Siedziałem
na cmentarzu. Właściwie to siedziałem na ławeczce, ale ławeczka stała na
cmentarzu. Patrzyłem na groby oświetlone setkami światełek i rozmyślałem.
Trochę o śmierci, trochę o życiu. Jak to na cmentarzu.
Zbliżała
się północ. Sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem papierosy. Zapaliłem i
zaciągnąłem się głęboko kilka razy. To zawsze pomagało mi skupić myśli.
Wiem,
że to nieładnie tak palić w miejscu publicznym. Ale ci wszyscy ludzie, którzy
przez cały dzień biegali między pomnikami podzwaniając reklamówkami pełnymi
zniczy i gubiąc płatki chryzantem dawno już byli w domach. A zmarłym dym
przecież nie przeszkadzał. Tak przynajmniej myślałem. Dopóki nie usłyszałem
stłumionego kaszlu i dobiegającego spod moich stóp głosu:
-
Człowieku, zgaś to świństwo!
Z wrażenia
połknąłem wciąż tlący się niedopałek. Bolało, ale uwierzcie mi, prawie nie
zwróciłem na to uwagi. Bo oto z ziemi, tuż obok ławeczki, na której siedziałem,
wyłoniła się ludzka głowa. Tak po prostu. Żadnego osypywania się piasku,
żadnych szczelin. Nic. Wyłoniła się i już.
Głowa
miała, tak na oko, jakieś siedemdziesiąt lat. Siwe, skołtunione nieco włosy,
długi, lekko garbaty nos i bardzo stanowcze spojrzenie. Stanowcze i wielce
wymowne. Po chwili, w ślad zza głową, wychynął z ziemi jej właściciel. Niski i
lekko przygarbiony, choć bardzo energiczny w ruchach staruszek. Rzucił mi to
swoje spojrzenie, to stanowcze i wielce wymowne, i powiedział:
- Co
wy, młodzi, macie z tym paleniem. Przecież to szkodzi. Można od tego umrzeć.
Zaskoczył
mnie. Od lat nikt nie zwracał się do mnie per: „wy, młodzi”. Zareagowałem
zupełnie odruchowo:
- E
tam, bez przesady może, zaraz tam umrzeć.
W
spojrzeniu staruszka pojawił się nowy element – politowanie. Aż mi się głupio
zrobiło.
- A
tak, umrzeć, umrzeć – politowanie brzmiało również w jego głosie. – Uwierz mi,
młody człowieku, na czym jak na czym, ale na umieraniu to ja się znam.
No
masz, „młody człowieku” powiedział.
Dziadek
niewątpliwie był duchem. Przezroczysty był i lekko rozmazywał się na krawędziach.
No i w końcu, wylazł przecież spod ziemi. Powinienem więc traktować go z
szacunkiem. I to podwójnym. W końcu na szacunek zasługują zarówno osoby
starsze, jak i zmarli. A mój rozmówca w sposób oczywisty zaliczał się do obu
tych kategorii.
Ale „młody
człowieku”? Do prawie czterdziestoletniego konia? Przesadził. Już miałem coś
odpyskować, kiedy kątem oka zauważyłem, że na cmentarzu nagle zrobiło się
tłoczno. Mnóstwo duchów obojga płci i w różnym wieku, pojawiało się między
nagrobkami. Zbierali się w niewielkie grupki i dyskutowali o czymś zawzięcie. I
z czasem, jakby to powiedzieć, nabierali kształtów. Po paru minutach nie
prześwitywały przez nich płomyki zniczy, a po kilku następnych wyglądali już
zupełnie normalnie. Chociaż niektórzy byli bardzo niemodnie ubrani.
-
Przepraszam pana bardzo – zwróciłem się do mojego staruszka. Mimo wszystko,
bardzo grzecznie.
-
Przepraszam bardzo – powtórzyłem. – Ale czy mógłby mi pan wytłumaczyć, co tu
się właściwie dzieje?
- Jak
to co? Północ minęła. Mamy dzisiaj drugi dzień listopada.
- No i
co z tego? – prawie krzyknąłem. – W zeszłym roku też tu byłem o tej porze. I
nic się nie działo.
- Ale w
zeszłym roku, młodzieńcze, nie było w naszym mieście hipermarketu.
Puściłem
tego „młodzieńca” mimo uszu.
- A co
ma do tego hipermarket? – tym razem wrzasnąłem pełnym głosem.
- To
przecież oczywiste. Każdy chce się załapać. W końcu dzisiaj zaczynają się
bożonarodzeniowe promocje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz