poniedziałek, 11 listopada 2013

Terminowa robota



W Wigilię rano zadzwoniłem do Pawła.
- Cześć stary. Wiesz, głupia sprawa, ale zaraz po świętach musimy oddać ten projekt dla banku, a nie mamy jeszcze dopracowanych paru szczegółów…
- Spoko. Rozumiem. Bierz papiery i przyjeżdżaj do mnie.
- A rodzina?
- Jestem sam z dziewczynkami. Czekamy aż Mariolka zejdzie z kasy i jedziemy do rodziców na kolację. Przyjeżdżaj.
No tak. Jego żona pracuje w markecie. Robota jeszcze bardziej przesrana, niż u nas w agencji.
Godzinę później siedzieliśmy przy kuchennym stole w mieszkaniu Pawła i próbowaliśmy skupić się na pracy.
Nie bardzo szło.
 Bo po pierwsze – święta. Nie najlepiej pracuje się w święta. Po drugie – w połączonym z kuchnią salonie, córki Pawła oglądały kreskówkę. Opowieści biblijne. Stary i nowy testament. No i wreszcie, po trzecie – sąsiadka z naprzeciwka, zadeklarowana fanka jogi, akurat o tej porze postanowiła się nieco porozciągać. A że zapomniała się ubrać i zaciągnąć firany… Cóż…
Ale projekt naprawdę był ważny, terminy naprawdę goniły, a wypłata wcale pokaźnego honorarium była całkowicie uzależniona od ich dotrzymania. Wzięliśmy się do pracy.
Sąsiadka robiła akurat natarajasanę, a w telewizorze animowany Abraham nachylał się właśnie z nożem nad animowanym Izaakiem. Córki Pawła skuliły się na kanapie. Widocznie nie wiedziały, że wszystko dobrze się skończy.
Jakość udało nam się przebrnąć przez pierwszą część projektu. Nanieśliśmy ostateczne poprawki i otarliśmy pot z czół. Przez chwilę kontemplowaliśmy bardzo udaną salamba sirsasanę. Nie wiem dlaczego, ale ten widok skojarzył mi się z żoną Lota, która na ekranie telewizora zamieniała się akurat w słup soli na tle płonącej Sodomy. I Gomory. Córki Pawła wstrzymywały oddech. One chyba naprawdę nie znały jeszcze fabuły tego filmu.
Z częścią drugą zeszło nam nieco dłużej. Po części z powodu padangusthasany, po części zaś z powodu zalewanej przez fale Morza Czerwonego armii faraona. Przewracające się rydwany, znikający w wodnej kipieli ludzie, kwik koni. Niby animacja, ale naprawdę robiła wrażenie. Nie dziwota, że dziewczynki zamknęły oczy i zasłoniły uszy.
Mimo wszystkich przeciwności udało nam się skończyć robotę dwa kwadranse później. Sąsiadka także skończyła. Pożegnała nas uroczą i moim zdaniem niemożliwą do powtórzenia bakasaną, i chyba poszła pod prysznic.
Swoją drogą, ja też powinienem. Zimny prysznic dobrze by mi zrobił. Ale nie byłem u siebie i było mi cokolwiek głupio przed Pawłem.
A poza tym zagapiłem się na leżącego na krzyżu Jezusa. Rzymski żołnierz brał właśnie zamach wielkim młotem. Któraś z dziewczynek pisnęła cichutko.
- Słuchaj – powiedziałem do Pawła. – Ty jesteś pewien, że one powinny oglądać coś takiego. – Animacja animacją, ale wiesz…
Popatrzył na mnie jakoś tak dziwnie.
- Obie chodzą do przedszkola. – odpowiedział. Żołnierz opuścił młot. Dziewczynki podskoczyły.
- Mają religię. – dodał.
Kolejne uderzenie. Kolejny podskok.
- Co mają oglądać?
Znowu cichy pisk.
- Hello Kitty?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz