poniedziałek, 24 marca 2014

Na pętli, czyli trypciaka... część druga



Trypciak, czyli tryptyk króciakowi pod niekonwencjonalnym językowo tytułem: „Rząd rulez!!!”

Część druga: NA PĘTLI

Gwar w autobusie narastał. Początkowy szmerek i nerwowe pokasływania, powoli zamieniały się w głośne utyskiwania i coraz bardziej kwieciste wiązanki. I nic w sumie dziwnego. Mieliśmy ruszyć o szóstej trzydzieści pięć, tymczasem dochodziła siódma, a my wciąż tkwiliśmy na pętli.
W końcu spóźnić się do pracy czy do szkoły, szczególnie w poniedziałek, to żadna frajda. Ludzie się denerwowali.
Mnie udało się zachować spokój, mimo pełnej świadomości, że najprawdopodobniej przepadnie mi pierwsza lekcja. I tak nie chciałem zdawać religii ma maturze.
Zamiast się niepotrzebnie pieklić, obserwowałem powolutku sunącego ku autobusowi staruszka. Podpierał się na takim metalowym stelażu, takim jakby balkoniku na kółeczkach i krok po kroczku zbliżał się do przystanku.
„Przynajmniej zdąży” pomyślałem.
W końcu dotarł do celu. Bez pośpiechu złożył ten swój balkonik i z trudem wgramolił się do autobusu. Postał chwilę, posapał srodze i ruszył w stronę miejsca kierowcy. Myślałem, że może chce kupić bilet, ale on opadł ciężko na siedzenie, wyciągnął z kieszeni bryle o szkłach grubości butelkowych denek i zaczął je starannie wycierać. Oczywiście, że bez pośpiechu.
Ludzie w autobusie zamilkli. Tak nagle, że aż mi się dziwnie zrobiło. I nieco nawet straszno. Bo wiecie – najpierw harmider, bluzgi, popłakiwanie nawet tu i ówdzie, a potem znienacka całkowita cisza. I jeszcze ten staruszek na miejscu dla kierowcy. Brr.
Sam staruszek niewielką uwagę zwracał na otoczenie. Spokojnie skończył wycierać okulary, wydobył skądś kluczyk i próbował trafić nim do stacyjki. Liczyłem te próby. Chyba zresztą nie tylko ja, bo pasażerowie zaczęli przejawiać pewne zaniepokojenie. Wreszcie jakiś gość w gajerku, rozpiętym płaszczu i super modnym kapelutku podszedł do dziadka i zagaił. Dość nawet grzecznie.
– Przepraszam pana bardzo, ale co pan, do jasnej cholery, tutaj robi?
Staruszek spojrzał na niego zdziwiony. Tak mniej więcej na niego. W jego kierunku, w każdym razie. Prawie.
– Jak to co? Ruszam. Opóźnienie przecież mamy.
Długo niby nie mówił, ale i tak zmęczył się bardzo. Zasapał się. Nawet zachrypnąć zdążył.
Gostka w kapelutku zamurowało. Podobnie jak nas wszystkich. Ale tylko na chwilę. Ludzie zaczęli znowu krzyczeć. Niektórzy wysiadali w pośpiechu. Zapachniało paniką. A dziadek, po chwili odpoczynku, ponownie podjął próby trafienia kluczykiem do stacyjki. W końcu mu się udało i odpalił silnik.
– Rany boskie! – wrzasnęła jakaś paniusia. – Chyba nie chce pan kierować tym autobusem?!
Dziadek zaczął się śmiać. Tak to wyglądało, chociaż nie wykluczone, że się dusił.
– Nie chcę! – wychrypiał z trudem łapiąc oddech i śliniąc się obficie. – Oczywiście, że nie chcę! Ale muszę. Po ostatnich zmianach przepisów zostało mi jeszcze cztery lata do emerytury!

1 komentarz: