środa, 18 lutego 2015

Wszyscy artyści?



Krótkie opowiadanie składające się z dwóch części. Część pierwsza to opis konkretnej, zaistniałej w rzeczywistości sytuacji. Część druga opowiadania to wizja autora spowodowana ciągiem skojarzeń będących efektem opisanej w części pierwszej zaistniałej sytuacji.
Tytuł zaś, opatrzony nie bez powodu znakiem zapytania, jest wyrazem nadziei autora, że może jednak nie wszyscy.

Część pierwsza: Sytuacja.

Stało się.
Nie planowałem tego. Nie chciałem. Po prostu – nie upilnowałem i stało się.
Był wczesny ranek. Jak dla mnie, zbyt wczesny.
Ale moja córeczka już się obudziła i z pokoju dziecięcego dobiegały odgłosy porannej krzątaniny.
„Jeszcze chwileczkę” pomyślałem. „Jeszcze tylko pięć minutek.”
Znajdowałem się w tym klasycznym, porannym błogostanie, kiedy zaczynają już do mnie docierać bodźce zewnętrzne, ale nie otwieram jeszcze oczu, bo wiem, że mogę podrzemać ciutkę, zanim dziecko zażąda śniadania.
- Tatusiu, mogę włączyć radio?
- Oczywiście kochanie – odpowiedziałem i odwróciłem się na drugi bok, szczelniej otulając się kołdrą.
I właśnie wtedy…
Gdybym nie był taki zaspany… Gdybym nie był otumaniony tymi ostatnimi chwilami słodkiej drzemki… Może zdążyłbym zareagować. Może udałoby mi się zapobiec tragedii.
Może…
Niestety, stało się.
Najpierw usłyszałem cichy szum, kiedy córka szukała swojej ulubionej stacji, a po chwili z głośników popłynęła najnowsza piosenka Kultu.
Zerwałem się z łóżka, ale zaplątany w kołdrę runąłem na podłogę. Na czworakach dotarłem do pokoju dziecięcego, odsunąłem przerażone dziecko i wyłączyłem radio. Spojrzałem na wyświetlacz. Czterdzieści siedem sekund! Siedem sekund ponad limit.
Zgodnie z umową zawartą między S.P. Records a Zaiksem, popartą decyzją Sądu Najwyższego (słynny precedensowy wyrok w sprawie S.P. Rekords przeciwko Tadeuszowi Grzegorzewskiemu) muszę w ciągu dwudziestu czterech godzin wpłacić na konto wytwórni równość jednej czwartej sklepowej ceny płyty. W przeciwnym wypadku grozi mi sześć miesięcy pozbawienia wolności lub wysoka grzywna. Normalnie, jak to przy kradzieży.
Jedna czwarta ceny! Skąd ja wezmę taką kasę? Tydzień przed wypłatą?
- Co ja narobiłam? – szepnęła moja córeczka. – Tatusiu, co ja narobiłam?
I zaczęła płakać.
- Nic się nie stało, kochanie – przytuliłem ją i zacząłem gładzić po płowej główce. – Nic się stało. Tatuś coś wymyśli.

Część druga: Wizja

Darek kończył właśnie dojadać porcję leniwych, kiedy weszła do baru. O mało nie udławił się ostatnim kęsem. W całym swoim trzydziestosześcioletnim życiu nie widział takiej kobiety.
To było jak objawienie.
Jak cud.
Jak magia.
Przypomniała mu się ostatnia wizyta w teatrze. Ta chwila, kiedy nagle pogasły prawie  wszystkie światła i pozostał tylko jeden, bardzo silny reflektor, oświetlający idącego przez tekturowy las Czerwonego Kapturka.
Teraz było tak samo. Tylko bez reflektora. I bez idiotycznej, zasłaniającej wszystko czerwonej pelerynki.
Tutaj nic było zasłonięte.
Mógł podziwiać długie, kształtne nogi, które dzięki dwunastocentymetrowym szpilkom wydawały się jeszcze dłuższe.
Śliczne pośladki, wychylające się spod opasującego krągłe biodra szerokiego paska. Szerokiego paska, albo nader krótkiej spódniczki, Darek nie bardzo znał się na modzie.
Płaski, opalony brzuszek z niewielkim, kształtnym pępuszkiem ozdobionym fantazyjnym kolczykiem
Piersi, rozsadzające wręcz obcisły top. Widać było, że pod topem nie ma miejsca na stanik. Bez trudu jednak zmieściła się tam wyobraźnia Darka.
Twarz… No cóż, prawdopodobnie, prawie na pewno była gdzieś powyżej i Darek pomyślał, że może potem znajdzie chwilę, żeby to sprawdzić.
Na razie jednak nie mógł oderwać oczu od bajecznego biustu. Patrzył więc, chłonął cudowny widok, a po brodzie ściekała mu strużka śliny. Oraz masła z cynamonem, którym okraszone były wspomniane wcześniej leniwe.
Siedział zatem, patrzył i ślinił się coraz obficiej, kiedy nagle poczuł na ramieniu czyjąś dłoń. Mimo całego tego zachwytu i zagapienia poczuł ją bez trudu, była to bowiem dłoń duża i ciężka. Darek odwrócił się niechętnie i ujrzał właściciela dłoni. On również był duży i ciężki. Ale uśmiechał się serdecznie.
- Dzień dobry – zagaił grzecznie.
Darek zamrugał oczami. Duży-I-Ciężki cierpliwie czekał aż krew Darka powróci do mózgu.
- Popatrzył pan sobie na Andżelę? – zapytał po chwili.
Darek skinął głową.
- Podobało się?
Ponowne skinięcie.
- Podniecił się pan?
Darek oblał się rumieńcem. Nie było sensu zaprzeczać. Luźne szorty, tak wygodne w kabinie ciężarówki, nie były w stanie ukryć prawdy.
- No i dobrze – stwierdził Duży-I-Ciężki. – Należy się sto pięćdziesiąt złotych.
Mówi się, że oburzenie odbiera komuś mowę. U Darka było wprost przeciwnie. Przemówił:
- Ale ja przecież tylko patrzyłem!
- No właśnie – Duży-I-Cięzki przyjaźnie poklepał go po policzku. – Właśnie dlatego tylko sto pięćdziesiąt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz