piątek, 9 października 2015

Wybór



Dopadli mnie pod prysznicem. Jak co tydzień. Pięciu wielkich, wydziaranych od stóp do głów facetów. Pięć całkowicie nieudanych imitacji uśmiechów na paskudnych twarzach. Twarzach, które wyraźnie wskazywały, że ich posiadacze z niejednego już pieca chleb jedli. Chyba nawet bezpośrednio z pieca.
- Już sobota, skarbie. - Wychrypiał Kmina. - Czas na miłość.
Z trudem przełknąłem ślinę. Wiedziałem, że nie jest to ostatnia rzecz, którą będę dzisiaj z trudem przełykał.
- Wybieraj, skarbie. - Rozkazał Grypsera.
- Mam wybierać? - Zapytałem. - Przecież i tak wydymacie mnie wszyscy.
- Owszem. - Przyznał Ksywa. - Ale taka jest tradycja.
I tradycyjnie rzucił na podłogę mydełko.
- Musisz mieć wrażenie, że twój głos się liczy.

wtorek, 15 września 2015

Michał sączy… [póki czas]



Siedzimy…
Sączymy…
Rozmawiamy o siedemnastowiecznym malarstwie flamandzkim. Teoretycznie. Bo języki układają się jak chcą.
- Pij Szychu… Pij puki czas…
[to już ten moment, kiedy Michał zaczyna mówić nieortograficznie]
- Bo so?
[nie tylko Michał]
- Bo jak szyjdą, to nie będzie picia.
- Bo so?
- Bo oni nie piją.
- To so? To niech oni nie piją…
- Ale jak oni nie piją, to my też nie.
- Bo so?
- Asymilasja Szychu, asymilasja…
- So?
- No musimy się asymilasjować.
- Bo so?
- Bo oni są nerwowi.
- Ale nas jest więcej.
- Jeszcze tak, ale oni nas zaleją. Mówię ci – zaleją.
[zalewajmy się zatem, zanim oni nas zaleją]

piątek, 4 września 2015

Miachał sączy… [dialog przed telewizorem]



Siedzimy…
Sączymy…
Bimber od starego Nowakowskiego. Wyjątkowo podły bimber. Brązowawy taki i dziwnie czemuś mętny, a do tego ohydny w smaku. Ale trudno, trzeba przecież wspomagać małych, lokalnych przedsiębiorców.
Siedzimy przeto i sączymy.
Słuchamy KSU [oczywiście, że starych płyt] i gapimy się w telewizor. Bo gdzie niby mamy patrzeć? Na siebie? Ile można? Telewizor wyciszony, żeby nie zagłuszał Siczki, ale przecież chodzi tylko o to, żeby było na czym wzrok zawiesić.
Akurat pokazują jakiś mecz. To prowokuje.
- To żeś, kurwa, meczyk przejebał… Pięć do koła… - zagaja Michał.
Michał właściwie nie przeklina. Chyba, że rozmawia o sporcie. Zresztą, może to przez ten bimber.
- Jaki meczyk?
- No w zeszłą sobotę!
- Ale jak to: żeś przejebał? Nie sam w końcu grałem!
- Na boisku byłeś…
- Ale przecież do własnej bramki nie strzelałem!
- No i?
- W sumie…
Polewam. Pijemy. Wstrząsamy się.
Biorę pilota i zmieniam kanał. Pokazują kościół. Duży i bogaty. Przed ołtarzem leży krzyżem jakiś koleś w gajerku. To prowokuje.
- To żeś, kurwa, prezydenta wybrał… - zagajam.
Ja w zasadzie nie przeklinam. Chyba, że rozmawiam o polityce. Zresztą, może to przez ten bimber.
- Jakiego prezydenta?
- No tego – kiwam głową w stronę telewizora.
- Ale jak to: żeś wybrał? Nie sam wybierałem!
- Na wyborach byłeś…
- Ale przecież na niego nie głosowałem!
- No i?
- W sumie…
Polewa. Pijemy. Wstrząsamy się.
Michał sięga po pilota. Wyłącza telewizor.
W końcu jesteśmy kumplami. Nie będziemy się kłócić o pierdoły. A coś łatwo dajemy się dzisiaj sprowokować.
Może to przez ten bimber?

sobota, 18 lipca 2015

Nowa posada



Pracę w Szpitalu Położniczym pod Wezwaniem Najświętszej Marii Panny Zawsze Dziewicy dostałem bez trudu. Po przeczytaniu listu rekomendacyjnego od Księdza Biskupa, dyrektor nawet nie sprawdził mojego dyplomu. Od razu zaproponował, że oprowadzi mnie po placówce.
Trzeba przyznać, że robiła wrażenie. Przestronne, czyste korytarza. Urocze, zaciszne pokoje. Głownie trzyosobowe. Niewielkie, ale gustownie urządzone kapliczki na każdym piętrze. Całodobowe dyżury kapelańskie. Wszystko na najwyższym poziomie. Nie, oczywiście, że nie światowym. Kudy tam światowej służbie zdrowia do naszego poziomu!
- Na koniec zapraszam jeszcze, panie kolego, przed budynek.
Wyszliśmy. Otoczenie szpitala było równie urokliwe, jak jego wnętrze. Nienachalny, ale jednak doskonale widoczny krzyż na podjeździe, figura Patronki na niedużym postumencie pośrodku pełnej kwitnących kwiatów rabaty. Uroczo. Doprawdy uroczo.
Cały efekt psuły jedynie niewielkie kopczyki nieregularnie pokrywające pobliski trawnik.
Zapewne kłopoty z kretami.
Zapewne chwilowe.
Usiedliśmy na ławeczce.
- Jak pan zapewne pamięta ze studiów, panie kolego – zaczął dyrektor. – Spory odsetek zapłodnionych komórek jajowych obumiera.
Nigdy nie lubiłem tego pseudonaukowego słownictwa, ale owszem, coś tam pamiętałem. Chociaż wiecie jak to jest na studiach. Rekolekcje… Pielgrzymki… Kto ma czas na naukę?
- Dziesiątki istnień ludzkich – kontynuował dyrektor wyraźnie wzruszony – kończą swój żywot spływając w tampony i podpaski.
Głos coraz bardziej mu się łamał, po policzkach zaczęły spływać łzy.
- I tutaj właśnie… - nie mógł mówić dalej. Ręką wskazał na trawnik.
Dopiero teraz zauważyłem wetknięte w każdy kopczyk niewielkie krzyżyki.
Sięgnąłem po chusteczkę.

czwartek, 18 czerwca 2015

Michał sączy… [fantastyka]



Siedzimy…
Sączymy…
PKP ledwo przędzie, a u nas – proszę bardzo – kolejka za kolejką.
Rozmawiamy…
- Czytałeś już ten najnowszy bestseller ‘Wydawnictwa’?
- Czytałem.
- I jak?
- Nijak. Dziwię się, że to w ogóle wydali.
- Dlaczego? Przecież to zajebista książka!
- Ale to zwykła obyczajówka. A oni zawsze wydawali fantastykę.
- No i co?
- No i to, że w tej książce nie ma ani grama fantastyki!
- A trzeci rozdział?
- Ten w którym przygnieciony bezmiarem cierpienia bohater przez całą noc łazi po mieście?
- Właśnie!
- No łazi. Spotyka różnych ludzi. Rozmawia z nimi. Ma przemyślenia.
- I?
- I już. Tyle.
- Ale pomyśl chwilę. Całe miasto obszedł.
- I to nawet ze dwa razy.
- No właśnie! I autor to szczegółowo opisał.
- Nawet bardzo szczegółowo.
- Tak jest. I wędrował tak, wędrował, patrzył dokoła, podziwiał. I ani razu, nawet na chwilę, nawet gdzieś w tle, w jego polu widzenia nie pojawił się żaden kościół.

piątek, 12 czerwca 2015

Michał sączy… [są miejsca, są chwile]



Siedzimy…
Sączymy…
„Pod Postem” [dawniej „Przy Poczcie”] - ostatnia knajpa w mieście, w której z nalewaka leje się piwo a nie piwopodobne [coraz mniej podobne] produkty wielkich koncernów.
Szlachetny płyn delikatnie pieści nasze podniebienia, łagodnie smyra przełyki i rozkosznie wypełnia żołądki. Fajnie jest.
Rozglądamy się po knajpie. Jest jakby mniej fajnie.
Chmura nikotynowego dymu tak gęsta, że prawie nie widać wiszącej na ścianie tabliczki z zakazem palenia.
Wrzask. Uchylamy się przed latającymi w powietrzu bluzgami.
W kącie wybucha gwałtowna bijatyka. Brzęczą tłuczone kufle. Tryska krew.
Jakiś menel ciągnie do kibla nawaloną cichodajkę. Cicho? Po chwili cała knajpa słyszy gdzie ma jej wsadzić i jak dobrze jej robi.
Koszmar.
Czy też może raczej – normalny, zwykły dzień „Pod Postem”.
I gdyby nie ten cudowny smak piwa…
Nic to, damy radę.
Siedzimy…
Sączymy…
W milczeniu.
Bo hałas.
Bo smród.
Bo mordobicia.
Bo kurestwo.
Bo są takie miejsca, są takie chwile, kiedy lepiej po prostu pomilczeć…

wtorek, 9 czerwca 2015

Michał sączy… [signum temporis]



Siedzimy…
Sączymy…
W domu…
W ciszy…
W półmroku…
Patrzę na Michała. Jego wielkie, mięsiste wargi drżą. Jego oczy, doskonale widoczne na hebanowej twarzy, błyszczą w zapadających powoli ciemnościach. Tak bardzo błyszczą. Łzy?
Delikatnie ujmuję jego rękę i łagodnie przyciągam go ku sobie. Nie broni się przesadnie. Nie walczy. Bo czyż można walczyć z przeznaczeniem?
Przysuwa się. Blisko. Bardzo blisko. Wreszcie opiera kształtną głowę na moim nagim torsie. Gładzę kruczoczarne kędziorki. Ani to ładne, ani miłe w dotyku, ale tak przecież być musi.
- Krzychu…
- Cicho maleńki, cicho.
- Krzychu, ale czy naprawdę musimy?
- Nie mamy wyjścia skarbie, nie mamy wyjścia. Tak trzeba. Tak być musi. Nowe czasy stawiają przed nami nowe wymagania i musimy im sprostać. Wiesz przecież…
- Wiem. Ale czy naprawdę trzeba do tego wszystkiego jeszcze pić to cholerne ‘karmi’?

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Michał sączy… [ten typ]



Siedzimy…
Sączymy…
Ogródek naszej ulubionej knajpki powoli zapełnia się wytrwałymi smakoszami.
Piwo przepływa przez nas łagodnie bulgocząc.
Słonko zaczyna świecić coraz jaśniej. Zieleń drzew staje się jakby bardziej zielona. Ptasie trele układają się w coraz to kunsztowniejsze melodie.
Cały świat pięknieje!
Z wyjątkiem Helenki.
Helenka siedzi przy sąsiednim stoliku. Sądząc po ilości pustych kufli, siedzi już dość długo. Ale wciąż wygląda na mocno wczorajszą. A może nawet przedwczorajszą. Patrzy na Michała i bezgłośnie porusza ustami. Myśli? Wreszcie podnosi się z trudem i powoli sunie w jego stronę.
[Michał zawsze miał większe niż ja powodzenie u kobiet. Nie zawsze mu zazdrościłem.]
Podchodzi i z głośnym sapnięciem opada na wolne krzesło. Sapią oboje. I ona, i krzesło. Przez dłuższą nic się nie dzieje. Po chwili zaczyna się dziać.
Helenka pochyla się ku Michałowi:
- Możesz mnie przerżnąć, wiesz?
Michał nie wie.
- Wystarczy, że powiesz jedno słowo, wiesz?
Michał milczy.
Milczymy wszyscy.
- Co, nie podobam ci się?
- Nie podobasz mi się. Nie jesteś w moim typie.
Zagranie z cyklu ‘dziś pytanie, dziś odpowiedź’. Powinno się skończyć na jednym pytaniu i jednej odpowiedzi. Zwykle się kończy. Ale nie zawsze.
- Uważasz, że jestem za gruba?
- Owszem, uważam, że jesteś za gruba. Ale nie o to chodzi. Po prostu nie jesteś w moim typie.
I to w zasadzie mógłby być koniec. Ale nie.
- Uważasz, że mam za małe cycki?
- Owszem, uważam, że masz za małe cycki. Ale nie o to chodzi. Po prostu nie jesteś w moim typie.
No i wystarczy. Nie wystarczy?
- Uważasz, że jestem brzydka?
- Owszem, uważam, że jesteś brzydka. Ale nie o to chodzi. Po prostu nie jesteś w moim typie.
Dość? Niekoniecznie.
- Masz mnie za głupią?
- Owszem, mam cię za głupią. Ale nie o to chodzi. Po prostu nie jesteś w moim typie.
Pora kończyć.
- Nie jestem w twoim typie?
- Nie jesteś.
- To jakie dziewczyny są w twoim typie?
- Trzeźwe.

poniedziałek, 11 maja 2015

Michał sączy… [popcorn]



Siedzimy…
Sączymy…
Wysuszone okruszki wspomnień zaczynają pęcznieć w alkoholu.
Puk…
Puk…
- Koncert Moskwy. Wrzesień 1986.
- No, ponad godzina spóźnienia.
- Godzina dwadzieścia.
- Ten tłum na schodach przed wejściem do klubu.
- Koleś stanął na poręczy, wrzasnął ‘dziewczyny kochajcie łysych’ i skoczył. Zjechał ludziom po głowach na sam dół.
- Nawet ziemi nie dotknął.
- W takim ścisku? Nie miał prawa.
- Dezerter. Zima stulecia, a my w tych idiotycznych ramoneskach. W życiu tak nie zmarzłem.
- Swoją drogą, człowiek nie ma nawet pięćdziesiątki, a co najmniej osiem zim stulecia za sobą. Zabawne.
- Jak zaczęli grać, jakiś idiota rzucił butelką na scenę.
- A Robal mówi: ‘Dlaczego w nas rzucacie? My w was niczym rzucamy!’
- Dobry koncert wtedy zagrali.
- Izę wtedy poznałem.
- Tę z agrafką w uchu? Fajna była.
- Fajna. Oczy miała tak bardzo zielone…
- A ‘Reggae na Wartą’? Ten dzieciak, który całą noc tańczył na scenie?
- Ze dwa latka miał. I takie śmieszne, czerwone porteczki.
- I sandałki ciągle gubił.
- Daab wychodzi na scenę i zadyma…
- Ktoś rzucił w wokalistę woreczkiem z piciem. Pomarańczowym takim. Ohydne było to picie w woreczkach.
- A wokalista powiada: ‘Niech za to na was wszystkich spadnie wielki deszcz’.
- I kwadrans później lunęło.
- Ulewa była, jak w zeszły poniedziałek.
Chwila ciszy.
- No coś ty? W poniedziałek nie padało.
- Jak nie? Lało tak, że ziemię z doniczek na balkonie mi wypłukało.
- Ale to nie w poniedziałek było. W środę!
- Poważnie?
- Poważnie. Akurat nowy serial się zaczynał. Ten z tym… No… Jak mu tam… Młody aktor... Cholera, nie przypomnę sobie…