niedziela, 14 lipca 2013

O świcie



Artylerzyści kończyli ustawiać działa na porośniętych świeżą trawą wzgórzach. Kawalerzyści, już w siodłach, sprawdzali, czy szable lekko wychodzą z pochew. Piechociarze osadzali bagnety na lufach karabinów.
Wszyscy zerkali co chwila na stojącego opodal oficera.
Ten zaś obserwował leżącą w niewielkiej dolinie, małą i uśpioną w tej chwili indiańską wioskę.
Wreszcie obejrzał się i stwierdziwszy, że przygotowania dobiegły końca, i że wszystko dopięte jest na ostatni guzik (był to guzik przy mundurowej kurtce szeregowego Johnsona) uniósł w górę rękę. Czekał na wschód słońca.
Słońce wzeszło.
Ręka oficera opadła. Zaskwierczały lonty. Huknął pierwszy strzał.
Rozpoczął się żmudny proces budowania zrębów prawdziwej demokracji.

2 komentarze:

  1. Świetne. :) Wiadomo, że wartościowe rzeczy buduje się przez pot, krew i łzy - zwłaszcza nie swoje.

    OdpowiedzUsuń