Przebyć
Magiczny Las, wspiąć się na Czarodziejską Górę, pokonać smoka i uwolnić
królewnę. W sumie – łatwizna.
Nic
zatem dziwnego, że wielu dzielnych rycerzy postanowiło spróbować swych sił.
Do skraju
Magicznego Lasu dotarli sporą gromadą. Bez wahania wkroczyli między drzewa.
Ścieżka była szeroka, szło się wygodnie, nastroje zatem dopisywały. Rycerze
przekomarzali się wesoło, opowiadali sobie, rubaszne często, dykteryjki i co
chwila wybuchali radosnym śmiechem. Widać było, że znają się od lat i dobrze
czują się w swoim towarzystwie.
Po
pewnym czasie dotarli do wielkiej polany. Na polanie zaś stał olbrzym. Szczerze
mówiąc nie był on przesadnie olbrzymi. Po zwisającym smętnie odzieniu można
było poznać, że ostatnio stracił sporo zarówno na wzroście, jak i na wadze. Ale
i tak robił wrażenie.
- Stać!
– zawołał olbrzym. - Zwę się Elektorat. Tylko jeden z was przejdzie przez tę
polanę. Musi to być rycerz naprawdę prawy…
-
Dlaczego nie lewy? – wyrwało się któremuś.
-
Lewych już nie przepuszczam – odpowiedział Elektorat.
Kilku
rycerzy pożegnało się z towarzyszami i zwiesiwszy nosy na kwintę poczłapało z
powrotem. Ale i tak pozostała spora gromadka. Trzeba było dokonać dalszej
selekcji. Olbrzym patrzył na rycerzy zafrasowany.
- Wiem
– krzyknął nagle i uśmiech rozjaśnił wielkie oblicze. – Bajki! Uwielbiam bajki!
Przepuszczę tego z was, który opowie mi najpiękniejszą.
Przez
siedem dni i siedem nocy rycerze opowiadali olbrzymowi baśnie. A ukontentowany
Elektorat słuchał zachłannie. Aż wreszcie, ósmego dnia, wczesnym rankiem
wskazał sękatym paluchem jednego z zachrypniętych już lekko rycerzy i
powiedział:
- Ty
idziesz dalej.
I
rycerz poszedł. Szedł czas jakiś, aż dotarł do podnóża Czarodziejskiej Góry.
Wspiął się na nią bez trudu. Bez wahania przekroczył bramę stojącego na
szczycie zamczyska. Zatrzymał się dopiero na dziedzińcu. Tam właśnie czekał na
niego straszliwy smok.
Wielki.
Skrzydlaty. Miał potężną paszczę pełną ostrych zębów i mocarne łapy, których
grube paluchy zakończone były ostrymi jak brzytwy szponami.
-
Czekałem na ciebie – powiedział smok. Zupełnie niepotrzebnie.
-
Jestem zatem – odparł, równie niepotrzebnie, rycerz.
I żeby
nie tracić już więcej czasu, zaczęli walczyć.
Ach,
cóż to była za walka! Argumenty krzyżowały się z głuchym łoskotem. Celne
riposty ze świstem przecinały powietrze. W tle pobrzękiwały cichutko brzydkie
aluzje. I chociaż smok początkowo miał wyraźną przewagę, po pewnym czasie
zaczął słabnąć. Jego ciosy coraz częściej chybiały celu, a on sam powoli robił
się coraz mniejszy. Malał tak i malał, aż wreszcie ugodzony szczególnie trudnym
pytaniem, zniknął z cichym pyknięciem.
Zwycięski
rycerz z dumnie podniesiona głową wkroczył w mury zamku. Szedł przez urządzone
z niespotykanym przepychem komnaty, aż wreszcie dotarł do wielkiej sypialni.
Znalazł w niej łoże z przepysznym baldachimem. W łożu zaś spoczywała królewna
Władza.
Mówili
o niej, że ma już swoje lata. Rycerz skonstatował jednakże z dużym
zadowoleniem, że wygląda wciąż pięknie i świeżo. Stał tak, patrzył przez
dłuższą chwilę na rozkosznie wyciągniętą pośród atłasowych poduszek postać,
poczym rzucił się na nią i posiadł ku obopólnej, sądząc po pełnych zachwytu
okrzykach, satysfakcji.
-
Jesteś moja – powiedział po wszystkim. –Tylko moja. I nie oddam cię nikomu.
Wpatrzony
w królewnę, nawet nie zauważył, że przeszedł przemianę. Wstał, przeciągnął się
ze zgrzytem łusek, ułożył wygodnie na grzbiecie błoniaste skrzydła i ruszył na
dziedziniec.
Czekać
na rycerza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz