Tadeusz
postanowił upiec ciasto. No tak, nie ma się co śmiać. Potrzebował „wejściówki”
ma imprezę.
Marysia
urządzała bowiem przyjęcie. Zasada była prosta – każdy musi przynieść
własnoręcznie wykonany wypiek. Kto nie przyniesie, nie wchodzi. I od zasady tej
nie było wyjątków.
Tadeuszowi
zaś bardzo zależało na tym, żeby wejść na to przyjęcie. Rzadko bywał na
przyjęciach. A przecież każdy kulturalny człowiek powinien bywać. Powinien
udzielać się towarzysko. Łyknąć od czasu do czasu trochę kultury. Odchamić się.
Tak, Yabolman czuł nieprzezwyciężoną potrzebę odchamienia się. Koniecznie.
I wcale
nie chodziło o to, że Marysia zaprosiła na to przyjęcie tylko kilka
najbliższych koleżanek. Ani o to, że wszystkie te koleżanki były równie
atrakcyjne jak gospodyni. Prawie. A już najmniej o to, że impreza miała formę
„pidżam party”.
Tadeusz
zaś widywał pidżamę Marysi. Czasami. Jeśli wiedziona jakimś kaprysem
zdecydowała się ją założyć. Był to widok, od którego mózg Yabolmana topniał jak
świeczka na urodzinowym torcie. Z podsłuchanych, zupełnie przypadkiem, rozmów
telefonicznych, pełnych wesołych żarcików i radosnego przekomarzania,
wywnioskował, że zaproszone koleżanki mają do bielizny nocnej podejście równie
frywolne jak Marysia.
Zatem
na imprezie powinno się znaleźć osiem ponętnych kobiet, osłoniętych ilością
materiału odpowiadającej powierzchnią niewielkiej chusteczce do nosa. I
Tadeusz. W koszulce Dezertera i bokserkach z Kubusiem Puchatkiem.
Jeśli
tylko uda mu się upiec to cholerne ciasto.
Jeszcze
raz przeczytał uważnie przepis. Jajka są. Mąka, margaryna, cukier, wiórki
kokosowe i oczywiście proszek do pieczenia. Wszystko pożyczył od sąsiadki.
Obiecał, że odda. Tylko za proszek musiał zapłacić. I to słono. Ale sąsiadka
przysięgała, że to najlepszy proszek na rynku. Pewnie jakiś „Dr Oetker”. Trudno
powiedzieć, na foliowej torebce nie było nazwy producenta.
Co
najpierw? Rozetrzeć margarynę z cukrem. Łatwizna. Tadeusz sięgnął do szafki i
wyciągnął mikser. Napił się wina. To będzie chwila. Ustawił od razu na
największe obroty i włączył. Wyłączył. Mogli, jasna cholera, napisać żeby tego
nie robić na płaskim talerzu. Miska, gdzieś tu powinna być miska. Otóż to. No
to jeszcze raz. Musi się udać. Łyknął jeszcze troszkę. Proszę bardzo, śliczna
jednolita masa. Co dalej? Dodawać mąkę zmieszaną z proszkiem, na przemian z
jajkami. Cholera, nie napisali ile dać tego proszku. Pewnie cały, przecież nie
zaszkodzi, nie? Pyszne to wino. Jak zwykle. To dziwne, ale chyba jeszcze nigdy
nie pił niesmacznego wina. A jajka? W skorupkach, czy bez? Gdzieś czytał, że w
skorupkach jest dużo minerałów i tego, no… wapnia. Chyba wapnia. Ale w końcu to
ciasto nie kamieniołom. Więc może bez skorupek? Pamiętał, że gdy kiedyś jadł
ciasto, to coś w nim chrupało. To mogły być skorupki. Albo orzechy. Kurdelebele,
nie miał orzechów. O masz, wino się skończyło. Otworzył następne. Cztery jajka.
Szlag by trafił te jajka. To może dwa w skorupkach, a dwa bez? Prawdziwie
salmonellowe rozwiązanie. Sięgnął po butelkę. No i po kłopocie. Skoro się
potłukły, to niech będzie bez skorupek. Trudno. Wsyp wiórki i jeszcze raz
dokładnie wszystko wymieszaj. I zrobione. Przygotuj formę. Pięknie. Tadeusz od
lat nie ćwiczył. Od wielu lat. Właściwie, to nigdy nie ćwiczył. Ale chyba był w
formie. W końcu, jak by nie patrzeć – bohater. Wysmaruj olejem i wysyp bułką
tartą. Kilka łyczków wina… Aaa, formę… To trzeba było tak od razu. Przełożył
ciasto do foremki. Piec przez około czterdzieści minut w temperaturze sto
osiemdziesiąt stopni.
- Jak
to piec? W piekarniku? – spytało ciasto.
- No, w
piekarniku – odpowiedział Yabolman.
- Ale
przecież to mnie zabije!
Faktycznie.
Ponad pół godziny w takiej temperaturze… Kto to wytrzyma?
Zapadła
cisza. Ciężka jakaś taka. Yabolman nie bardzo wiedział co powiedzieć. Szczerze
mówiąc, był zaskoczony. Troszkę. W swoim długim i pełnym przygód życiu
prowadził już różne rozmowy. Ze zwierzętami, roślinami, czasami przedmiotami, z
bytami różnymi. Niematerialnymi nawet czasem. Ze smokami, strzygami,
wilkołakami i wampirami. Normalka. Przynajmniej dla superbohatera.
Ale
ciasto? Co można powiedzieć ciastu, które nie chce być upieczone?
-
Przykro mi. Żegnaj. – Tadeusz błyskawicznie wsunął foremkę do piekarnika i
zamknął drzwiczki.
-
Sadysta! Zwyrodnialec! Morderca! – wrzeszczało ciasto. Coraz ciszej. I ciszej.
Wreszcie zamilkło.
***
Babka
kokosowa była hitem przyjęcia. Marysia i wszystkie jej koleżanki zgodnie, choć
nieco może bełkotliwie, stwierdziły, że w życiu nie jadły równie udanego
wypieku. Ale Yabolman nie słyszał tych pochwał. Całą imprezę przesiedział w toalecie,
targany wyrzutami sumienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz