czwartek, 31 maja 2012

Zadyszki


Siedziałem na cmentarzu. Właściwie to siedziałem na ławeczce, ale ławeczka stała na cmentarzu. Patrzyłem na groby oświetlone setkami światełek i rozmyślałem. Trochę o śmierci, trochę o życiu. Jak to na cmentarzu.
Zbliżała się północ. Sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem papierosy. Zapaliłem i zaciągnąłem się głęboko kilka razy. To zawsze pomagało mi skupić myśli.
Wiem, że to nieładnie tak palić w miejscu publicznym. Ale ci wszyscy ludzie, którzy przez cały dzień biegali między pomnikami podzwaniając reklamówkami pełnymi zniczy i gubiąc płatki chryzantem dawno już byli w domach. A zmarłym dym przecież nie przeszkadzał. Tak przynajmniej myślałem. Dopóki nie usłyszałem stłumionego kaszlu i dobiegającego spod moich stóp głosu:
- Człowieku, zgaś to świństwo!
Z wrażenia połknąłem wciąż tlący się niedopałek. Bolało, ale uwierzcie mi, prawie nie zwróciłem na to uwagi. Bo oto z ziemi, tuż obok ławeczki, na której siedziałem, wyłoniła się ludzka głowa. Tak po prostu. Żadnego osypywania się piasku, żadnych szczelin. Nic. Wyłoniła się i już.
Głowa miała, tak na oko, jakieś siedemdziesiąt lat. Siwe, skołtunione nieco włosy, długi, lekko garbaty nos i bardzo stanowcze spojrzenie. Stanowcze i wielce wymowne. Po chwili, w ślad zza głową, wychynął z ziemi jej właściciel. Niski i lekko przygarbiony, choć bardzo energiczny w ruchach staruszek. Rzucił mi to swoje spojrzenie, to stanowcze i wielce wymowne, i powiedział:
- Co wy, młodzi, macie z tym paleniem. Przecież to szkodzi. Można od tego umrzeć.
Zaskoczył mnie. Od lat nikt nie zwracał się do mnie per: „wy, młodzi”. Zareagowałem zupełnie odruchowo:
- E tam, bez przesady może, zaraz tam umrzeć.
W spojrzeniu staruszka pojawił się nowy element – politowanie. Aż mi się głupio zrobiło.
- A tak, umrzeć, umrzeć – politowanie brzmiało również w jego głosie. – Uwierz mi, młody człowieku, na czym jak na czym, ale na umieraniu to ja się znam.
No masz, „młody człowieku” powiedział.
Dziadek niewątpliwie był duchem. Przezroczysty był i lekko rozmazywał się na krawędziach. No i w końcu, wylazł przecież spod ziemi. Powinienem więc traktować go z szacunkiem. I to podwójnym. W końcu na szacunek zasługują zarówno osoby starsze, jak i zmarli. A mój rozmówca w sposób oczywisty zaliczał się do obu tych kategorii.
Ale „młody człowieku”? Do prawie czterdziestoletniego konia? Przesadził. Już miałem coś odpyskować, kiedy kątem oka zauważyłem, że na cmentarzu nagle zrobiło się tłoczno. Mnóstwo duchów obojga płci i w różnym wieku, pojawiało się między nagrobkami. Zbierali się w niewielkie grupki i dyskutowali o czymś zawzięcie. I z czasem, jakby to powiedzieć, nabierali kształtów. Po paru minutach nie prześwitywały przez nich płomyki zniczy, a po kilku następnych wyglądali już zupełnie normalnie. Chociaż niektórzy byli bardzo niemodnie ubrani.
- Przepraszam pana bardzo – zwróciłem się do mojego staruszka. Mimo wszystko, bardzo grzecznie.
- Przepraszam bardzo – powtórzyłem. – Ale czy mógłby mi pan wytłumaczyć, co tu się właściwie dzieje?
- Jak to co? Północ minęła. Mamy dzisiaj drugi dzień listopada.
- No i co z tego? – prawie krzyknąłem. – W zeszłym roku też tu byłem o tej porze. I nic się nie działo.
- Ale w zeszłym roku, młodzieńcze, nie było w naszym mieście hipermarketu.
Puściłem tego „młodzieńca” mimo uszu.
- A co ma do tego hipermarket? – tym razem wrzasnąłem pełnym głosem.
- To przecież oczywiste. Każdy chce się załapać. W końcu dzisiaj zaczynają się bożonarodzeniowe promocje!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz