czwartek, 31 maja 2012

Bajka o prawym rycerzu, okrutnym smoku i zniewolonej królewnie


Przebyć Magiczny Las, wspiąć się na Czarodziejską Górę, pokonać smoka i uwolnić królewnę. W sumie – łatwizna.
Nic zatem dziwnego, że wielu dzielnych rycerzy postanowiło spróbować swych sił.
Do skraju Magicznego Lasu dotarli sporą gromadą. Bez wahania wkroczyli między drzewa. Ścieżka była szeroka, szło się wygodnie, nastroje zatem dopisywały. Rycerze przekomarzali się wesoło, opowiadali sobie, rubaszne często, dykteryjki i co chwila wybuchali radosnym śmiechem. Widać było, że znają się od lat i dobrze czują się w swoim towarzystwie.
Po pewnym czasie dotarli do wielkiej polany. Na polanie zaś stał olbrzym. Szczerze mówiąc nie był on przesadnie olbrzymi. Po zwisającym smętnie odzieniu można było poznać, że ostatnio stracił sporo zarówno na wzroście, jak i na wadze. Ale i tak robił wrażenie.
- Stać! – zawołał olbrzym. - Zwę się Elektorat. Tylko jeden z was przejdzie przez tę polanę. Musi to być rycerz naprawdę prawy…
- Dlaczego nie lewy? – wyrwało się któremuś.
- Lewych już nie przepuszczam – odpowiedział Elektorat.
Kilku rycerzy pożegnało się z towarzyszami i zwiesiwszy nosy na kwintę poczłapało z powrotem. Ale i tak pozostała spora gromadka. Trzeba było dokonać dalszej selekcji. Olbrzym patrzył na rycerzy zafrasowany.
- Wiem – krzyknął nagle i uśmiech rozjaśnił wielkie oblicze. – Bajki! Uwielbiam bajki! Przepuszczę tego z was, który opowie mi najpiękniejszą.
Przez siedem dni i siedem nocy rycerze opowiadali olbrzymowi baśnie. A ukontentowany Elektorat słuchał zachłannie. Aż wreszcie, ósmego dnia, wczesnym rankiem wskazał sękatym paluchem jednego z zachrypniętych już lekko rycerzy i powiedział:
- Ty idziesz dalej.
I rycerz poszedł. Szedł czas jakiś, aż dotarł do podnóża Czarodziejskiej Góry. Wspiął się na nią bez trudu. Bez wahania przekroczył bramę stojącego na szczycie zamczyska. Zatrzymał się dopiero na dziedzińcu. Tam właśnie czekał na niego straszliwy smok.
Wielki. Skrzydlaty. Miał potężną paszczę pełną ostrych zębów i mocarne łapy, których grube paluchy zakończone były ostrymi jak brzytwy szponami.
- Czekałem na ciebie – powiedział smok. Zupełnie niepotrzebnie.
- Jestem zatem – odparł, równie niepotrzebnie, rycerz.
I żeby nie tracić już więcej czasu, zaczęli walczyć.
Ach, cóż to była za walka! Argumenty krzyżowały się z głuchym łoskotem. Celne riposty ze świstem przecinały powietrze. W tle pobrzękiwały cichutko brzydkie aluzje. I chociaż smok początkowo miał wyraźną przewagę, po pewnym czasie zaczął słabnąć. Jego ciosy coraz częściej chybiały celu, a on sam powoli robił się coraz mniejszy. Malał tak i malał, aż wreszcie ugodzony szczególnie trudnym pytaniem, zniknął z cichym pyknięciem.
Zwycięski rycerz z dumnie podniesiona głową wkroczył w mury zamku. Szedł przez urządzone z niespotykanym przepychem komnaty, aż wreszcie dotarł do wielkiej sypialni. Znalazł w niej łoże z przepysznym baldachimem. W łożu zaś spoczywała królewna Władza.
Mówili o niej, że ma już swoje lata. Rycerz skonstatował jednakże z dużym zadowoleniem, że wygląda wciąż pięknie i świeżo. Stał tak, patrzył przez dłuższą chwilę na rozkosznie wyciągniętą pośród atłasowych poduszek postać, poczym rzucił się na nią i posiadł ku obopólnej, sądząc po pełnych zachwytu okrzykach, satysfakcji.
- Jesteś moja – powiedział po wszystkim. –Tylko moja. I nie oddam cię nikomu.
Wpatrzony w królewnę, nawet nie zauważył, że przeszedł przemianę. Wstał, przeciągnął się ze zgrzytem łusek, ułożył wygodnie na grzbiecie błoniaste skrzydła i ruszył na dziedziniec.
Czekać na rycerza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz