nad miejscem tragedii śmigłowca. Koszmarny widok. Połamane drzewa, zmiażdżone samochody i dymiące wciąż ruiny gmachu sejmowego. I ślady stóp! Wielgachnych i najwyraźniej bosych stóp.
W tle słychać było głos rzecznika Komendy Głównej, który uspakajał okolicznych mieszkańców, tłumaczył, że Godzilla i inne potwory, to tylko wymysł japońskich filmowców i nie ma mowy o żadnej inwazji oraz zapowiadał drobiazgowe śledztwo.
Jasna cholera! Jaki Godzilla? Jakie śledztwo? Przecież od razu widać, że to po prostu przeszło ludzkie pojęcie!

sobota, 5 stycznia 2013

Wypadek



Tir przemknął przez wioskę jak tornado.
Zostały po nim jedynie chmura kurzu i smród spalin. I ciało Jóźwiakowej leżące przy drodze w kałuży krwi.
Tłum zebrał się błyskawicznie. Jak to tłum.
- Jeszcze dycha – stwierdził ktoś. Najwyraźniej zaskoczony.
- Ale słabiuchno.
- Konia trza zaprzęgać. Do szpitala wieźć.
- Bogać tam. Zanim zaprzegnięm… Zanim dojadziem… Szkoda zachodu.
Tłum pokiwał licznymi głowami. Ze smutkiem pokiwał. I jakby z rezygnacją.
I wtedy tuż przy nim, przy tłumie znaczy, zatrzymał się z piskiem opon najnowszy model „volvo”. Lśniący nowością, pełen wypas, ze wszystkimi możliwymi bajerami. I z kilkoma niemożliwymi, jak się zdaje, również.
Z samochodu wyskoczył młody facet, w eleganckim garniturze i bardzo, ale to naprawdę bardzo eleganckich pantoflach. Podbiegł do Jóźwiakowej, uważnie ją obejrzał, osłuchał nieco i (o zgrozo!) obmacał nawet ostrożnie. Potem zaś, nie bacząc na krew zalewającą te eleganckie ciuchy i buty, podniósł ją powolutku i zaniósł do auta. Ułożył delikatnie na tylnym siedzeniu i ustaliwszy na GPSie adres najbliższego szpitala, odjechał.
Na tłum nawet nie spojrzał. Widocznie znał się trochę na tłumach.
- Widzieliście kumie? Taki młodziak i takie auto?
- Ano. Pewnie jakiś złodziej. Albo i gorzej.
- A te ciuchy? Dorobił się na krzywdzie ludzkiej, oj dorobił.
- Że też kary boskiej na takich skurwli nie ma. Tfu!
- Tfu!