piątek, 21 lutego 2014

Wywiad z wampirem



Nie jest łatwo rozmawiać z wampirem. Człowiek czuje delikatny dyskomfort. Cały czas zastanawia się, czy aby na pewno jego rozmówca nie jest głodny.
Szczęśliwie, Jędrzej najwyraźniej nie gustował w facetach po czterdziestce, z wyraźną nadwagą i równie wyraźnymi początkami astmy. Zresztą, kto gustuje?
Na kolejne spotkanie przyszedł nieco spóźniony i mocno rozdrażniony. Chodził po pokoju i mruczał pod nosem:
- Co to się porobiło… Na psy schodzi ten świat. Na psy!
Czekałem cierpliwie, a kiedy wreszcie usiadł w fotelu, zagaiłem.
- Coś się stało?
- Nie, nic takiego. Na kolacji byłem.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nie jest wkurzony z powodu kiepskiej obsługi w którymś fast foodzie. Momentalnie zrobiło mi się gorąco. A zaraz potem zimno. Niby wiedziałem z kim przeprowadzam ten wywiad, ale mimo wszystko… Nie gadaliśmy do tej pory o jego posiłkach.
- Wiesz, obserwowałem ją od kilku dni…
O rany! Chyba nie da się tego uniknąć. Muszę się wziąć w garść. Dla czytelników. Dla gazety. Dla wierszówki!
- Od razu wpadła mi w oko. Duża! Nie żeby zaraz wysoka, ale tu i tu, rozumiesz…
Rozumiałem. Zamaszyste gesty w szeroko rozumianych okolicach bioder i piersi pozwoliły mi dość wyraźnie wyobrazić sobie zarówno gdzie, jak i ile.
- Powiadam ci, delicje.
Jędrzej aż się oblizał. Sam raczej konus i mizerak, ewidentnie lubował się w potężnych kobietach.
- I do tego w żałobie!
No tak, dla kogoś kto sam w zasadzie nie żyje, żałoba może być w jakiś sposób pociągająca.
- Cała w czerni! – Rozpływał się w zachwytach. – Wysokie, czarne buty. Czarny gorset. Czarna suknia, prawie cała z koronek. Nawet makijaż przeważnie czarny. Albo granatowy.
- Pewnie gotka.
- A skąd! Polka. Cudowna! Wspaniała! Apetyczna!
Najwyraźniej zmierzaliśmy do konsumpcji. To znaczy, opowieść Jędrzeja zmierzała. Przyznam się szczerze – troszkę mnie w tym momencie zemdliło.
- Ale to chyba powinieneś być raczej zadowolony? – Zapytałem. Jak się okazało – głupio.
- Zadowolony… - powtórzył. I uśmiechnął się gorzko. – Ledwo przeżyłem.
Zamilkł. Ja również milczałem. Bo co niby miałem powiedzieć? Rozmawiałem z wampirem, który o mało co nie postradał życia.
- Początkowo wszystko było jak trzeba. Otwarte okno, księżyc skryty za chmurami, ja w smokingu… Klasyka.
No tak. Klasyka. Wymarzona elegancka kolacja.
- Podlatuję na trzecie piętro, rozumiesz…
Tak, oczywiście, że rozumiem. Przecież zawsze tak robię. Kto by sobie zawracał głowę schodami.
- Staję na parapecie i zaglądam do pokoju. Półmrok. Ona w przezroczystym peniuarze spoczywa na szezlongu i czyta książkę. Wyobrażasz to sobie?
Nie, cholera, nawet nie próbuję sobie wyobrazić półnagiej, olbrzymiej gotki ślepiącej się w ciemnym pokoju nad jakąś książką. Nie próbuję! Nie próbuję! Szlag!
- Zeskakuję na dywan, podchodzę do niej po cichutku, nachylam się…
Niedobrze mi. Wierszówka, wierszówka, wierszówka.
- Chucham jej delikatnie w kark. Podnosi głowę. „Witaj moja słodka” – mówię i błyskam kłami.
Będę rzygał.
- No i w tym momencie wszystko się popieprzyło. Zwykle mdleją, a ja mogę spokojnie przystąpić do posiłku.
A ta nie?
- A ta, rozumiesz, nie! Rzuciła książkę, ledwo się uchyliłem, poderwała się na równe nogi i do mnie. Przycisnęła mnie do ściany i krzyczy: „Bierz mnie, wampirze!”
W czym rzecz? O to chyba chodziło, co nie?
- A ja się nie mogę ruszyć. Ani drgnę. Ledwo zipię. Niby mięciutko, ale czuję, że żebra zaraz nie wytrzymają. A wiesz, jak żebro przebije płuco, to żaden problem…
Zależy dla kogo. Mnie by przeszkadzało.
- Ale przy takim nacisku… Rozumiesz, serce niedaleko.
No tak, przez płuca do serca wampira, czy jakoś jak.
- Zdurniałem.
To akurat potrafię zrozumieć.
- Ona zaczyna coraz szybciej oddychać, a mnie przy każdym jej wdechu żebra aż trzeszczą. „Mój tyś!” sapie. „Mój na wieki! Gryź!”. I odchyla głowę. Ja w zasadzie, mimo wszystko, bardzo chętnie. Tylko nie mogę dosięgnąć. Już nawet nogami do podłogi nie sięgam. „Gryź!” powtarza ta idiotka. „Gryź! Będziemy razem lśnić w promieniach słońca!”. Jakiego słońca? Jasna cholera, niebawem świt! Myślę sobie – w nietoperza! Ale przecież mnie zgniecie, nawet nie pisnę.
- I co? – nie żebym dał się porwać jego opowieści, ale jednak byłem ciekaw, jak się to skończy.
- I nic. Napiąłem się, przywaliłem babie z czółka, a kiedy osunęła się na podłogę, zwiałem przez okno. Głodny.
Wstał i ruszył w stronę łazienki. Miał tam wannę wypełnioną ziemią z rodzinnych stron. Spod Przasnysza, zdaje się.
- Teraz idę spać. Może mnie nie być kilka dni. Muszę poczekać, aż kręgi szyjne mi się zrosną.
Kilka dni? Pies go trącał. I tak wracam do działu sportowego.

1 komentarz:

  1. Beka ze "Zmierzchu" zawsze na czasie. :) A nawiązanie do "Wywiadu" jedno z lepszych jakie czytałam.

    OdpowiedzUsuń