piątek, 1 czerwca 2012

Punk Tadeusz. Epizod dwunasty


 “Mamusiu, ja nie chcę iść do wojska” – THE BILL
Mistrz i jego uczeń siedzieli na parkowej ławeczce. Mistrz pił wino, uczeń zaś spijał słowa prawdy z ust mistrza. Padały imperia. Na gruzach starego, rodził się nowy świat.
- Więc co to właściwie jest ta anarchia, proszę pana? – zapytał młody pankuś. Tadeusz w zasadzie nie wymagał od punkowej młodzieży by zwracała się do niego per “pan”. Ale lubił gdy okazywano mu szacunek.
- Cieszę się, że o to pytasz, mój mały – tu chrząknął znacząco. Pankuś natychmiast podał mu otwartą butelkę. Tadeusz ufnie, acz powoli zbliżył ją do nosa.
- Mocny bukiet – wysapał, kiedy już skończył kaszleć. – Jabłka, dużo goździków żeby zagłuszyć smak pleśni i spirytus. Rosyjski, przemysłowy, osiemdziesiąt sześć procent. I nie chciało im się wyławiać myszy z kadzi.
Szczęka młodego opadła w niemym podziwie. Yabolman łyknął potężnie i westchnął ukontentowany.
- Mówiłeś, że jak masz na imię?
- Marek, proszę pana.
- Widzisz Mareczku, prawdziwa anarchia polega na tym...
Tu przerwał. Nie, nie trzymał rogu. Parkową alejką przebiegał wrzeszcząc obłąkańczo jakiś długowłosy brodacz. Niczym ranny łoś przecwałował obok ławki, na której siedzieli dwaj punkowcy i wciąż wrzeszcząc zniknął za zakrętem ścieżki. Tadeusz podejrzliwie obejrzał trzymaną w ręku butelkę.
- Też to widziałeś? – spytał.
- Tak, proszę pana – pankuś nie sprawiał wrażenia specjalnie przejętego niecodziennym obrazkiem.
- Co to było?
- To niejaki Potłuczony, proszę pana. Ostatnie popłuczyny po hipisach. Od kilku lat ucieka przed wojskiem.
- Ucieka przed wojskiem... – mgiełka wspomnień zmąciła wzrok Yabolmana.
Marek usiadł wygodniej. Zanosiło się na pasjonującą opowieść.
* * *
Połowa lat osiemdziesiątych. Wojskowa Komenda Uzupełnień w Szczytnie. Pierwsza, z licznych później, komisji poborowych, przed którymi stawał Tadeusz. Duże przeżycie. I dla niego, i dla komisji. Wszyscy, nawet wojskowy psychiatra, który przecież niejedno już widział, zamilkli na jego widok. Potem przez chwilę, dla odmiany, było bardzo głośno. A kiedy już skończyli się śmiać, sprawy potoczyły się właściwym sobie torem. Mierzenie, warzenie, sprawdzanie wzroku i słuchu, zaglądali mu nawet tam, gdzie dotąd nikt nie zaglądał. Głupoty. Aż wreszcie posadzono go przed przykrytym zielonym suknem stołem, za którym siedzieli już ci, którzy mieli zadecydować o jego losie.
- No cóż, młody człowieku – zaczął gruby major uśmiechając się nieprzyjemnie – pora oddać krajowi, co mu się należy.
- A konkretnie, to co? – spytał Tadeusz.
Major westchnął ciężko. Znowu jakiś pyskaty gówniarz, znowu niepotrzebne komplikacje. Można się było tego spodziewać. Wystarczy spojrzeć na smarkacza. Te włosy, to ubranie. No nic, w jednostce zrobią z nim porządek.
- Trzeba spłacić dług zaciągnięty wobec ojczyzny...
- Ale ja niczego nie pożyczałem.
- Tak, widzisz młodzieńcze, każdy z nas wszystko co ma zawdzięcza ojczyźnie. Ona nas żywi, ubiera...
- Kiedy w moim przypadku to raczej ojciec. – Tadeusz po raz kolejny przerwał majorowi. Ten jednak nie dawał się łatwo wybić z rytmu. Od lat zasiadał w takich komisjach i niejednego cwanego gnojka wbił w kamasze.
- To drobiazgi, mój chłopcze, drobiazgi. Najważniejsze jest to, że na każdym z nas spoczywa obowiązek obrony ukochanego kraju.
- Przed kim? Przecież wkoło sami przyjaciele. Zresztą, nawet jakby do czegoś doszło, to ja i tak nie będę strzelał do ludzi.
- Jak to “do czegoś doszło”? Jak to “nie będę strzelał”?
- No właśnie, nie będę. Sumienie mi nie pozwala, jestem pacyfistą – młody punkowiec spojrzał wyzywająco na majora.
- I chrześcijaninem – dodał nie całkiem zgodnie z prawdą – kocham bliźniego swego jak siebie samego. Zawsze nadstawiam drugi policzek.
Major przez chwilę sprawiał wrażenie jakby chciał sprawdzić tę ostatnią deklarację.
- Tak. Więc jesteś pacyfistą? A gdybyś szedł ze swoją dziewczyną na spacer. I gdyby nagle napadli was jacyś chuligani. Co byś zrobił? Dałbyś się pobić? Pozwoliłbyś ją pobić? Albo i gorzej?
Tadeusz wiedział, że nieładnie jest odpowiadać pytaniem na pytanie. Ale wiedział również, że nie zaczyna się zdania od “więc”. Skoro zasady zostały już raz złamane, nie widział powodu, by nie odpowiedzieć:
- A gdyby nagle pękła podłoga i powstała wielka dziura? I gdyby z tej dziury wylazła olbrzymia trzygłowa bestia? Co by pan zrobił? Dałby się pożreć? Albo i co gorszego?
Major poczerwieniał. Potem zsiniał. A potem, kiedy już znowu mógł mówić, rzucił przez zaciśnięte zęby:
- To nie czas ani nie miejsce na głupie dowcipy!
- Ale to pan zaczął.
- Dość! Won!
* * *
- Tak zwykle kończą się rozmowy z mundurowymi. Ale do woja nie poszedłem. Wzywali mnie jeszcze kilka razy na różne komisje, aż wreszcie dali spokój.
Yabolman zakończył swoją opowieść i przechylił butelkę. Marek w niemym zachwycie patrzył jak jej zawartość znika w gardle Mistrza.
- Muszę się jeszcze wiele nauczyć.
- A propos “nauczyć” – Mistrz otworzył następne winko – wróćmy do anarchii...
Nie wrócili. W ogóle przestali mówić. Siedzieli tylko i śliniąc się obficie patrzyli na biegnącą w ich stronę Beerwoman. Sunęła, smukła niczym łania. Tylko nie tak włochata. Prawie nie dotykała stopami ziemi. Długie, jasne dready falowały łagodnie przy każdym kroku. Zresztą, wszystko jej falowało. Czas jakby zwolnił swój bieg. Gdzieś w koronach drzew leciutko pobrzmiewały “Rydwany ognia” Vangelisa. Jak zwykle przy takich obrazkach. Było cudnie. Wreszcie zasapana Marysia zatrzymała się przy ławce.
- Cześć.
- Witaj skarbie – odpowiedział Tadeusz. Marek milczał. Patrzył jak urzeczony na przyciasną nieco bluzeczkę Beerwoman. Słuchał trzeszczących obiecująco guziczków. Nie wytrzymają, muszą popękać. Żaden plastik nie wytrzyma takiego nacisku. A wtedy wszystkie te cudowności, skryte w tej chwili przed jego głodnym wzrokiem, ujrzą światło dzienne. On zaś będzie mógł nasycić zmysły. No, jeden chociaż – zmysł wzroku. Marysia, chociaż nie rozumiała męskich reakcji, była do nich przyzwyczajona. Wyjęła z kieszeni króciutkich, ledwo skrywających kształtne pośladki, spodenek chusteczkę i otarła zaślinioną brodę pankusia. A potem usiadła na kolanach Yabolman i czule pogładziła przerzedzonego przez czas irokeza.
- Przybiegłam, bo jest list do ciebie.
- Niepotrzebnie. To przecież mogło poczekać.
- Chyba nie bardzo. To z WKU. Wezwanie na komisję.
Tadeusz zmartwiał.
- Jak to z WKU? Jak to wezwanie? Przecież ja jestem za stary! Przecież ja jestem przeniesiony do rezerwy!
- No właśnie. I w związku z naszym wstąpieniem do NATO, oni muszą przeszkolić te rezerwy. Dlatego chcą cię wziąć na pół roku w kamasze.
- Nie będzie z tego nic. Nie po to migałem się przez te wszystkie lata, żeby teraz, na starość, zapieprzać jak idiota na jakimś głupim poligonie. Nie będzie z tego nic.
- Życie, kurwa, jest nowelą – stwierdziła sentencjonalnie Beerwoman i pocałowała go w czoło.
***
Za nakrytym zielonym suknem stołem siedział tym razem jakiś kapitan. Niczym nie różnił się od innych kapitanów i majorów. Już na pierwszą wzmiankę o pacyfizmie uśmiechnął się złośliwie i głęboko wciągnął powietrze. Yabolman wiedział co powie. Zawsze mówili to samo. Widocznie mieli taką instrukcję.
- A więc jesteś pacyfistą, młody człowieku?
Kapitan spojrzał uważniej na Tadeusza.
- A więc jesteś pacyfistą... hmmm... – zająknął się, ale już po chwili dokończył triumfalnie – A więc jesteście pacyfistą, poborowy?
- Jesteśmy. – odparł pogodnie Yabolman. – Wszyscy. Jak tu siedzimy. Samojeden.
- Słucham? – kapitan nie zrozumiał. Może nie czytał Sienkiewicza. Siedzący obok lekarz - psychiatra szepnął mu coś do ucha.
- Aha, znaczy: żartowniś. Bardzo dobrze, pośmiejemy się razem.
- A więc JESTEŚCIE pacyfistą, poborowy? A gdybyście, dla przykładu, szli ze swoją dziewczyną na spacer. Do parku. I gdybyście spotkali w tym parku chuliganów. Żuli znaczy. I gdyby ci żule chcieli zrobić coś złego waszej dziewczynie?
Ile można? Przez te lata nikt nie wymyślił niczego bardziej oryginalnego niż ci nieszczęśni parkowi chuligani. Widocznie wojskowi uważali, że wszystkie parki w kraju pełne są spacerujących ze swoimi dziewczynami pacyfistów i atakujących ich (być może na zlecenie MON-u) chuliganów. Tadeusz westchnął. Skoro tak, on również posłuży się starą śpiewką.
- A gdyby tak nagle zadrżała ziemia... – zaczął.
Istotnie – zadrżała. Ale on nawet nie zwrócił na to uwagi.
- I gdyby pękła podłoga, i zrobiła się wielka dziura...
Wszyscy, oprócz Tadeusza z niepokojem obserwowali szybko rosnącą rysę na podłodze. Ten zaś kontynuował z niezmąconym spokojem:
- I gdyby z tej dziury wylazła olbrzymia, trzygłowa bestia...
Pierwsza głowa wychynęła z dziury i kiwała się powoli tuż nad Yabolmanem. Po chwili pojawiła się druga. I jeszcze jedna. Kilka osób wyskoczyło przez okna. Nie zadając sobie nawet trudu ich otwierania. Zemdlony kapitan zsunął się z krzesła. Przerażony lekarz bełkotał coś niewyraźnie. Każdy zrozumiałby, że dzieje się coś dziwnego. No, prawie każdy. Bo Tadeusz załapał dopiero kiedy poczuł ma karku gorący oddech. Odwrócił się i przestraszony odruchowo plunął ogniem. Prosto w szeroko otwartą paszczę potwora. Jedną z paszcz, tę środkową. Działanie, choć nieprzemyślane, jak wszystkie działania Yabolmana, odniosło jak najbardziej pożądany skutek. Bestia najpierw czknęła zdziwiona nietypowym dla posiłku zachowaniem bohatera, a później ze straszliwym rykiem skryła się tam skąd wylazła. Przez chwilę słychać było głośny rumor, jakby tony kamieni zawalały jakąś jaskinię i wreszcie wszystko ucichło. Tadeusz popatrzył na nieprzytomnego oficera, ledwo przytomnego lekarza i wzruszył ramionami.
- No dobra, nic tu po mnie. Będę leciał.
I wyleciał przez wybite okno.
Jakiś czas później, kiedy młode wojsko kończyło łatać dziurę w podłodze, kapitan zapytał drżącego ciągle psychiatrę:
- A co właściwie stało się z tym bezczelnym poborowym?
Lekarz, od kilku godzin siwiutki jak niegdysiejszy gołąbek pokoju, zastanowił się przez chwilę nad odpowiedzią. Bo i co niby miał powiedzieć? Potwora widzieli wszyscy, gościa który najpierw plunął ogniem a potem wyleciał przez okno - tylko on.
- Bestia go pożarła.
- No i bardzo dobrze. Jeden kłopot z głowy.
***
Teczka z papierami Yabolmana powędrowała do archiwum z dopiskiem: “skreślony z ewidencji”. A bohater mógł spokojnie usiąść na ławeczce, napić się wina i wytłumaczyć młodemu pankusiowi na czym polega anarchia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz