wtorek, 24 grudnia 2013

Zeitgeist



Siedziałem w fotelu i pykałem z fajeczki. Patrzyłem na szybujące swobodnie pod sufitem kłęby aromatycznego dymu. W pewnej chwili spostrzegłem, że owo swobodne szybowanie nabiera cech pewnej celowości. Dym zaczął się przemieszczać w kąt pokoju i dziwnie gęstnieć.
„Co jest?” pomyślałem lekko zaniepokojony.
I wtedy dym nagle opadł. A właściwie, rozwiał się jak… No cóż, jak dym właśnie.
A w kącie pokoju, tuż przy balkonie, na niewielkim taboreciku, siedział jakiś nieznany mi facet. Facet, w odróżnieniu od taborecika, był raczej spory. Ba, duży nawet.
Ale nie wyglądał jakoś szczególnie groźnie. Owszem, długowłosy i brodaty, ale siwiuteńki jak gołąbek. I rumiany jak jabłuszko. Do tego ubrany w mocno znoszony szlafrok, spod którego wystawały spodnie od piżamy i bambosze w kształcie króliczków.
Gdyby nie pojawił się nagle w moim pokoju, późnym wieczorem, w zamkniętym od wewnątrz na klucz mieszkaniu, na dziewiątym piętrze, uznałbym go nawet za sympatycznego.
Spojrzał na mnie, a oczy pod krzaczastymi brwiami miał niewiarygodnie błękitne i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Ho, ho, ho! – Powiedział.
Uważnie obejrzałem trzymaną w dłoni fajkę. Sięgnąłem po kapciuch z tytoniem i starannie obwąchałem jego zawartość. Niby w porządku, skąd zatem…
- Ho, ho, ho! – Powtórzył siwowłosy.
- Tobie też „ho, ho, ho” – odpowiedziałem. Bo czułem, że coś powiedzieć muszę, a nie miałem lepszego pomysłu.
Na tym nasza konwersacja się urwała i zapanowała niezręczna cisza. Patrzyliśmy na siebie bez słowa. On wciąż się uśmiechał, ja przypominałem sobie wszystkie co bardziej znane choroby psychiczne i kombinowałem, której z nich symptomów właśnie doświadczam. W końcu zdecydowałem, że najprościej będzie zasięgnąć informacji niejako u źródła.
- Jesteś majakiem? – Zapytałem. Może zbyt obcesowo, ale przecież wariatom wybacza się nie takie rzeczy.
- A skąd. – Zaprzeczył.
Nie powiem, żeby mnie to uspokoiło. Tym bardziej, że od razu dodał:
- Jestem duchem.
Aha…
- Duchem świąt. – Uściślił.
Policzyłem na palcach.
- Ale których świąt?
- Jak to: których? Bożego Narodzenia!
Znowu policzyłem.
- Ale jest dopiero początek listopada. Do świąt sporo czasu.
Kiedy już pogodziłem się z faktem, że oszalałem, rozmowa z gościem nie sprawiała mi najmniejszego problemu.
Zmarkotniał.
- Wszyscy tak mówią. Jest jeszcze czas… Zdążę… A potem wszystko na ostatnią chwilę. Wszystko w pośpiechu. I w końcu zziajani, umęczenie, nie mają nawet siły iść na pasterkę.
Trzeba przyznać, że trochę racji miał. Przypomniało mi się, że ciągle miałem w szufladzie biurka kartki świąteczne,  które kupiłem w zeszłym roku i których nie zdążyłem nawet wypisać. Głupio mi się zrobiło.
- Wie pan… - Zacząłem.
- Wiem, wiem. Duch czasów.
- No właśnie.
- No właśnie. – Powtórzył jakoś tak ciepło. I jak mi się wydało – znacząco. A potem uśmiechnął się do mnie jeszcze raz i zniknął z cichutkim pyknięciem.
Przez chwilę patrzyłem w opustoszały nagle kąt pokoju. 
„Do dupy z takimi czasami” – pomyślałem. A potem usiadłem przy biurku i zacząłem wypisywać te cholerne kartki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz