środa, 20 lutego 2013

Najpiękniejszy list miłosny



„Mario”
No, to początek już mam. Początek najważniejszy. Dalej powinno już być z górki.
„…dzień, w którym utonąłem w błękicie Twych oczu…”
Pewnie nawet tego nie pamiętasz. Mijaliśmy się na przejściu dla pieszych. To była chwila, przypadkowe skrzyżowanie spojrzeń. Ale to wystarczyło. Ty poszłaś dalej, ja zostałem jak idiota na środku ulicy.
„…kiedy po raz pierwszy ująłem Twoją dłoń…”
Znowu się mijaliśmy. Na schodach tym razem. Potknęłaś się i gdybym nie złapał cię za rękę… Strach pomyśleć. Twoje „dziękuję”, twój uśmiech…
„…nie mogłem przestać myśleć o Tobie…”
I dość miałem mijania się. Postanowiłem cię odnaleźć. Zacząłem pytać. Najpierw znajomych, potem nieznajomych. Różnie bywało, niektórzy próbowali pomóc, inni patrzyli jak na wariata. Ale udało się. Znalazłem. I dowiedziałem się o twojej chorobie.
„…wiem, że nigdy nie będziemy razem…”
Razem… Choć na chwilę, choć na te kilka tygodni, może miesięcy, które pozostały… Razem? Bogowie, przecież nie znalazłbym w sobie dość odwagi by podejść do ciebie, porozmawiać, przedstawić się chociaż. Co mógłbym powiedzieć? Nie, lepiej będzie jeśli nigdy mnie nie poznasz.
„…lecz moje serce na zawsze należeć będzie do Ciebie.”
Patetyczne to trochę, a do tego banał na banale, ale co tam. I tak nie doczytasz do końca.
Zaklejam kopertę, sprawdzam adres, wrzucę do skrzynki po drodze do Instytutu.
Właśnie, muszę jeszcze zadzwonić i potwierdzić termin.
Wybieram numer, odbierają już po drugim sygnale.
- Instytut Transplantologii, w czym mogę pomóc…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz