“Mamusiu,
ja nie chcę iść do wojska” – THE BILL
Mistrz i
jego uczeń siedzieli na parkowej ławeczce. Mistrz pił wino, uczeń zaś spijał
słowa prawdy z ust mistrza. Padały imperia. Na gruzach starego, rodził się nowy
świat.
- Więc co
to właściwie jest ta anarchia, proszę pana? – zapytał młody pankuś. Tadeusz w
zasadzie nie wymagał od punkowej młodzieży by zwracała się do niego per “pan”.
Ale lubił gdy okazywano mu szacunek.
- Cieszę
się, że o to pytasz, mój mały – tu chrząknął znacząco. Pankuś natychmiast podał
mu otwartą butelkę. Tadeusz ufnie, acz powoli zbliżył ją do nosa.
- Mocny
bukiet – wysapał, kiedy już skończył kaszleć. – Jabłka, dużo goździków żeby
zagłuszyć smak pleśni i spirytus. Rosyjski, przemysłowy, osiemdziesiąt sześć
procent. I nie chciało im się wyławiać myszy z kadzi.
Szczęka
młodego opadła w niemym podziwie. Yabolman łyknął potężnie i westchnął
ukontentowany.
- Mówiłeś,
że jak masz na imię?
- Marek,
proszę pana.
- Widzisz
Mareczku, prawdziwa anarchia polega na tym...
Tu
przerwał. Nie, nie trzymał rogu. Parkową alejką przebiegał wrzeszcząc
obłąkańczo jakiś długowłosy brodacz. Niczym ranny łoś przecwałował obok ławki,
na której siedzieli dwaj punkowcy i wciąż wrzeszcząc zniknął za zakrętem
ścieżki. Tadeusz podejrzliwie obejrzał trzymaną w ręku butelkę.
- Też to
widziałeś? – spytał.
- Tak,
proszę pana – pankuś nie sprawiał wrażenia specjalnie przejętego niecodziennym
obrazkiem.
- Co to
było?
- To
niejaki Potłuczony, proszę pana. Ostatnie popłuczyny po hipisach. Od kilku lat
ucieka przed wojskiem.
- Ucieka
przed wojskiem... – mgiełka wspomnień zmąciła wzrok Yabolmana.
Marek
usiadł wygodniej. Zanosiło się na pasjonującą opowieść.
* * *
Połowa lat
osiemdziesiątych. Wojskowa Komenda Uzupełnień w Szczytnie. Pierwsza, z licznych
później, komisji poborowych, przed którymi stawał Tadeusz. Duże przeżycie. I
dla niego, i dla komisji. Wszyscy, nawet wojskowy psychiatra, który przecież
niejedno już widział, zamilkli na jego widok. Potem przez chwilę, dla odmiany,
było bardzo głośno. A kiedy już skończyli się śmiać, sprawy potoczyły się
właściwym sobie torem. Mierzenie, warzenie, sprawdzanie wzroku i słuchu,
zaglądali mu nawet tam, gdzie dotąd nikt nie zaglądał. Głupoty. Aż wreszcie
posadzono go przed przykrytym zielonym suknem stołem, za którym siedzieli już ci,
którzy mieli zadecydować o jego losie.
- No cóż,
młody człowieku – zaczął gruby major uśmiechając się nieprzyjemnie – pora oddać
krajowi, co mu się należy.
- A
konkretnie, to co? – spytał Tadeusz.
Major
westchnął ciężko. Znowu jakiś pyskaty gówniarz, znowu niepotrzebne komplikacje.
Można się było tego spodziewać. Wystarczy spojrzeć na smarkacza. Te włosy, to
ubranie. No nic, w jednostce zrobią z nim porządek.
- Trzeba
spłacić dług zaciągnięty wobec ojczyzny...
- Ale ja
niczego nie pożyczałem.
- Tak, widzisz
młodzieńcze, każdy z nas wszystko co ma zawdzięcza ojczyźnie. Ona nas żywi,
ubiera...
- Kiedy w
moim przypadku to raczej ojciec. – Tadeusz po raz kolejny przerwał majorowi.
Ten jednak nie dawał się łatwo wybić z rytmu. Od lat zasiadał w takich komisjach
i niejednego cwanego gnojka wbił w kamasze.
- To
drobiazgi, mój chłopcze, drobiazgi. Najważniejsze jest to, że na każdym z nas
spoczywa obowiązek obrony ukochanego kraju.
- Przed
kim? Przecież wkoło sami przyjaciele. Zresztą, nawet jakby do czegoś doszło, to
ja i tak nie będę strzelał do ludzi.
- Jak to
“do czegoś doszło”? Jak to “nie będę strzelał”?
- No
właśnie, nie będę. Sumienie mi nie pozwala, jestem pacyfistą – młody punkowiec
spojrzał wyzywająco na majora.
- I
chrześcijaninem – dodał nie całkiem zgodnie z prawdą – kocham bliźniego swego
jak siebie samego. Zawsze nadstawiam drugi policzek.
Major przez
chwilę sprawiał wrażenie jakby chciał sprawdzić tę ostatnią deklarację.
- Tak. Więc
jesteś pacyfistą? A gdybyś szedł ze swoją dziewczyną na spacer. I gdyby nagle
napadli was jacyś chuligani. Co byś zrobił? Dałbyś się pobić? Pozwoliłbyś ją
pobić? Albo i gorzej?
Tadeusz
wiedział, że nieładnie jest odpowiadać pytaniem na pytanie. Ale wiedział
również, że nie zaczyna się zdania od “więc”. Skoro zasady zostały już raz
złamane, nie widział powodu, by nie odpowiedzieć:
- A gdyby
nagle pękła podłoga i powstała wielka dziura? I gdyby z tej dziury wylazła
olbrzymia trzygłowa bestia? Co by pan zrobił? Dałby się pożreć? Albo i co
gorszego?
Major
poczerwieniał. Potem zsiniał. A potem, kiedy już znowu mógł mówić, rzucił przez
zaciśnięte zęby:
- To nie
czas ani nie miejsce na głupie dowcipy!
- Ale to
pan zaczął.
- Dość!
Won!
* * *
- Tak
zwykle kończą się rozmowy z mundurowymi. Ale do woja nie poszedłem. Wzywali
mnie jeszcze kilka razy na różne komisje, aż wreszcie dali spokój.
Yabolman
zakończył swoją opowieść i przechylił butelkę. Marek w niemym zachwycie patrzył
jak jej zawartość znika w gardle Mistrza.
- Muszę się
jeszcze wiele nauczyć.
- A propos
“nauczyć” – Mistrz otworzył następne winko – wróćmy do anarchii...
Nie
wrócili. W ogóle przestali mówić. Siedzieli tylko i śliniąc się obficie
patrzyli na biegnącą w ich stronę Beerwoman. Sunęła, smukła niczym łania. Tylko
nie tak włochata. Prawie nie dotykała stopami ziemi. Długie, jasne dready
falowały łagodnie przy każdym kroku. Zresztą, wszystko jej falowało. Czas jakby
zwolnił swój bieg. Gdzieś w koronach drzew leciutko pobrzmiewały “Rydwany
ognia” Vangelisa. Jak zwykle przy takich obrazkach. Było cudnie. Wreszcie
zasapana Marysia zatrzymała się przy ławce.
- Cześć.
- Witaj
skarbie – odpowiedział Tadeusz. Marek milczał. Patrzył jak urzeczony na
przyciasną nieco bluzeczkę Beerwoman. Słuchał trzeszczących obiecująco
guziczków. Nie wytrzymają, muszą popękać. Żaden plastik nie wytrzyma takiego
nacisku. A wtedy wszystkie te cudowności, skryte w tej chwili przed jego
głodnym wzrokiem, ujrzą światło dzienne. On zaś będzie mógł nasycić zmysły. No,
jeden chociaż – zmysł wzroku. Marysia, chociaż nie rozumiała męskich reakcji,
była do nich przyzwyczajona. Wyjęła z kieszeni króciutkich, ledwo skrywających
kształtne pośladki, spodenek chusteczkę i otarła zaślinioną brodę pankusia. A
potem usiadła na kolanach Yabolman i czule pogładziła przerzedzonego przez czas
irokeza.
- Przybiegłam,
bo jest list do ciebie.
-
Niepotrzebnie. To przecież mogło poczekać.
- Chyba nie
bardzo. To z WKU. Wezwanie na komisję.
Tadeusz
zmartwiał.
- Jak to z
WKU? Jak to wezwanie? Przecież ja jestem za stary! Przecież ja jestem
przeniesiony do rezerwy!
- No
właśnie. I w związku z naszym wstąpieniem do NATO, oni muszą przeszkolić te
rezerwy. Dlatego chcą cię wziąć na pół roku w kamasze.
- Nie
będzie z tego nic. Nie po to migałem się przez te wszystkie lata, żeby teraz,
na starość, zapieprzać jak idiota na jakimś głupim poligonie. Nie będzie z tego
nic.
- Życie,
kurwa, jest nowelą – stwierdziła sentencjonalnie Beerwoman i pocałowała go w
czoło.
***
Za nakrytym
zielonym suknem stołem siedział tym razem jakiś kapitan. Niczym nie różnił się
od innych kapitanów i majorów. Już na pierwszą wzmiankę o pacyfizmie uśmiechnął
się złośliwie i głęboko wciągnął powietrze. Yabolman wiedział co powie. Zawsze
mówili to samo. Widocznie mieli taką instrukcję.
- A więc
jesteś pacyfistą, młody człowieku?
Kapitan
spojrzał uważniej na Tadeusza.
- A więc
jesteś pacyfistą... hmmm... – zająknął się, ale już po chwili dokończył
triumfalnie – A więc jesteście pacyfistą, poborowy?
- Jesteśmy.
– odparł pogodnie Yabolman. – Wszyscy. Jak tu siedzimy. Samojeden.
- Słucham?
– kapitan nie zrozumiał. Może nie czytał Sienkiewicza. Siedzący obok lekarz -
psychiatra szepnął mu coś do ucha.
- Aha,
znaczy: żartowniś. Bardzo dobrze, pośmiejemy się razem.
- A więc JESTEŚCIE
pacyfistą, poborowy? A gdybyście, dla przykładu, szli ze swoją dziewczyną na
spacer. Do parku. I gdybyście spotkali w tym parku chuliganów. Żuli znaczy. I
gdyby ci żule chcieli zrobić coś złego waszej dziewczynie?
Ile można?
Przez te lata nikt nie wymyślił niczego bardziej oryginalnego niż ci
nieszczęśni parkowi chuligani. Widocznie wojskowi uważali, że wszystkie parki w
kraju pełne są spacerujących ze swoimi dziewczynami pacyfistów i atakujących
ich (być może na zlecenie MON-u) chuliganów. Tadeusz westchnął. Skoro tak, on
również posłuży się starą śpiewką.
- A gdyby
tak nagle zadrżała ziemia... – zaczął.
Istotnie –
zadrżała. Ale on nawet nie zwrócił na to uwagi.
- I gdyby
pękła podłoga, i zrobiła się wielka dziura...
Wszyscy,
oprócz Tadeusza z niepokojem obserwowali szybko rosnącą rysę na podłodze. Ten
zaś kontynuował z niezmąconym spokojem:
- I gdyby z
tej dziury wylazła olbrzymia, trzygłowa bestia...
Pierwsza
głowa wychynęła z dziury i kiwała się powoli tuż nad Yabolmanem. Po chwili
pojawiła się druga. I jeszcze jedna. Kilka osób wyskoczyło przez okna. Nie
zadając sobie nawet trudu ich otwierania. Zemdlony kapitan zsunął się z
krzesła. Przerażony lekarz bełkotał coś niewyraźnie. Każdy zrozumiałby, że
dzieje się coś dziwnego. No, prawie każdy. Bo Tadeusz załapał dopiero kiedy
poczuł ma karku gorący oddech. Odwrócił się i przestraszony odruchowo plunął
ogniem. Prosto w szeroko otwartą paszczę potwora. Jedną z paszcz, tę środkową.
Działanie, choć nieprzemyślane, jak wszystkie działania Yabolmana, odniosło jak
najbardziej pożądany skutek. Bestia najpierw czknęła zdziwiona nietypowym dla posiłku
zachowaniem bohatera, a później ze straszliwym rykiem skryła się tam skąd
wylazła. Przez chwilę słychać było głośny rumor, jakby tony kamieni zawalały
jakąś jaskinię i wreszcie wszystko ucichło. Tadeusz popatrzył na nieprzytomnego
oficera, ledwo przytomnego lekarza i wzruszył ramionami.
- No dobra,
nic tu po mnie. Będę leciał.
I wyleciał
przez wybite okno.
Jakiś czas
później, kiedy młode wojsko kończyło łatać dziurę w podłodze, kapitan zapytał
drżącego ciągle psychiatrę:
- A co
właściwie stało się z tym bezczelnym poborowym?
Lekarz, od
kilku godzin siwiutki jak niegdysiejszy gołąbek pokoju, zastanowił się przez
chwilę nad odpowiedzią. Bo i co niby miał powiedzieć? Potwora widzieli wszyscy,
gościa który najpierw plunął ogniem a potem wyleciał przez okno - tylko on.
- Bestia go
pożarła.
- No i
bardzo dobrze. Jeden kłopot z głowy.
***
Teczka z
papierami Yabolmana powędrowała do archiwum z dopiskiem: “skreślony z
ewidencji”. A bohater mógł spokojnie usiąść na ławeczce, napić się wina i
wytłumaczyć młodemu pankusiowi na czym polega anarchia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz