"Sex and violence”
– THE EXPLOITED.
Park jakich
wiele. Olbrzymie drzewa, gęste krzaki, kilka porośniętych trawą starych,
poniemieckich grobów. Zmierzchało. Tadeusz oparty plecami o betonowy krzyż
ściągnął zębami kapsel z kolejnej butelki. Poniuchał raz i drugi.
- Świeżynka
– pomyślał i mlasnął z lubością – palce lizać.
Zza zakrętu
ścieżki wyłoniła się dziewczyna. Młodziutka, najwyżej szesnastoletnia. Tadeusz
zerknął zaciekawiony. Krótko obcięte, czerwone, nastroszone czupurnie włosy
odsłaniały kształtne, przekłute chyba taśmowo uszy, w których połyskiwały
srebrzyście rzędy agrafek. Spomiędzy oczek siateczkowej koszulki wyglądały
ciekawie na świat sutki nieskrępowanych stanikiem jędrnych, cudownie stromych
cycuszków. Kusa, skórzana spódniczka opinała kształtne bioderka, nie zakrywając
prawie wcale równie kształtnej pupci. Długie, porażająco długie, zgrabne nogi
obute w ciężkie glany dopełniały obrazu.
Butelka
wyśliznęła się ze spotniałej nagle dłoni Tadeusza i z trzaskiem rozbiła się o
nagrobek. Nie mógł oderwać wzroku od dziewczyny.
- Świeżynka
– pomyślał i mlasnął z lubością – palce lizać.
Przez
przesłaniającą mu z wolna oczy czerwoną mgłę dostrzegł przyczepioną na
krągłości pośladka naszywkę z napisem “The Offspring”. Czar prysł.
- Punk is
dead, – westchnął – pora umierać.
Dopiero
teraz dostrzegł okruchy szkła i szybko wsiąkającą w ziemię winną kałużę pod
stopami.
- Jasna
cholera – sięgną do kieszeni po garść drobnych – Jakie to szczęście, że
“Biedronka” jest tak blisko.
Tymczasem
czerwonowłosa szła dalej. I coraz bardziej zagłębiała się w półmrok parkowych
ścieżynek. Gałęzie drzew opuszczały się coraz niżej, gęstniały krzaki.
Gęstniała również atmosfera grozy. Brakowało tylko wycia wilków.
Zamiast
niego rozległ się mrożący krew w żyłach szelest ortalionu. Spoza pnia ogromnego
dębu wyszło trzech odzianych w różnokolorowe dresy mężczyzn. Ten W Zielonym
podszedł do dziewczyny i położył jej rękę na ramieniu.
- Witaj w
zakątku rozkoszy dziecino – wychrypiał i uśmiechnął się obrzydliwie. – Robiłaś
to kiedyś na cmentarzu?
- Robiłam
co? – spytała naiwnie, w przerażeniu szybko mrugając powiekami.
-
Niewiniątko – zarechotał lubieżnie Ten W Niebieskim.
- To można
zmienić – mruknął Ten W Pomarańczowym ocierając zbierającą się w kącikach ust
ślinę – chodź do tatusia maleńka.
Rzucili się
na dziewczynę i błyskawicznie pozbawili ją, skąpego w końcu przyodziewku.
- Rzućcie ją
na tamten grób – zawołał Ten W Niebieskim gorączkowo szarpiąc tasiemkę przy
portkach – i przytrzymajcie ręce.
- A nogi? –
spytał Ten W Pomarańczowym.
- Nogi się
nie liczą. Nogi idą na bok. Sam sobie poradzę.
I już po
chwili leżała nieboga na zimnym, porośniętym mchem nagrobku - naga i drżąca, a
śliczne piersi unosiły się i opadały w rytmie przyspieszonego strachem oddechu.
W powietrzu pojawiła się nie wiadomo skąd silna woń sfermentowanych jabłek.
- Co tak
śmierdzi? – spytał Ten W Niebieskim, który zaplątany w opuszczone do kolan
spodnie pochylał się właśnie nad bezbronną ofiarą.
- To ja –
odpowiedział skromnie uśmiechnięty Tadeusz pojawiając się nagle za jego
plecami.
- Co za ja?
Kim ty, cholera jesteś?
- Jestem
tym, który stoi na straży porządku i czasami prawa. Obrońcą słabych i
pokrzywdzonych. – Yabolman wiedział, że to co mówi brzmi kretyńsko.
Ale mocno
wczuł się w rolę i, kurczę, podobało mu się to. Zaczerpnął więc głęboko
powietrza i kontynuował – jestem bezimiennym bohaterem, walczącym samotnie ze
złem.
- Znaczy,
jakiś psychiczny – stwierdził Ten W Pomarańczowym, patrząc niepewnie na swoich
towarzyszy.
Tadeusz
przypomniał sobie oglądane we wczesnej młodości filmy:
- Jesteście
chorobą, a ja jestem lekarstwem na tę chorobę. Patrzę na was, ludzkie śmieci i
wiem o czym teraz myślicie. Zastanawiacie się czy to wasz szczęśliwy dzień. Czy
strzeliłem pięć czy sześć razy – owładnięty gorączką oratorską nawet nie
zauważył jak bardzo się zagalopował. – Dość tego męty. Proszę natychmiast
przeprosić panią, ubrać i puścić wolno.
-
Psychiczny, czy nie psychiczny, nikt nie będzie nam psuł zabawy. Brać
szmaciarza – krzyknął Ten W Zielonym i cała trójka rzuciła się na Tadeusza.
To była
chwila. Celny kopniak wyprowadzony ciężkim glanem prosto w narzędzie
niedoszłego gwałtu już na wstępie wyeliminował pierwszego z oprychów. Jeszcze
tylko dwa plunięcia i na placu boju pozostał jedynie jęczący płaczliwie
kłębuszek i smród spalonej “Pumy”.
Wielki Igrek
odwrócił się w stronę cudownie ocalonej. Leżała tak, jak pozostawili ją
dresiarze. Zaczął podziwiać czubki swoich butów i dziwnie speszony wybąkał:
- Jesteś już
bezpieczna. Możesz się ubrać.
Naga Wenus w
oka mgnieniu przeobraziła się w nagą Furię.
- No i co?
Dumny z siebie jesteś? Dumny? Po jaką cholerę się wtrącałeś?
Krzycząc
zbliżała się do niego. Zaskoczony cofał się krok za krokiem. Był całkowicie zdezorientowany.
Nie było to dla niego niczym nowym, ale tym razem czuł się z tym szczególnie
źle. Już miał się odwrócić i najnormalniej w świecie uciec, kiedy poczuł za
plecami chropowaty pień drzewa. Możliwość ucieczki przepadła. Musiał stawić
czoła rozwrzeszczanej nagusce. A ta była coraz bliżej.
- Od dwóch
miesięcy włóczę się jak głupia po tym zasranym parku. Ubieram się jak dziwka,
prowokuję... Wiesz jak tyłek marznie w takiej miniówce? I kiedy prawie
się udało ty wpadasz i wszystko rozwalasz. Myślisz, że tak łatwo znaleźć kawał
porządnego chłopa? Nie jakiegoś dyskotekowego mydłka z rozporkiem na kolanach,
naszprycowanego prochami impotenta, tylko mężczyznę z krwi i kości...
Bliżej
podejść nie mogła. Jej - powiedzmy - tors musnął zamek jego wyświechtanej
kurtki. Przeskoczyła iskra.
- Auć! – jej
wzrok dziwnie złagodniał. Co więcej, zaczął niepokojąco mętnieć – Wiesz, co? Z
ciebie też niczego sobie z ciebie facet.
Drobne
dłonie spoczęły na jego pośladkach. Zaczynał się naprawdę bać. Spanikowane
serce coraz silniej tłukło się w jego piersi. Zresztą, może to nie była panika.
- Wiesz –
mruczała przylegając do niego całym ciałem. Bardzo, jak stwierdził, ciepłym i
przyjemnym w dotyku.
- Wiesz,
chyba będziesz musiał naprawić to, co tak beztrosko zepsułeś.
Co miał
zrobić – naprawił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz