niedziela, 23 marca 2014

W dole, czyli trypciaka... część pierwsza


Trypciak, czyli tryptyk króciakowi pod niekonwencjonalnym językowo tytułem: „Rząd rulez!!!”


Część pierwsza: W DOLE
           
W środę zaczął padać śnieg.
Kiedy w poniedziałek zgasł ogień pod wszystkimi kotłami, nikt się nawet specjalnie nie zdziwił. A bo to pierwszy raz? Wiadomo, dostęp do paliwa utrudniony, kotły, pamiętające jeszcze minioną epokę, drogie w eksploatacji, siła robocza słabo opłacana i równie słabo wydajna. Nic dziwnego, że kierownictwo podejmowało od czasu do czasu decyzję o krótkich, w pełni kontrolowanych przerwach.
Kiedy we wtorek wszystko skuła gruba warstwa lodu, zaczęły się szmery. Początkowo ciche i nieśmiałe, stopniowo przybierały na sile. Bo jakże to tak? Ognia nie ma – no dobra, bywa. Zimno? No pewnie, że zimno. A jak ma być bez ognia? Ale lód? To już chyba lekka przesada, nieprawdaż?
Szumiało tak i szumiało. Coraz głośniej i głośniej. I nic z tego nie wynikało. Nikt jakoś nie kwapił się do podjęcia jakichkolwiek działań. Nikt nie chciał wyrywać się przed szereg. Bo to wiecie, jak jest – najpierw ty się wyrwiesz, potem tobie wyrwą…
Ale w środę miarka się przebrała. Śnieg? W piekle?
Grupy oburzonych diabłów ruszyły do siedziby Centrali. Nieskoro to szło, bo puszysty, miękki śnieg zdążył już pokryć cienką warstwą oblodzone ścieżki i zrobiło się straszliwie ślisko. Ale machina gniewu, raz wprawiona w ruch, nie zamierzała się zatrzymywać. Owszem, ślizgała się, przewracała co chwila i klęła na czym świat stoi, ale wciąż niestrudzenie parła ku Jezioru Lawy, na którego środku, na niewielkiej wysepce, znajdował się pałacyk, w którym rezydowało kierownictwo.
Takie umiejscowienie siedziby pozwalało piekielnym włodarzom na całkowitą swobodę decyzyjną i zapewniało absolutną bezkarność w razie popełnienia błędów kierowniczych. Jezioro Lawy, o dziwo!, potrafiło ostudzić najgorętsze nawet zapędy władzoburcze.
Ale tym razem jezioro, podobnie jak zresztą całe piekło, pokrywała rosnąca z każdą chwilą warstwa lodu i śniegu. Hordy wnerwionych diabłów bez trudu dotarły pod same okna Pałacyku Władzy. Prawie natychmiast w stronę tych okien poleciały pierwsze, duże i ciężkie kule śniegowe. Już ci to, jako podkreślenie gotowości do rozmów, już ci to, jako zapowiedź ewentualnych cięższych pocisków, w razie niechęci do rozmów owych podjęcia.
Najwyższe władze nie zastanawiały się długo. Ciskającym śnieżkami śmiałkom nie zdążyły się jeszcze porządnie zmęczyć ramiona, a już przed bogato zdobione zlotem drzwi pałacyku wypchnięty został dotychczasowy przewodniczący pionu zaopatrzenia w koks, któremu po krótkim i nieco krwawym głosowaniu, powierzono zaszczytną funkcję rzecznika.
- Kochani! – Zawołał ocierając krew z rozbitego nosa.
- Kochani! – Powtórzył. – To naprawdę nie nasza wina!
Tłum diabłów zafalował i zamruczał gniewnie. Rzecznikowi, pomimo wyjątkowo zimowych warunków, zrobiło się nagle bardzo gorąco.
- Tym razem, to naprawdę nie nasza wina. Któż mógł przewidzieć, że gdzieś tam na górze, w Polsce, jakiś wybitnie nieodpowiedzialny polityk zostanie premierem i zacznie spełniać obietnice wyborcze?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz