piątek, 1 czerwca 2012

Punk Tadeusz. Epizod siódmy


 “Żondzi xionc” – BRYGADA KRYZYS
Wyluzowany i całkowicie zadowolony z siebie i ze świata Yabolman przelatywał powolutku nad miastem. Tak, tak Drogie Dzieci - przelatywał. Bowiem dzięki uporowi oraz ciężkiej, systematycznej pracy nauczył się w końcu latać. Patrzył na malutkie figurki mieszkańców Mrągowa. Machali rękami i wołali coś do niego. On także machał i uśmiechał się do nich życzliwie.
- Kochają mnie, – myślał rozczulony – kochają za to wszystko co dla nich zrobiłem. Jestem ich bohaterem.
Ze wzruszenia zaschło mu w gardle. Wylądował lekko obok całodobowego monopolu “Pod Kasztanami” i wszedł do środka. Kolejka była dość długa, jak to w monopolowym. Ale, że w pełni profesjonalna obsługa uwijała się jak w ukropie, nie zabawił w sklepie dłużej niż kwadrans. Dlatego zdziwił się, kiedy wychodząc zobaczył zgromadzony na chodniku tłum. Gromadę milczących ludzi, których średni wiek oscylował w okolicach siedemdziesiątki i których zacięte miny nie wróżyły niczego dobrego.
- Oni chyba nie czekają na autografy – stwierdził Tadeusz.
I miał rację. Stojący przed innymi mężczyzna... Prawdopodobnie mężczyzna. Miał wąsy i brodę. Był łysy. No i nie miał biustu. Tadeusz widywał wprawdzie kobiety, u których występowały podobne cechy, ale nigdy wszystkie trzy równocześnie. A łysy, bezbiustny brodacz miał na sobie długą, czarną suknię. Bardzo mylącą.
- To sutanna – rozpoznał po chwili Yabolman i odetchnął z ulgą – ksiądz nie pozwoli zrobić mi krzywdy.
Jednakże już po chwili okazało się, że nie miał racji. Ksiądz, prawdopodobnie proboszcz jednej z siedmiu miejscowych parafii, postąpił dwa kroki w jego stronę, uniósł nad głowę olbrzymi krucyfiks i zawołał wdzięcznym altem:
- Apage Satanas!
- Słucham? – Tadeusz nie rozumiał. Jak już wspomniano, był to stan dla niego dość częsty. I niestety następował z reguły w najmniej odpowiednich chwilach. Ot, chociażby takich jak obecna.
- Zgiń, przepadnij siło nieczysta! Śmierdzący siarką pomiocie szatana! Albo i nawet sam szatanie! Antychryście wcielony!
- Słucham? – do Yabolmana nadal nie bardzo docierało, co się dzieje. – O co właściwie chodzi?
- Nie słuchajta go ludziska! – wrzasnęła jedna ze staruszek – Będzie mamił! Brać piekielnika!
Przepełniony miłością bliźniego i tolerancją tłum zawył dziko, choć nieco astmatycznie. Powolutku, stękając i utykając, starsi ludzie ruszyli na Igreka. Ten nie czekał na dalszy rozwój, nieprzyjemnej w końcu sytuacji, tylko poderwał się do lotu i błyskawicznie zniknął w chmurach.
Minął tydzień. Niecały. Właściwie minęło niewiele więcej niż pół tygodnia. Krótko mówiąc, pięć dni później, Tadeusz ciągle ukrywał się w lesie. W przytulnej, choć niezbyt obszernej ziemiance, zwanej pieszczotliwie “Kwaśną Dziurą”. Beerwoman systematycznie dostarczała mu świeże wino i świeże informacje. Nie było dobrze. Poszukiwania diabelskiego pomiotu wciąż trwały. Doszło nawet do kilku przypadkowych kamienowań. Na szczęście bez ofiar śmiertelnych. Starsi ludzie mają wiele uporu, ale niewiele siły.
- Łatwo się z tego nie wykręcisz Jabolku – Marysia sprawiała wrażenie naprawdę zatroskanej.
- Jakoś to będzie – Tadeusz zgrywał chojraka. – Wiesz, jakieś modlitwy, jakieś egzorcyzmy, nie będę więcej latał nad miastem i wszystko wróci do normy.
- Wątpię. Staruszkowie od wczoraj gromadzą chrust na placu. Ułożyli już całkiem spory stos.
- Jak to stos?! Jaki stos?! Przecież te czasy dawno minęły. Kościół przeprosił...
- Za ciebie pewnie też przeprosi, jakby co. Ale czy to coś zmieni?
- MASZ RACJĘ. WTEDY BĘDZIE JUŻ ZA PÓŹNO NA ZMIENIENIE CZEGOKOLWIEK – dodał Głos.
Yabolman podskoczył gwałtownie, uderzając głową o sufit ziemianki. Jęknął cicho, odruchowo i całkiem niepotrzebnie rozejrzał się dokoła, a potem opadł na rozłożony pod ścianą materac i sięgnął po wino.
- No proszę, któż to do nas wrócił? – to chyba miało brzmieć ironicznie. Zabrzmiało raczej płaczliwie. – Czy to aby nie ten sam Głos, przez który siedzimy po uszy w gównie...
- Ja właściwie nie siedzę w gównie – wtrąciła Beerwoman – ja jestem tutaj tylko dla towarzystwa.
- I z sympatii... – dodała po krótkiej chwili, rumieniąc się nieco.
- O zdrajczyni – pomyślał Tadeusz. – Jaka ona śliczna z tym rumieńcem.
- SPOKOJNIE – Głos postanowił chyba przejąć kontrolę nad sytuacją – YABOLMANIE MILCZ, ZANIM OBRAZISZ JEDYNĄ KOBIETĘ, KTÓRA CIĘ..., KTÓRA CZUJE DO CIEBIE SYMPATIĘ I JEDYNY GŁOS, KTÓRY MOŻE CIĘ WYCIĄGNĄC Z TEGO, JAK TO POETYCKO UJĄŁEŚ, GÓWNA. BYĆ MOŻE JEST TROCHĘ MOJEJ WINY W TYM, ŻE ZNALAZŁEŚ SIĘ W TAK OPŁAKANEJ SYSTUACJI...
- Trochę twojej winy? – Igrek nie mógł się powstrzymać. – Trochę?
- Och, bądźże cicho marudo – Marysia tupnęła nogą – posłuchajmy co Głos ma do powiedzenia.
- Ona na mnie krzyczy – zdziwił się w duchu Yabolman.
– A mnie się to podoba. – zdziwił się jeszcze bardziej i dodał swoim zwyczajem – Życie, kurwa, jest nowelą.
- DACIE MI DOKOŃCZYĆ, CZY MOŻE WOLICIE TKWIĆ W TEJ ZIEMIANCE DO USRANEJ ŚMIERCI – Głos się zniecierpliwił – YABOLMANIE, SKORO NIE DOPUSZCZASZ MNIE DO GŁOSU... HE, HE, HE, CAŁKIEM ZGRABNA GRA SŁÓW. DOPUŚCIĆ GŁOS DO GŁOSU. SKORO CIĄGLE MI PRZERYWASZ, NICZEGO WIĘCEJ SIĘ NIE DOWIESZ. WRACAJ TERAZ DO MIASTA, RESZTĄ JA SIĘ ZAJMĘ.
Dotarcie do miasta zajęło Yabolmanowi trzy godziny. Trzeba przyznać, że nie spieszył się przesadnie. Był zły na Głos, że nie zdradził mu jak zamierza go ratować. Był zły na siebie za to, że zdenerwował Głos. Był też zły na Marysię. Nie bardzo wiedział za co, ale na nią złościł się najbardziej.
Patrol Antysatanistyczny zdybał go już na rogatkach. Tadeusz nawet się nie bronił. Nie chciał zrobić krzywdy sympatycznym skądinąd staruszkom. Potulnie dał się prowadzić na centralny plac Mrągowa i czekał na interwencję Głosu. Dał się przywiązać do pala na szczycie potężnego stosu. Wysłuchał długiego kazania księdza odzianego w bogate, odświętne szaty. Lecz kiedy ten zaczął się do niego zbliżać z zapaloną pochodnią, poczuł lekkie zaniepokojenie. Gdzie jest Głos? Płomień pochodni już prawie dotykał nasączonego naftą chrustu, kiedy nad placem rozległo się gromkie:
- ZAPRAWDĘ POWIADAM WAM, ODSTĄPCIE TEGO CZŁEKA, ALBOWIEM W NICZYM ANI WAM, ANI MNIE NIE ZAWINIŁ.
Tłum zafalował, zaszemrał a potem padł na kolana. Sztuczne szczęki posypały się na asfalt. Wiele osób zemdlało, ci którzy zachowali przytomność płakali. Klecha wzniósł ręce ku niebu i drżącym głosem zapytał:
- Kim jesteś?
- JESTEM KTÓRY JESTEM. UWOLNIJCIE TEGO CZŁOWIEKA, ALBOWIEM JEST MI ON SZCZEGÓLNIE MIŁY. PRZEZE MNIE ZOSTAŁ NAMASZCZONY I POD MOJĄ JEST OPIEKĄ. SŁUCHAJCIE GO I POMAGAJCIE MU WE WSZYSTKIM.
Po kwadransie było już po wszystkim. Dziesiątki staruszków, śpiewając religijne pieśni rozchodziło się do domów. Tadeusz zaś postanowił wrócił do “Winnego Dołu”. Kiedy nie musiał, a tylko chciał tam przebywać, było to całkiem przytulne miejsce. No i była tam Marysia. Po drodze rozmawiał z Głosem.
- Dlaczego tak późno. Myślałem, że już po mnie.
- PRZEPRASZAM – Głos wydawał się zakłopotany – BYŁEM W TOALECIE. ZAWSZE SIĘ DENERWUJĘ PRZED PUBLICZNYMI WYSTĄPIENIAMI.
- Wiesz, tak się czasami zastanawiam, czy ty przypadkiem nie jesteś, no wiesz...
- NIE JESTEM – zaprzeczył Głos stanowczo – TO TYLKO PRZYPADKOWE PODOBIEŃSTWO.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz