piątek, 31 października 2014

Halloween




Wracałem z pracy później niż zwykle. Ciemno już było, zimno, mżawka. Nieprzyjemnie.
Prawie dochodziłem do domu, kiedy zaczepiła mnie grupka dzieciaków. Sami chłopcy. Przebrani za amerykańskich baseballistów. Stroje mieli co prawda niekompletne, brakowało kilku istotnych drobiazgów, ale kije, przyznać trzeba, wyglądały całkiem solidnie.
- Cukierek, albo psikus - wychrypiał najmniejszy z chłopców, kiedy podeszli już całkiem blisko.
Najmniejszy… No tak, niecały metr osiemdziesiąt, lekko licząc.
- Nie mam cukierków - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, zastanawiając się równocześnie, na czym właściwie, ich zdaniem, miałby polegać ewentualny psikus.
- Może być gotówka. Kupimy sobie batoniki.
Nie wiem, czy dobrze zrobiłem. Trzysta pięćdziesiąt „snickersów” - to mogło im zaszkodzić.

sobota, 4 października 2014

Równouprawnienie




Anna mówi, że w pełni popiera kobiety walczące o swoje prawa. Więcej nawet, sama bierze udział w tej walce. W regulaminie firmy, w której pracuje, już od dłuższego czasu forsuje zapisy dotyczące zasad zatrudniania nowych pracowników. O przyjęciu do pracy mają decydować kwalifikacje i osobiste predyspozycje kandydata, a nie jego płeć.
Potakuję. Po pierwsze - bardzo nie lubię się z nią kłócić. Po drugie - zgadzam się z nią w całej rozciągłości. I po trzecie wreszcie, nie chce mi się jej przypominać, jak w zeszłym roku starałem się o pracę w salonie „Triumpha” i nikt nie zechciał nawet spojrzeć na moje CV.

piątek, 5 września 2014

Prasa kobieca



Anna mówi, że nie powinienem drwić z prasy kobiecej. To często bardzo poważne pisma. I poruszane w nich są szalenie ciekawe problemy.
W ostatnim „Błyszczyku”, na przykład, znalazła pasjonujący artykuł, którego autorka twierdzi, ze największe, najdroższe i najbardziej wypasione samochody, kupują faceci z tak zwanym kompleksem małego członka. Technika ma im podobno zrekompensować to, czego poskąpiła im natura.
Anna milknie i zamyśla się na chwilę. Dłuższą chwilę. Potem, dziwnie zarumieniona, zmienia temat.
A przez kolejne noce Annie śni się seks.
Dziki, gwałtowny i perwersyjny.
Seks z Janem.
Tym niskim, łysiejącym grubaskiem.
Tym z sąsiedniego bloku.
Tym, który jeździ zielonym matizem.

niedziela, 24 sierpnia 2014

Niedziela



Michał spacerował po hipermarkecie.
Oglądał laptopy i telewizory. Zerknął na sprzęt sportowy. Porozmawiał chwilę ze spotkanymi przypadkiem znajomymi. Normalnie, jak to przy niedzieli w hipermarkecie.
Robił również zakupy. Wprawdzie nie po zakupy tutaj przyszedł, ale przy okazji…
Czemu nie?
W wielkim koszu miał już dwa paszteciki podlaskie i czteropak „Kasztelana”. Wolał wprawdzie „Tatrę”, ale w promocji był akurat „Kasztelan”.
W sumie, całkiem udany dzień.
Nagle wielkie marketowe głośniki zatrzeszczały głośno, chrypnęły raz i drugi, a potem obwieściły miłym, damskim głosem:
„Szanowni klienci! Informujemy, że w dziale mięsnym znajduje się dzisiaj kaszanka w pięciu smakach. Dziesięć, dziewięć…”
Michał zaczął biec.
„…osiem, siedem…”
Wózek! Wózek go spowalnia!
„…sześć, pięć…”
Z żalem porzucił zakupy i biegł dalej.
„…cztery, trzy…”
Rany boskie! Dyszał ciężko i biegł coraz wolniej.
„…dwa, jeden…”
Już widać bramkę. Zdąży!
„…zero! Zero! Zero!”
Nie zdążył. Zginął, trafiony w tył głowy wystrzeloną z działa mięsnego kaszanką o smaku wątróbki drobiowej.

poniedziałek, 24 marca 2014

Na pętli, czyli trypciaka... część druga



Trypciak, czyli tryptyk króciakowi pod niekonwencjonalnym językowo tytułem: „Rząd rulez!!!”

Część druga: NA PĘTLI

Gwar w autobusie narastał. Początkowy szmerek i nerwowe pokasływania, powoli zamieniały się w głośne utyskiwania i coraz bardziej kwieciste wiązanki. I nic w sumie dziwnego. Mieliśmy ruszyć o szóstej trzydzieści pięć, tymczasem dochodziła siódma, a my wciąż tkwiliśmy na pętli.
W końcu spóźnić się do pracy czy do szkoły, szczególnie w poniedziałek, to żadna frajda. Ludzie się denerwowali.
Mnie udało się zachować spokój, mimo pełnej świadomości, że najprawdopodobniej przepadnie mi pierwsza lekcja. I tak nie chciałem zdawać religii ma maturze.
Zamiast się niepotrzebnie pieklić, obserwowałem powolutku sunącego ku autobusowi staruszka. Podpierał się na takim metalowym stelażu, takim jakby balkoniku na kółeczkach i krok po kroczku zbliżał się do przystanku.
„Przynajmniej zdąży” pomyślałem.
W końcu dotarł do celu. Bez pośpiechu złożył ten swój balkonik i z trudem wgramolił się do autobusu. Postał chwilę, posapał srodze i ruszył w stronę miejsca kierowcy. Myślałem, że może chce kupić bilet, ale on opadł ciężko na siedzenie, wyciągnął z kieszeni bryle o szkłach grubości butelkowych denek i zaczął je starannie wycierać. Oczywiście, że bez pośpiechu.
Ludzie w autobusie zamilkli. Tak nagle, że aż mi się dziwnie zrobiło. I nieco nawet straszno. Bo wiecie – najpierw harmider, bluzgi, popłakiwanie nawet tu i ówdzie, a potem znienacka całkowita cisza. I jeszcze ten staruszek na miejscu dla kierowcy. Brr.
Sam staruszek niewielką uwagę zwracał na otoczenie. Spokojnie skończył wycierać okulary, wydobył skądś kluczyk i próbował trafić nim do stacyjki. Liczyłem te próby. Chyba zresztą nie tylko ja, bo pasażerowie zaczęli przejawiać pewne zaniepokojenie. Wreszcie jakiś gość w gajerku, rozpiętym płaszczu i super modnym kapelutku podszedł do dziadka i zagaił. Dość nawet grzecznie.
– Przepraszam pana bardzo, ale co pan, do jasnej cholery, tutaj robi?
Staruszek spojrzał na niego zdziwiony. Tak mniej więcej na niego. W jego kierunku, w każdym razie. Prawie.
– Jak to co? Ruszam. Opóźnienie przecież mamy.
Długo niby nie mówił, ale i tak zmęczył się bardzo. Zasapał się. Nawet zachrypnąć zdążył.
Gostka w kapelutku zamurowało. Podobnie jak nas wszystkich. Ale tylko na chwilę. Ludzie zaczęli znowu krzyczeć. Niektórzy wysiadali w pośpiechu. Zapachniało paniką. A dziadek, po chwili odpoczynku, ponownie podjął próby trafienia kluczykiem do stacyjki. W końcu mu się udało i odpalił silnik.
– Rany boskie! – wrzasnęła jakaś paniusia. – Chyba nie chce pan kierować tym autobusem?!
Dziadek zaczął się śmiać. Tak to wyglądało, chociaż nie wykluczone, że się dusił.
– Nie chcę! – wychrypiał z trudem łapiąc oddech i śliniąc się obficie. – Oczywiście, że nie chcę! Ale muszę. Po ostatnich zmianach przepisów zostało mi jeszcze cztery lata do emerytury!

niedziela, 23 marca 2014

W dole, czyli trypciaka... część pierwsza


Trypciak, czyli tryptyk króciakowi pod niekonwencjonalnym językowo tytułem: „Rząd rulez!!!”


Część pierwsza: W DOLE
           
W środę zaczął padać śnieg.
Kiedy w poniedziałek zgasł ogień pod wszystkimi kotłami, nikt się nawet specjalnie nie zdziwił. A bo to pierwszy raz? Wiadomo, dostęp do paliwa utrudniony, kotły, pamiętające jeszcze minioną epokę, drogie w eksploatacji, siła robocza słabo opłacana i równie słabo wydajna. Nic dziwnego, że kierownictwo podejmowało od czasu do czasu decyzję o krótkich, w pełni kontrolowanych przerwach.
Kiedy we wtorek wszystko skuła gruba warstwa lodu, zaczęły się szmery. Początkowo ciche i nieśmiałe, stopniowo przybierały na sile. Bo jakże to tak? Ognia nie ma – no dobra, bywa. Zimno? No pewnie, że zimno. A jak ma być bez ognia? Ale lód? To już chyba lekka przesada, nieprawdaż?
Szumiało tak i szumiało. Coraz głośniej i głośniej. I nic z tego nie wynikało. Nikt jakoś nie kwapił się do podjęcia jakichkolwiek działań. Nikt nie chciał wyrywać się przed szereg. Bo to wiecie, jak jest – najpierw ty się wyrwiesz, potem tobie wyrwą…
Ale w środę miarka się przebrała. Śnieg? W piekle?
Grupy oburzonych diabłów ruszyły do siedziby Centrali. Nieskoro to szło, bo puszysty, miękki śnieg zdążył już pokryć cienką warstwą oblodzone ścieżki i zrobiło się straszliwie ślisko. Ale machina gniewu, raz wprawiona w ruch, nie zamierzała się zatrzymywać. Owszem, ślizgała się, przewracała co chwila i klęła na czym świat stoi, ale wciąż niestrudzenie parła ku Jezioru Lawy, na którego środku, na niewielkiej wysepce, znajdował się pałacyk, w którym rezydowało kierownictwo.
Takie umiejscowienie siedziby pozwalało piekielnym włodarzom na całkowitą swobodę decyzyjną i zapewniało absolutną bezkarność w razie popełnienia błędów kierowniczych. Jezioro Lawy, o dziwo!, potrafiło ostudzić najgorętsze nawet zapędy władzoburcze.
Ale tym razem jezioro, podobnie jak zresztą całe piekło, pokrywała rosnąca z każdą chwilą warstwa lodu i śniegu. Hordy wnerwionych diabłów bez trudu dotarły pod same okna Pałacyku Władzy. Prawie natychmiast w stronę tych okien poleciały pierwsze, duże i ciężkie kule śniegowe. Już ci to, jako podkreślenie gotowości do rozmów, już ci to, jako zapowiedź ewentualnych cięższych pocisków, w razie niechęci do rozmów owych podjęcia.
Najwyższe władze nie zastanawiały się długo. Ciskającym śnieżkami śmiałkom nie zdążyły się jeszcze porządnie zmęczyć ramiona, a już przed bogato zdobione zlotem drzwi pałacyku wypchnięty został dotychczasowy przewodniczący pionu zaopatrzenia w koks, któremu po krótkim i nieco krwawym głosowaniu, powierzono zaszczytną funkcję rzecznika.
- Kochani! – Zawołał ocierając krew z rozbitego nosa.
- Kochani! – Powtórzył. – To naprawdę nie nasza wina!
Tłum diabłów zafalował i zamruczał gniewnie. Rzecznikowi, pomimo wyjątkowo zimowych warunków, zrobiło się nagle bardzo gorąco.
- Tym razem, to naprawdę nie nasza wina. Któż mógł przewidzieć, że gdzieś tam na górze, w Polsce, jakiś wybitnie nieodpowiedzialny polityk zostanie premierem i zacznie spełniać obietnice wyborcze?

poniedziałek, 10 marca 2014

Nagroda



Siedem bestselerów w ciągu niespełna dwóch lat.
Powiedział: Jesteś dobry. Jesteś naprawdę dobry.
Ma rację. Bez fałszywej skromności, jestem naprawdę dobry. Wszystkie pierwsze miejsca w każdym księgarskim zestawieniu.
Powiedział: I do tego każda książka zupełnie inna od pozostałych.
No tak. Narobiłem się jak dziki. A tak zwani „autorzy” spijają śmietankę.
Powiedział: Tylko tak dalej, a nagroda cię nie minie.
Nagroda? Chciałbym wreszcie podpisać coś własnym nazwiskiem.
Powiedział: Sława? Pieniądze? Dla ciebie mam coś lepszego.
Pewnie. Wiele rzeczy jest lepszych niż sława i pieniądze.
Powiedział: Soreczki, ale teraz muszę już lecieć.
I odleciał. Podśpiewując pod nosem „Ghost writers in the sky…”

niedziela, 9 marca 2014

Zlot



Rojno i gwarno zrobiło się w Trąbkach Wielkich. A że Trąbki wielkimi były głównie z nazwy, było również cokolwiek ciasno. Nikomu to jednak nie przeszkadzało.
Rozmawiały.
Głównie o dzieciach. W zasadzie, to wyłącznie o dzieciach. W końcu wszystkie były matkami. To była ich misja i najważniejsze, a czasami nawet jedyne zajęcie. O czym więc mogły rozmawiać?
Aż strach było patrzeć, taki był brzydki i pomarszczony… Wiemy, wiemy… Kiedy miał trzy latka… Wiemy, wiemy… Na dziesiąte urodziny… Wiemy, wiemy… Kiedy dorósł…
Zapadła cisza. Zrobiło się jakoś smutno. I tylko wiatr wesoło powiewał wiszącym nad zebranymi transparentem: „Pierwszy Ogólnopolski Zlot Matek Boskich”.

piątek, 28 lutego 2014

1410

Na polach grunwaldzkich zebrał się kwiat europejskiego rycerstwa.
Chociaż z tym ‘kwiatem’ to nie do końca udane porównanie. Przede wszystkim - wszyscy w blachach. Więc jeśli kwiat, to metalowy. Po drugie środek lata. Upał. Duchota. No i jeszcze… Wspominałem, że wszyscy w blachach? Pachnieć - pachniało. Ale z kwiatami to jednak niewiele miało wspólnego.
Rycerze odśpiewali zwyczajowe pieśni i z imieniem Boga na ustach ruszyli do boju.
Tymczasem Bóg…
- Co zrobisz Panie? - Spytał Michał - Których wspomożesz?
- Polaków - odpowiedział Pan.
- Ale dlaczego? Przecież i jedni, i drudzy wołają: „Bóg jest z nami”.
- Niby tak… Ale wiesz, jakoś mi to nie brzmi po niemiecku.

czwartek, 27 lutego 2014

Zemsta najlepiej smakuje na... podwieczorek



Spotkali się przy albumach.
- Co się stało, kolego Doc. Hab.? Nieszczególnie kolega wygląda.
Rzeczywiście. Doc. Hab. wyglądał nieszczególnie.
- To wina nocy spędzonej wśród literatury skandynawskiej, kolego Prof.
- Rozumiem.
- Wie kolega, niby tylko trudno zacząć, niby jak się już kolega wgryzie, to potem już idzie, ale jednak mimo wszystko – trochę ciężko.
- Rozumiem – powtórzył Prof. Widocznie naprawdę rozumiał. – Stąd ranek spędzony na młodzieżówce? Widziałem, widziałem… Bahdaj, Niziurski, Nienacki, Olszakowski…
- To z rozpędu. – zmieszany Doc. Hab. zaczął się tłumaczyć.
- Rozumiem. Po Strindbergu każdemu mogło się zdarzyć.
Doc. Hab., mimo, że nie czuł się najlepiej i nieszczególnie wyglądał, a także był coraz bardziej zmieszany, nie mógł nie zauważyć i nie docenić ilości zrozumienia, jaką okazywał mu tego dnia Prof.
- Ale my tu, kolego Prof., gadu, gadu… - zaczął wzruszony. Ot tak, byle tylko coś powiedzieć.
Prof. podjął natychmiast:
- No właśnie, kolego Doc. Hab. My tu gadu, gadu…
- A tymczasem pora chyba na jakąś małą przekąskę?
- Ano pora, panie kolego, pora najwyższa.
- Tylko, bardzo proszę, coś lekkiego.
- Może Fredro? Idealny na podwieczorek.
- Chętnie.
Rozłożyli skrzydełka i polecieli w stronę półek z literaturą polskiego romantyzmu.

środa, 26 lutego 2014

Bestseler



Anna mówi, że wkurza ją sukces, jaki odniosła nowa powieść fantasy światowej sławy pisarza.
Zdaniem Anny, wykreowany przez autora świat, świat nad którym rozpływają się w zachwycie zarówno recenzenci, jak i miliony fanów, jest niespójny i rządzi się przedziwnymi, w dużej mierze niezrozumiałymi prawami.
Bohaterowie zachowują się nielogicznie. Chaotyczne i przypadkowe działania, nieprzemyślane decyzje i zwykła głupota, wszystko to sprawia, że i tak niełatwe losy bohaterów gmatwają się coraz bardziej w miarę postępowania fabuły powieści, by ostatecznie doprowadzić do, owszem – zaskakującego, ale zupełnie bezsensownego finału.
Tak, Anna jest wkurzona. W końcu czytała tę książkę, by choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości…

sobota, 22 lutego 2014

Lincz



To nie był przyjemny widok.
Trzy włączone komputery, na każdym ekranie inny film, jeden zdaje się nawet gejowski. Cały pokój zasłany pootwieranymi pisemkami. I wszystko pokryte substancją, której pochodzenia woleliśmy się nie domyślać.
Do tego rzygający w kącie aspirant Walczak i goły facet wiszący pod sufitem.
Czy do takich spraw zawsze muszą kierować właśnie mnie?
- O! List! - Walczak wkroczył wreszcie do akcji.
- Nie dotykaj!
Pochyliłem się nad leżącą na biurku karteczką.
„Nie mogę tak dłużej żyć… To ponad moje siły… Boże, wybacz mnie grzesznemu…”
- Można chyba napisać: samobójstwo - zaproponował Walczak.
- Można - potwierdziłem. - Ale lepiej będzie wyglądało: wielokrotny samogwałt, zakończony samosądem.

piątek, 21 lutego 2014

Wywiad z wampirem



Nie jest łatwo rozmawiać z wampirem. Człowiek czuje delikatny dyskomfort. Cały czas zastanawia się, czy aby na pewno jego rozmówca nie jest głodny.
Szczęśliwie, Jędrzej najwyraźniej nie gustował w facetach po czterdziestce, z wyraźną nadwagą i równie wyraźnymi początkami astmy. Zresztą, kto gustuje?
Na kolejne spotkanie przyszedł nieco spóźniony i mocno rozdrażniony. Chodził po pokoju i mruczał pod nosem:
- Co to się porobiło… Na psy schodzi ten świat. Na psy!
Czekałem cierpliwie, a kiedy wreszcie usiadł w fotelu, zagaiłem.
- Coś się stało?
- Nie, nic takiego. Na kolacji byłem.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nie jest wkurzony z powodu kiepskiej obsługi w którymś fast foodzie. Momentalnie zrobiło mi się gorąco. A zaraz potem zimno. Niby wiedziałem z kim przeprowadzam ten wywiad, ale mimo wszystko… Nie gadaliśmy do tej pory o jego posiłkach.
- Wiesz, obserwowałem ją od kilku dni…
O rany! Chyba nie da się tego uniknąć. Muszę się wziąć w garść. Dla czytelników. Dla gazety. Dla wierszówki!
- Od razu wpadła mi w oko. Duża! Nie żeby zaraz wysoka, ale tu i tu, rozumiesz…
Rozumiałem. Zamaszyste gesty w szeroko rozumianych okolicach bioder i piersi pozwoliły mi dość wyraźnie wyobrazić sobie zarówno gdzie, jak i ile.
- Powiadam ci, delicje.
Jędrzej aż się oblizał. Sam raczej konus i mizerak, ewidentnie lubował się w potężnych kobietach.
- I do tego w żałobie!
No tak, dla kogoś kto sam w zasadzie nie żyje, żałoba może być w jakiś sposób pociągająca.
- Cała w czerni! – Rozpływał się w zachwytach. – Wysokie, czarne buty. Czarny gorset. Czarna suknia, prawie cała z koronek. Nawet makijaż przeważnie czarny. Albo granatowy.
- Pewnie gotka.
- A skąd! Polka. Cudowna! Wspaniała! Apetyczna!
Najwyraźniej zmierzaliśmy do konsumpcji. To znaczy, opowieść Jędrzeja zmierzała. Przyznam się szczerze – troszkę mnie w tym momencie zemdliło.
- Ale to chyba powinieneś być raczej zadowolony? – Zapytałem. Jak się okazało – głupio.
- Zadowolony… - powtórzył. I uśmiechnął się gorzko. – Ledwo przeżyłem.
Zamilkł. Ja również milczałem. Bo co niby miałem powiedzieć? Rozmawiałem z wampirem, który o mało co nie postradał życia.
- Początkowo wszystko było jak trzeba. Otwarte okno, księżyc skryty za chmurami, ja w smokingu… Klasyka.
No tak. Klasyka. Wymarzona elegancka kolacja.
- Podlatuję na trzecie piętro, rozumiesz…
Tak, oczywiście, że rozumiem. Przecież zawsze tak robię. Kto by sobie zawracał głowę schodami.
- Staję na parapecie i zaglądam do pokoju. Półmrok. Ona w przezroczystym peniuarze spoczywa na szezlongu i czyta książkę. Wyobrażasz to sobie?
Nie, cholera, nawet nie próbuję sobie wyobrazić półnagiej, olbrzymiej gotki ślepiącej się w ciemnym pokoju nad jakąś książką. Nie próbuję! Nie próbuję! Szlag!
- Zeskakuję na dywan, podchodzę do niej po cichutku, nachylam się…
Niedobrze mi. Wierszówka, wierszówka, wierszówka.
- Chucham jej delikatnie w kark. Podnosi głowę. „Witaj moja słodka” – mówię i błyskam kłami.
Będę rzygał.
- No i w tym momencie wszystko się popieprzyło. Zwykle mdleją, a ja mogę spokojnie przystąpić do posiłku.
A ta nie?
- A ta, rozumiesz, nie! Rzuciła książkę, ledwo się uchyliłem, poderwała się na równe nogi i do mnie. Przycisnęła mnie do ściany i krzyczy: „Bierz mnie, wampirze!”
W czym rzecz? O to chyba chodziło, co nie?
- A ja się nie mogę ruszyć. Ani drgnę. Ledwo zipię. Niby mięciutko, ale czuję, że żebra zaraz nie wytrzymają. A wiesz, jak żebro przebije płuco, to żaden problem…
Zależy dla kogo. Mnie by przeszkadzało.
- Ale przy takim nacisku… Rozumiesz, serce niedaleko.
No tak, przez płuca do serca wampira, czy jakoś jak.
- Zdurniałem.
To akurat potrafię zrozumieć.
- Ona zaczyna coraz szybciej oddychać, a mnie przy każdym jej wdechu żebra aż trzeszczą. „Mój tyś!” sapie. „Mój na wieki! Gryź!”. I odchyla głowę. Ja w zasadzie, mimo wszystko, bardzo chętnie. Tylko nie mogę dosięgnąć. Już nawet nogami do podłogi nie sięgam. „Gryź!” powtarza ta idiotka. „Gryź! Będziemy razem lśnić w promieniach słońca!”. Jakiego słońca? Jasna cholera, niebawem świt! Myślę sobie – w nietoperza! Ale przecież mnie zgniecie, nawet nie pisnę.
- I co? – nie żebym dał się porwać jego opowieści, ale jednak byłem ciekaw, jak się to skończy.
- I nic. Napiąłem się, przywaliłem babie z czółka, a kiedy osunęła się na podłogę, zwiałem przez okno. Głodny.
Wstał i ruszył w stronę łazienki. Miał tam wannę wypełnioną ziemią z rodzinnych stron. Spod Przasnysza, zdaje się.
- Teraz idę spać. Może mnie nie być kilka dni. Muszę poczekać, aż kręgi szyjne mi się zrosną.
Kilka dni? Pies go trącał. I tak wracam do działu sportowego.

piątek, 14 lutego 2014

Tułacz



Mam już swoje lata. I całkiem sporo cudzych na dodatek.
Patrzyłem na budowę piramid. Nie, nie od początku do końca, po pierwszych trzech latach widok staje się cokolwiek monotonny. Choć trzeba przyznać, że robi wrażenie.
Płynąłem z Kolumbem do Indii. Nie dopłynęliśmy co prawda na miejsce, ale i tak było ciekawie.
Widziałem szarżę husarii pod Wiedniem. Na żywo! Choć z bezpiecznej odległości.
Dokoła mnie powstawały i upadały imperia. Świat wciąż się zmieniał. A ja…
A ja wciąż tułam się po tym świecie. Wciąż żyję. I pewnie pożyję jeszcze jakiś czas.
Bo wiecie, jakoś tak nie bardzo jest za co umierać.

piątek, 7 lutego 2014

Wychowanie



Jacuś był zadowolony. Pieniędzy było co prawda niewiele, a zegarek od razu wyrzucił do kosza na śmieci, ale za to telefon! Takiego telefonu nie miał nikt w klasie. Ba, w całej szkole. Kiedy jutro pokaże go chłopakom na dużej przerwie, wszyscy zzielenieją z zazdrości.
Dlatego Jacuś kopał faceta bez złości i nawet bez przesadnego zaangażowania. Ot, kopał, by kopać. Co nie znaczy, że nieskutecznie.
Facet już się nie miotał. Zasłaniał tylko głowę, krwawił i rzęził cichutko.
- Dlaczego? - Popiskiwał. - Powiedz chociaż dlaczego?
Umilkł trafiony nowiutkim najkiem prosto w usta.
Jacuś także milczał. Mama nie pozwalała mu rozmawiać z nieznajomymi w parku.

niedziela, 2 lutego 2014

Spacer



To, panie aspirancie, było tak…
Poszliśmy z Reksiem na wieczorny spacerek. Do parku. Pewnie, że ciemno, przecież to park.
Spacerujemy sobie… Nagle w krzakach coś zaszurało. A potem usłyszałem jakby szprej. I jakby mi kto pieprzem w oczy sypnął. Boli jak cholera i tchu złapać nie mogę. Padłem na ziemię i leżę. Reksio piszczy. Wtedy ktoś mnie kopnął w brzuch. Tak ze dwa razy. A potem w plecy. Kilka razy. Wreszcie chyba w głowę jeszcze, bo film mi się urwał.
Ocknąłem się nad ranem. Bez butów, bez kurtki, bez portfela. I bez Reksia.
Nie wiem, kto to był. Pewnie gender…

czwartek, 30 stycznia 2014

Cierpliwością i pracą...



Wspinał się powoli. Krok za krokiem, ostrożnie stawiając nogi, starannie wybierając uchwyty dla rąk.
Góra była cholernie wysoka, a zbocze wyjątkowo strome. Ale był ambitny i konsekwentny. Jasno wyznaczył sobie cel i uparcie do tego celu dążył.
Oczywiście - nie było ani łatwo, ani bezpiecznie. Wspinaczka trwała od wielu godzin. Wielokrotnie musiał zatrzymywać się na coraz dłuższe odpoczynki. Kilkakrotnie obluzowane kamienie uciekały mu spod stóp i tylko cudem udawało mu się utrzymać przy skalnej ścianie.
Ale był coraz bliżej…
Wreszcie dotarł do szczytu.
Nie zmieścił się. Całą wolną przestrzeń zajmowali ciasno stłoczeni goście, którzy dostali się tutaj od drugiej strony.
Windą.

niedziela, 12 stycznia 2014

Finał



Świat skończył się z wielkim dupnięciem. Dupnięciem takim, że klękajcie narody. Chociaż oczywiście, nie było już narodów, które mogłyby klęknąć. Niczego już nie było. Tylko olbrzymia chmura pyłu i kamieni. Owszem, całkiem sporych kamieni, czasami nawet większych niż niejedna planeta lub księżyc, ale jednak tylko kamieni.
Było trochę kosmicznych wirów. Kosmiczny wiatr, niejako przy okazji, zmiótł kilka asteroidów i wreszcie…
W kosmicznej pustce zapanowała kosmiczna cisza.
No, prawie cisza. W obecnych jeszcze przez chwilę tu i ówdzie resztkach atmosfery pobrzmiewały echa ostrej, rockowej muzyki.
I mocno schrypnięty, zacinający się lekko męski głos, krzyczący:
„…ńca świata i o jeden dzień dłużej!”