piątek, 1 czerwca 2012

Punk Tadeusz. Epizod siedemnasty


Japońskie potwory zaatakowały Polskę. Niesamowite, ale prawdziwe.
King Ghidorah – trójgłowy smok – demolował Trójmiasto. Mothra, motyl czy też może raczej ćma, równała z ziemią Poznań. Rodan, ptak śmierci, szalał na Śląsku. Baragon, coś jakby dinozaur, tylko wredniejszy, kończył pacyfikować Szczecin. King Ceasar, który wyglądał jak przerośnięty pekińczyk po kilku mutacjach, tarzał się w ruinach Łodzi. Lubelszczyznę opanował... hmm... wyjątkowo wredny i bardzo nieświeży budyń zwany Hedorą. Gigan, takie jakieś dziwne coś, przechadzało się po ulicach Bydgoszczy. Nie tylko zresztą po ulicach. Po budynkach i mieszkańcach również. Tylko w Warszawie panował względny spokój. No, ale tam byli już przecież bracia Kaczyńscy.           Król wszystkich potworów, wielki i niepokonany Godzilla, zbliżał się do Olsztyna. Wielkimi krokami.
Yabolman przygotowywał się do walki. Przyszył brakujący guzik do ramoneski i zasznurował porządnie glany. Wyciągnął pastę do butów i zaczął je pucować. Nie cierpiał kiedy świeciły. A raczej - cierpiał wtedy straszliwie, ale Marysia mu kazała.
- Idziesz między ludzi, Jabolku – mówiła – i nie możesz wyglądać jak ostatni szmaciarz.
- But to nie lusterko – odpowiadał zuchowato.
A potem czyścił glany do połysku i wyruszał. Tam gdzie akurat miał wyruszyć.
***
Wizyty gwiazd filmowych formatu Godzilli nie zdarzały się w Olsztynie zbyt często. Zapewne dlatego mieszkańcy miasta tłumnie wylegli na ulice.
- Kretyni – myślał Tadeusz przelatując nad tymi ulicami. – Powinni uciekać gdzie pieprz rośnie. Albo chociaż przynajmniej do Suwałk. A ci stoją i czekają. Jak Amerykanie w “Dniu Niepodległości”. Niezła masakra może być. Trzeba się doładować.
Wylądował w cichym i porośniętym krzakami zakątku nad Łyną. Sięgnął do wysłużonego plecaczka i wyciągnął winko. Później drugie. Jeszcze później trzecie. Wreszcie, pełen mocy i optymizmu zasnął smacznie. Kiedy się obudził, masakra już się zaczęła. I bardzo szybko nabierała rozpędu. Godzilla zwiedzał miasto. Rozwalał domy. Deptał samochody, nierzadko wraz z kierowcami (tzw. masakra “drive in”). Gryzł pociągi. Zawsze tak robił. Nikt nie wiedział dlaczego akurat pociągi, ale też nikt jakoś nie kwapił się by zapytać.
- Trzeba wkroczyć – zdecydował Yabolman. I wkroczył. Wleciał właściwie. W sam środek spanikowanego tłumu.
- Yabolman! – krzyknął ktoś zorientowany. – Z nieba nam spadłeś! Ludzie! To Yabolman! Jesteśmy uratowani!
Tadeusz chrząknął nieco zażenowany i skromnie spuścił wzrok. Przejrzał się w czubkach butów i przygładził resztki irokeza.
- Gdzie teraz jest to monstrum? – zapytał gromadzących się wokoło Olsztynian.
- Właśnie rozwalił Urząd Skarbowy – krzyknął ktoś. Yabolman lekko poderwał się do lotu.
- Teraz idzie w stronę ZUS-u – kontynuował informator. Tadeusz wylądował.
- W takim razie poczekam trochę. Kwadransik powinien mu wystarczyć.
Ludzie zaczęli wiwatować. Jakiś starszy pan bił brawo. Mała dziewczynka rzuciła bukiecik stokrotek. Bo wiecie jak to jest. Niby potwór, niby zagłada... Ale z drugiej strony... Cóż – życie, kurwa, jest nowelą. I trzeba umieć cieszyć się małymi przyjemnościami, które zsyła nam los.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz