Fatalnie spóźniłem się przy starcie. Ruszyłem jako jeden z ostatnich. Ale
teraz powinienem być chyba gdzieś w środku stawki. Obok mnie, po prawej, pędzi
Michał. Po lewej, kawałeczek za nami – Joasia. Ta ostatnia wyraźnie słabnie.
Zaczyna coraz bardziej zostawać w tyle.
- Chłopaki – woła. A właściwie dyszy. Z trudem, ledwo dosłyszalnie. –
Pomóżcie… Przecież ja… Zawsze…
To fakt, wspieraliśmy się wzajemnie, aż do tej pory. Aż do tej pory… Ale
przecież zasada, jedyna zasada rządząca tym szaleńczym wyścigiem, jest prosta.
Przeżyje tylko jeden. Przeżyje tylko zwycięzca. Spoglądam na Michała. Udaje, że
tego nie zauważa. Udaje, że nie słyszy coraz cichszych, coraz bardziej
odległych okrzyków Joasi.
Pędzimy. Coraz częściej musimy przeskakiwać nad ciałami tych, którzy
biegli przez nami. Nie dali rady. Odpadli. Powinienem im współczuć, ale nie
potrafię. Wprost przeciwnie, cieszę się. Jest ich coraz więcej, a więc moje
szanse rosną. Okrutne? Przecież walczę o życie.
Pędzimy. Czy ten cholerny korytarz nigdy się nie skończy? Znowu spoglądam
na Michała. Jest wciąż tuż obok. Silny… Wytrzymały… Groźny… Muskam jego bok.
Delikatnie. Prawie pieszczotliwie. Przy tej prędkości to wystarcza. Gubi krok.
Widzę jak w pędzie wpada na ścianę. I tak już zostaje. Michale! Nie mogłem
inaczej. Przecież wiedziałeś. Musiałeś wiedzieć. Znałeś stawkę. Wybacz.
Już niedaleko. Czuję to. Wiem. Jeszcze tylko dwa zakręty korytarza
śmierci… Jeszcze jeden… Dotarłem. Zwyciężyłem. Będę żył.
***
Wychodzi z łazienki. W ręku trzyma test. Uśmiecha się. Promienieje.
- Udało się – szepcze. – Jestem w ciąży. I wiesz, jestem pewna, że to
będzie chłopiec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz