niedziela, 25 sierpnia 2013

Lepiej późno?



Rojno i gwarno było tego dnia na placu zabaw. I śmiechu było co niemiara.
Nie śmiał się tylko mały Zyzio, który utknął w połowie wyjątkowo wysokiej drabinki i teraz wrzaskiem i płaczem dawał znać światu, że nie może się ruszyć ani w górę, ani w dół.
Nie śmiała się również mama małego Zyzia, która miotała się u podnóża drabinki, daremnie próbując namówić zwisające z owej drabinki dzieci do ustąpienia jej przejścia ku górze.
Ponieważ jednak ani ciche i spokojne prośby, ani nieco mniej ciche i dużo mniej spokojne groźby nie przynosiły pożądanych rezultatów, zaczęła delikatnie, acz stanowczo usuwać pojedyncze cząstki dziecięcego winogrona i z okrzykiem: „Już idę maleńki!”, ruszyła ku płaczącemu wciąż synowi.
- Czemu pani tak krzyczy na te dzieci? - Zapytał przyglądający się tej scenie facet o twarzy obficie poznaczonej śladami po ospie. Wyraźnie miał ochotę na kłótnię i właśnie znalazł pretekst.
- Jestem matką! - Zawołała Mama Zyzia nie przerywając wspinaczki z przeszkodami. - Mój syn jest w niebezpieczeństwie i spieszę mu na ratunek!
- Ale to nie powód, żeby tak krzyczeć - stwierdził Ospowaty. - Sam jestem ojcem i…
Stojąca obok Ospowatego niepozorna kobieta delikatnie pociągnęła go za rękaw.
- Wiesz Kaziu - szepnęła. - Już dawno chciałam ci coś wyznać, ale jakoś tak nie było okazji…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz