wtorek, 8 października 2013

Przypadek Hieronima W.



Kiedy Hieronim W. wysiadał z policyjnej furgonetki na dziedzińcu więzienia w Nogacicach, nie wiedział, że jego życie właśnie zamienia się piekło.
Owszem, widział, jak eskortujący go policjant nachyla się do ucha miejscowego klawisza, widział później, że ów klawisz szepce coś wychowawcy na bloku. Widział również, jak wychowawca podaje więźniom, z którymi miał dzielić celę, malutką karteczkę z zapisanym jednym tylko słowem.
Nie znał treści komunikatu, ale zdziwił się, że strażnicy żyją w takiej komitywie z osadzonymi.
Nie wiedział, że komitywa dotyczy pewnych, ściśle określonych przypadków. Do głowy mu nawet nie przyszło, że on właśnie stanowi taki przypadek.
Już pierwszej nocy został brutalnie zgwałcony przez współwięźniów. Próbował się bronić, ale niewiele wskórał przeciwko czterem silnym recydywistom. Niewiele również wskórał, kiedy chciał zgłosić gwałt wychowawcy.
- A czego innego mógłby oczekiwać bydlak z twoimi skłonnościami? – usłyszał w odpowiedzi.
Nie rozumiał. Czyżby naprawdę tak bardzo potępiali jego, niewinną przecież zupełnie, pasję?
Bity i poniżany, z każdym dniem rozumiał coraz mniej. Wreszcie dał się złamać. Przestał się bronić. Przestał się skarżyć. Przestał pisać prośby o przeniesienie do innego zakładu. Pogodził się myślą, że zarówno w oczach strażników, jak i współwięźniów jest nikim. Nie, nie nikim, przecież odebrano mu resztki człowieczeństwa. Był niczym.
Minęło pół roku.
Sędzia Malinowski odwiedził zakład karny w Nogacicach. W czasie rozmowy z komendantem zapytał:
- Słuchaj Mieciu, a jak też się miewa Hieronim W., ten słynny bibliofil, którego ci podesłałem kilka miesięcy temu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz