Siedziałem i wpatrywałem
się tępo w ekran monitora. Otwarty kilka godzin temu nowy dokument edytora
tekstów znanego pakietu biurowego znanej firmy wciąż był pusty. Gdybym pisał
ołówkiem, pewnie przygryzałbym nerwowo jego końcówkę. To podobno pomagało się
skupić. A tak co miałem przygryzać? Klawiaturę? Popatrzyłem z zazdrością na
baraszkujące na podłodze koty.
- Wam to dobrze Dzika
Kocia Bando. Żadnych zmartwień, tylko spanie, żarcie i zabawa. A człowiek musi
się męczyć.
- I to niby ty się tak
męczysz – spytała Kawusia, dwumiesięczny koci pętak. Kawusia, bo mała i czarna.
- Patrzcie go, jaki
pracuś – dodała Bonifacy. Też kotka. A Bonifacy, bo... Bo tak. Mógł Paul Anka
śpiewać o swojej ukochanej: “Och, Carol”, to nasza kotka może się wabić
Bonifacy. Chociaż z tym Paulem... Czy ja wiem? Bo to niby facet, a jednak Anka.
Aaa, mniejsza z tym.
- Siedzi przez pół dnia na
tyłku, słucha Motorhead i pali papierosa za papierosem. Harówka!!!
- Ja pracuję
konceptualnie – nie byłem pewien w ogóle istnieje takie słowo, ale koty też
chyba nie powinny wiedzieć. – Myślę! Tworzę!
Koty spojrzały na mnie
dziwnie. Razem miały pół roku, a potrafiły tak na człowieka popatrzeć, że aż
ciarki przechodziły. Koty to dranie. Film nawet kiedyś taki był. “Szlag by to
trafił, jeszcze chwila i zacznę się tłumaczyć” - pomyślałem. Faktycznie, to
była chwila.
- Mam już prawie cały
początek – całe dwa zdania, powinienem raczej powiedzieć. Ale głupio mi się
było przyznać. Najlepiej zmienić temat. -
Zaraz, poczekaj, Motorhead wam się nie podoba? “See me burning...” –
wycharczałem melodyjnie, choć z fatalnym akcentem.
- Może być. Całkiem
fajne. Prawie kocia muzyka – Kawusia wskoczyła mi na kolana i zaczęła się
układać mrucząc jak mały traktorek. Podrapałem ją za uchem. Nie miałem ochoty
na kontynuowanie tej rozmowy.
- No i co z tym twoim
początkiem? – Bonifacy potrafiła być bardzo upierdliwa jeśli tylko chciała. A z
reguły chciała.
- Mam taki pomysł, może
nie najoryginalniejszy, ale zawsze chwyta. To by się zaczynało tak: dawno,
dawno temu, w odległej galaktyce...
Podobno koty nie potrafią
się śmiać. Bonifacy potrafiła.
- Daj sobie spokój z
odległymi galaktykami. Przecież nie masz o tym pojęcia. Tyle wiesz ile ci Lucas
pokazał.
- To o czym mam pisać! -
jeśli gość krótko przed czterdziestką postanawia zmienić swoje życie i zająć
się na przykład pisarstwem, to robi się nerwowy. Szczególnie, jak niespecjalnie
mu wychodzi. – O problemach nurtujących współczesną młodzież? Skąd mam wiedzieć
co nurtuje współczesną młodzież? Skąd mam wiedzieć, czy współczesną młodzież w
ogóle coś nurtuje? Ja nie znam współczesnej młodzieży.
Kiedy się zdenerwuję,
potrafię powtarzać w kółko jedno słowo, albo zwrot. “Współczesna młodzież” – na
przykład.
- Gówno – dorzuciłem
zrezygnowany po chwili milczenia.
- A propos... – Bonifacy
przeciągnęła się leniwie. – trzeba wymienić piasek w naszej kuwecie. A wracając
do tematu... Skoro już musisz pisać i do tego pisać science-fiction, to weź się
za fantasy.
- Fantasy? – Dobre sobie.
Ja, stary miłośnik “Gwiezdnych Wojen” i fantasy. To nie było zdziwienie, to był
prawie szok. No, może troszkę przesadziłem. Powiedzmy – miłośnik “Gwiezdnych
Wojen” w średnim wieku. Kotka wskoczyła na parapet i zaczęła gapić się przez
okno. Nie, nie poczułem się olany, chociaż zrobiło mi się nieco przykro. Tym
bardziej, że Bonifacy, nie patrząc nawet w moją stronę tłumaczyła mi jak...
chmm, głupkowi.
- Widziałeś kiedyś
kosmiczny krążownik, teleporter albo działko protonowe? Wiesz na czym polegają
termopolarne zakłócenia przestrzeni?
Miała rację, skubana. Na
dobrą sprawę nie do końca rozumiałem zasady działania telewizora, a brałem się
za podbój kosmosu. Ciekawe, swoją drogą, co to jest termo... coś tam.
- A konia widziałeś?
Miecz? Księżniczkę?
- Księżniczki nie
widziałem!
- Och, księżniczki są
proste. Bierzesz cycatą blondynkę, ubierasz ją w długą suknię, najlepiej
błękitną albo seledynową, do tego dorzucasz koronę i gotowe.
Znowu racja. Przecież
wiem jak wygląda koń. I miecz. O cycatych blondynkach nie wspomnę. Choć nigdy
żadnej nie ubierałem w długą suknię. Co tam, to w końcu nie miała być
autobiografia. Można trochę po’fantasy’jować. Pozwoliłem przez chwilę pracować wyobraźni
na zwiększonych obrotach. I szczerze mówiąc, po głębszej analizie, pomysł
Bonifacego zaczynał mi się wydawać wielce frapujący.
- Spokojnie, wyluzuj –
skąd ta cholerna kotka wiedziała o czym myślę. – Nie przeginaj, bo Dobrej Pani
się to nie spodoba.
Dobra Pani – tak koty
nazywają moją Żonę. Do mnie walą per “ty”. Bezczelne.
- Niech będzie fantasy.
Ale co dalej? Musiałbym chyba wykreować jakiś świat. – Kiedyś się po prostu
wymyślało różne rzeczy. Dzisiaj się kreuje. Tak przynajmniej twierdzi mieszkająca
po sąsiedzku stylistka. I pewnie wie co mówi. Studio urody i wizażu, w którym
pracuje, odwiedza często specjalista od reklamy i marketingu. Zanim mu obetną
włosy i paznokcie... Tfu, co ja gadam. Stylizacja i manicure trwa zwykle ze
dwie godziny, facet zdąży się więc nagadać. A zna się na rzeczy.
- Proszę, proszę...
Wykreować jakiś świat... Ty myślisz, że Tolkien jesteś, czy co?
- Wcale tak nie myślę. W
ogóle przestaję myśleć. I nie będę myślał, dopóki nie wymyślę o czym mam
myśleć.
No proszę, nie dość, że
się powtarzam, to jeszcze wykręcam jakieś karkołomne pętle językowe. Gdyby to
usłyszał profesor Miodek, zginąłbym od ciosu słownikiem poprawnej polszczyzny.
- Tolkien jest nudny, a
ja nie chcę być nudny – krzyczałem. Lubię sobie czasem pokrzyczeć.
Jeszcze nie zacząłem, a
już mnie wkurza to pisarstwo. Trzeba było iść na studia, skończyć prawo albo
medycynę. Też nie trzeba nic umieć, a przynajmniej zarabia się niezłe
pieniądze. Jak człowiek jest zaradny. I na dodatek ludzie cię szanują. Tak,
kiepsko napisana książka potrafi latami straszyć w księgarniach. A kiedy jesteś
lekarzem... Cóż, wtedy twoje błędy kryje ziemia.
- Świat jest nieważny. To
tylko scenografia. Jeśli masz dobrego bohatera, poradzi sobie w każdym świecie
– szkoda, że mój kot jest analfabetą. Niepowetowana strata dla literatury.
Koszmarne bydlę. Zrobiłem mądrą minę. Bo co miałem zrobić?
- W rzeczy samej, kwestia
bohatera jest kwestią priorytetową – słyszałem co mówię, ale nie wierzyłem, że
to moje słowa. – Powinien mieć skomplikowany charakter, bogate życie
wewnętrzne...
- Ja kiedyś miałam życie
wewnętrzne – Kawusia wpadła mi słowo. – Dałeś mi tabletki na odrobaczenie i
było po sprawie.
- Nie rozumiesz – o
słodka chwilo! Chociaż raz poczułem się dzisiaj mądrzejszy od kota. - Tu chodzi o głębię. O psychologię. Muszę
odpowiednio pogłębić sylwetkę bohatera.
- Uważaj z tym
pogłębianiem – Bonifacy uśmiechnęła się pod wąsem. – Pogłębiając bez umiaru,
łatwo można osiągnąć dno.
- Ale żarcik, oryginalny
i na poziomie.– spróbowałem być złośliwy w jakże ludzki, prymitywniutki sposób.
- Co chcesz, w końcu
jestem tylko kotem – zgasiła mnie bez trudu. Jak zapałkę.
- W dupie ze światem! W
dupie z bohaterem! - owszem, bywam czasami wulgarny. Nie walczę z tym.
- Opowiadanie może nie
mieć żadnej fabuły, ani bohaterów – w moim wieku nie powinienem chyba tak się
emocjonować. Z ciśnieniem nie ma żartów.
- Może w ogóle nie mieć sensu. Czytałem wam
przecież takie opowiadania. Ale musi mieć koniecznie przesłanie – dokończyłem
prawie spokojnie i otarłem pianę z ust.
- A co niby chciałbyś
przesłonić? – Bonifacy była spokojna jak ocean. Pojęcia nie miałem, że czyjś
spokój może mnie aż tak wkurzać - Niedostatki warsztatu? Kulawą narrację?
Fatalne dialogi? O jakim przesłaniu ty właściwie mówisz?
- Że wojna to zło!
- Ale to wszyscy wiedzą.
- Że dobro zawsze
zwycięża!
- To z kolei głupota.
Nie musiała tego mówić.
Sam się zorientowałem. Spojrzałem na zegarek. No tak, ja tutaj gadam z kotem
zamiast pracować, a dzień ucieka. Usłyszałem cichy chrobot klucza w zamku.
- Dobra Pani wraca –
pisnęły Kawusia i Bonifacy. I pobiegły do przedpokoju.
Weszła Żona. Spojrzała na
mnie, na koty i na pustą stronę znanego pakietu biurowego znanej firmy.
Podeszła i pogłaskała mnie po głowie (jeszcze dwa, trzy lata temu mógłbym
powiedzieć: po włosach).
- Nie idzie? –
stwierdziła raczej niż zapytała.
- Szło, nawet nieźle.
Miałem już cały początek, ale koty stwierdziły, że jest do niczego. Dogadują mi
od samego rana. Śmieją się i w ogóle... – poskarżyłem się jak małe dziecko.
- Mój ty wariacie –
roześmiała się Żona. Nadstawiłem czoło. Z roku na rok coraz wyższe. Pocałowała
czule. – Nie przejmuj się. Jutro na pewno ci się uda. Wierzę w ciebie.
Dziękuję Ci, Dobra Pani.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz