“Ziele dobre na każdą chorobę” – IZRAEL
Lato
było piękne tego roku. I piękne były Mazury tą letnią porą. Są ludzie, którzy
spędzają urlopy w górach lub nad morzem. Można? Można! W telewizji pokazywali
kiedyś faceta, który pił koktajl ze zmiksowanych dżdżownic. Można? Można!
To nie
była duża polana. Ale wystarczyło na niej miejsca na nieduże jeziorko i kocyk,
na którym naga Beerwoman poprawiała swoją, i tak już rewelacyjną, opaleniznę.
Co jakiś czas wstawała i przeciągając się leniwie szła w stronę wody, w której
chłodziło się całkiem pokaźne stadko “Żubrów”. “Żubr” bowiem występuje nie
tylko w puszczy. Przy odrobinie szczęścia można go również spotkać w mazurskich
lasach. A nawet jeziorach. Cudowne piersi Marysi kołysały się lekko w rytm jej
kroków, a kiedy pochylała się nad taflą jeziora krągłe pośladki wypinały się
wdzięcznie ku słońcu. I ku Tadeuszowi, który siedział na czubku pobliskiej
sosny i patrzył jak urzeczony na owo nieziemskie zjawisko.
-
Dlaczego nie jestem promieniem słonecznym – pomyślał.
Było w
tej myśli nieco delikatnej, romantycznej poezji, całkiem spora dawka perwersji
i ogromne rozgoryczenie. Bowiem, ku z trudem skrywanemu rozczarowaniu
Yabolmana, jego piękna towarzyszka widziała w nim co prawda superbohatera, nie
dostrzegała natomiast zafascynowanego nią mężczyzny.
-
Marycha! Mierz czas! – krzyknął Tadeusz i skoczył.
- Aaa
– poniosło się echem po lesie. Nie było to jednak zbyt długie “aaa”. Ziemia
jęknęła. Tadeusz również jęknął. Poleżał chwilę i spojrzał w stronę Beerwoman.
- Ie
yo? – spytał.
-
Słucham? – nie zrozumiała. Tadeusz wypluł wcale okazałego borowika i spytał
ponownie:
- Ile
było?
- Jak
zwykle – niecałe dwie sekundy.
-
Jasna cholera – Yabolman wyglądał na załamanego. W wielu miejscach, nawiasem
mówiąc. Podniósł się z trudem i zaczął strzepywać z siebie mech i igliwie.
- Dupa
jestem nie bohater. Nawet latać nie potrafię.
-
Spójrz na to z innej strony. To dzisiaj siedemnasta próba, a ty ciągle żyjesz.
I nazbierałeś pół plecaka grzybów. – zażartowała Marysia. Yabolman popatrzył na
nią ponuro.
-
Nauczę się – powiedział z determinacją – na łyżwach się nauczyłem, to i latać
się nauczę.
- Nie
wściekaj się. Nie rozumiem dlaczego się tak uparłeś. Batman nie lata i też
sobie radzi. – nie przestając mówić, zgrabnie zwinęła sporego skręta.
- No
chodź, połóż się i odpocznij trochę – przypaliła i oddała Tadeuszowi.
Zaciągnął
się głęboko aromatycznym dymem.
-
Niezłe gówno – wychrypiał na bezdechu.
Przymknął
powieki. Jeszcze jeden mach. I jeszcze jeden. A później... Później nareszcie
poleciał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz