piątek, 1 czerwca 2012

Punk Tadeusz. Epizod czwarty


 “Ziele dobre na każdą chorobę” – IZRAEL
Lato było piękne tego roku. I piękne były Mazury tą letnią porą. Są ludzie, którzy spędzają urlopy w górach lub nad morzem. Można? Można! W telewizji pokazywali kiedyś faceta, który pił koktajl ze zmiksowanych dżdżownic. Można? Można!
To nie była duża polana. Ale wystarczyło na niej miejsca na nieduże jeziorko i kocyk, na którym naga Beerwoman poprawiała swoją, i tak już rewelacyjną, opaleniznę. Co jakiś czas wstawała i przeciągając się leniwie szła w stronę wody, w której chłodziło się całkiem pokaźne stadko “Żubrów”. “Żubr” bowiem występuje nie tylko w puszczy. Przy odrobinie szczęścia można go również spotkać w mazurskich lasach. A nawet jeziorach. Cudowne piersi Marysi kołysały się lekko w rytm jej kroków, a kiedy pochylała się nad taflą jeziora krągłe pośladki wypinały się wdzięcznie ku słońcu. I ku Tadeuszowi, który siedział na czubku pobliskiej sosny i patrzył jak urzeczony na owo nieziemskie zjawisko.
- Dlaczego nie jestem promieniem słonecznym – pomyślał.
Było w tej myśli nieco delikatnej, romantycznej poezji, całkiem spora dawka perwersji i ogromne rozgoryczenie. Bowiem, ku z trudem skrywanemu rozczarowaniu Yabolmana, jego piękna towarzyszka widziała w nim co prawda superbohatera, nie dostrzegała natomiast zafascynowanego nią mężczyzny.
- Marycha! Mierz czas! – krzyknął Tadeusz i skoczył.
- Aaa – poniosło się echem po lesie. Nie było to jednak zbyt długie “aaa”. Ziemia jęknęła. Tadeusz również jęknął. Poleżał chwilę i spojrzał w stronę Beerwoman.
- Ie yo? – spytał.
- Słucham? – nie zrozumiała. Tadeusz wypluł wcale okazałego borowika i spytał ponownie:
- Ile było?
- Jak zwykle – niecałe dwie sekundy.
- Jasna cholera – Yabolman wyglądał na załamanego. W wielu miejscach, nawiasem mówiąc. Podniósł się z trudem i zaczął strzepywać z siebie mech i igliwie.
- Dupa jestem nie bohater. Nawet latać nie potrafię.
- Spójrz na to z innej strony. To dzisiaj siedemnasta próba, a ty ciągle żyjesz. I nazbierałeś pół plecaka grzybów. – zażartowała Marysia. Yabolman popatrzył na nią ponuro.
- Nauczę się – powiedział z determinacją – na łyżwach się nauczyłem, to i latać się nauczę.
- Nie wściekaj się. Nie rozumiem dlaczego się tak uparłeś. Batman nie lata i też sobie radzi. – nie przestając mówić, zgrabnie zwinęła sporego skręta.
- No chodź, połóż się i odpocznij trochę – przypaliła i oddała Tadeuszowi.
Zaciągnął się głęboko aromatycznym dymem.
- Niezłe gówno – wychrypiał na bezdechu.
Przymknął powieki. Jeszcze jeden mach. I jeszcze jeden. A później... Później nareszcie poleciał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz