Świtało.
Poduszkowiec najnowszej generacji miękko wylądował na dachu budynku. Owszem,
podskoczył kilka razy i okręcił się raz czy drugi wokół własnej osi, ale zrobił
to z właściwą poduszkowcom, szczególnie tym najnowszej generacji, gracją.
Kiedy się wreszcie zatrzymał, przez dłuższą chwilę nie działo się nic.
Absolutnie nic.
A później drzwi od strony kierowcy uniosły się bezgłośnie i z pojazdu
wysiadł Jan. Nie wyglądał kwitnąco. Jasny garnitur… Na pewno był kiedyś jasny,
bo tu i ówdzie widać było jeszcze niewielkie fragmenty kremowej bawełny. Tak
więc, jasny niegdyś garnitur był straszliwie wymięty. I w kilku miejscach
rozerwany. Na kołnierzyku koszuli ślady gaszenia papierosów sąsiadowały ze
śladami szminki. Czy też może raczej, sądząc po bogactwie odcieni, kilku
różnych szminek. Krawat był co prawda starannie zawiązany, ale tuż pod węzłem
zwisał w postaci kilkunastu fantazyjnie poskręcanych farfocli.
Innymi słowy, Jan wyglądał jak przysłowiowy obraz nędzy i rozpaczy.
Jedyne w miarę wesoły akcenty jego stroju stanowiły zawadiacko przekrzywiona
tekturowa czapeczka i czerwone damskie stringi niedbale wetknięte do
butonierki.
Lecz to nie wygląd był w tej chwili największym zmartwieniem Jana.
Zresztą, najprawdopodobniej nie zdawał sobie sprawy ze swojego wyglądu.
Największy problem stanowiło dotarcie do mieszkania. Jan opadł powoli na
kolana i ruszył w stronę wejścia do budynku. Próbował zebrać myśli. Trzeba przecież
jakoś przebrnąć przez tego mechanicznego cerbera.
Podpełzł do drzwi i z niemałym trudem przyjął pozycję pionową. Chwiejąc
się lekko stanął naprzeciwko panelu „Naszego Konsjerża”.
Zamrugało czerwone światełko i miły, choć ewidentnie mechaniczny, damski
głos oznajmił:
- Witam serdecznie w budynku 745/34/57…
Tak, w budynku! Żeby to było takie proste! Przecież jeszcze ta cholerna…
- Proszę się przygotować do procedury identyfikacyjnej.
Jan wytarł dłonie o spodnie. Spotniałym ze zdenerwowania dłoniom niewiele
to pomogło, ale poczuł się pewniej. Spodniom zaś nic już nie mogło zaszkodzić.
- Rozpoczynam identyfikację linii papilarnych.
Jan skupił wzrok, wyciągnął przed siebie prawą dłoń i dotknął kciukiem
kółka umiejscowionego w centrum panelu. Już w czwartej próbie dotknął. Nowy
rekord!
- Dziękuję. Proszę się przygotować do skanowania siatkówki oka.
Jan oparł czoło na chłodnej powierzchni „Naszego Konsjerża”. Później,
marszcząc kilkakrotnie brwi, przesunął głowę tak, aby oczy znalazły się w
zasięgu skanera. Błysnęło.
- Dziękuję. Przystępuję do identyfikacji głosu.
To było zawsze najtrudniejsze. Jan oblizał spierzchnięte wargi. Pomyślał
jeszcze, że to dziwne – im bardziej pociły mu się dłonie, tym większą odczuwał
suchość w ustach. Kto wie, być może istniała jakaś zależność między tymi dwoma
zjawiskami.
Wypróbowaną już metodą marszczenia brwi dotarł do niewielkiego mikrofonu
i schrypniętym głosem wyrecytował:
- Szepszeszynie szonszcz szmi szcinie.
System przez dłuższą chwilę analizował otrzymane dane. Wreszcie światełko
zmieniło się na zielone, a miły, choć wciąż mechaniczny, głos oznajmił:
- Witaj w domu Janie.
I drzwi wejściowe rozsunęły się z cichym szelestem. Jan ruszył do windy.
Z niemałym trudem wybrał na tablicy kontrolnej właściwą sekwencję cyfr i już po
chwili stał pod drzwiami swojego mieszkania.
Helena czekała, jak zwykle, w przedpokoju. Jak zwykle piękna. Jak zwykle
– z wałkiem.
- Potrafisz się jakoś wytłumaczyć? – spytała. Retorycznie.
Jan westchnął. Ze zwieszoną smętnie głową czekał na pierwsze uderzenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz