„Droga
pani z telewizji” – LOMBARD
Co tu dużo gadać,
Yabolman stał się sławny. Może nie tak sławny, jak Doda, ale na pewno
sławniejszy niż Jola Rutowicz. Z tym, że oczywiście był o całe niebo ładniejszy
od Joli. Choć to w sumie żadna sztuka. Każdy jest od niej ładniejszy.
Zaczęło się niewinnie.
Króciutkie wzmianki w prasie lokalnej. Bardziej na zasadzie plotek, niż
sprawdzonych informacji. Potem, w miarę jak coraz więcej osób widziało go w
akcji, notki prasowe rozrastały się. Pojawiły się wywiady ze świadkami wyczynów
Yabolmana, z uratowanymi przez super-bohatera, z przypadkowo poszkodowanymi,
wypowiedzi miejscowych notabli, zarówno świeckich, jak i kościelnych, reportaż
ze spotkania założycielskiego pierwszego fanklubu. Zaczęli się pojawiać
naśladowcy. Chociaż niekoniecznie przejawiali chęć walki z pleniącym się jak
chwasty złem. Ale przyznać trzeba, że sprzedaż tanich win, i tak nie mała,
rosła w zastraszającym tempie.
„Wyborcza” poświęciła
Yabolmanowi specjalny dodatek. „Fakt” i „Super Ekspres” drukowały co tydzień
niewyraźne zdjęcia, opatrzone głupimi komentarzami, ale „Fakt” i „Super
Ekspres” zwykle tak robią. Nawet w „Gościu Niedzielnym” jakiś natchniony
kaznodzieja, wzywał do krucjaty przeciwko pomiotowi szatana, łącząc w
przedziwny sposób działalność bohatera z sondażami wskazującymi wzrost poparcia
dla partii lewicowych.
Trzeba przyznać, że
Tadeusz nie miał nic przeciwko rosnącej popularności. Ba, najwyraźniej
sprawiało mu przyjemność pławienie się w blasku sławy. Do czasu.
***
- Wiesz co Marysiu?
Chyba przelecę się do sklepu.
Marysia nie wiedziała,
ale mogła się domyślać. W końcu znała go już trochę. I znała zawartość lodówki.
Tadeusz odłożył „Moje
wina – miesięcznik smakosza” na półkę i zaczął zakładać glany.
- Pojawiło się w
sprzedaży kilka nowości. Trzeba by sprawdzić. Szczególnie ta nowa seria wydaje
się obiecująca. „Czarna Pożyczka”, „Wiśniak”… To może być niezłe. Posłuchaj…
Sięgnął po czasopismo i
kartkował je przez chwilę.
- O tutaj: „Specjalne
barwniki, identyczne z naturalnymi, barwią język konsumenta na kolor właściwy
danemu smakowi. Daje to wspaniały efekt humorystyczny, poprawiający nastrój, na
każdej plenerowej, a nawet cmentarnej imprezce.” Fajne, nie?
Cieszył się jak
dziecko. Marysia nie miała sumienia przypominać mu, że zwykle pije samotnie i
raczej nie nosi przy sobie lusterka. I że w takim układzie obserwacja
zabarwionego na rożne kolory języka może okazać nieco utrudniona. Nie
wspominając już o tym, że wszystkie pochłaniane przez Tadeusza wina, dzięki
swym silnym właściwościom żrącym od lat barwiły jego język na wszystkie kolory
tęczy. Z przewagą fioletu. Ale przecież nie odbiera się dziecku lizaka.
Yabolman poradził sobie
w końcu z opornymi sznurówkami, narzucił na grzbiet wytartą ramoneskę, złapał
wysłużony plecaczek, mruknął zwyczajowe „Zaraz będę” i wyleciał przez okno.
***
Parę minut później
lądował miękko przy swoim ulubionym monopolu. Wszedł do środka, potrącając
przypadkiem stojących w drzwiach meneli.
- Patrzaj Jędruś, jak
to się rozpycha – skomentował głośno jeden z potrąconych. - Napiszą o takim
parę razy w gazecie i zaraz się ma za Ibisza.
- A o tobie Kaziu, też
pisali. Wtedy co żeś szlabanu nie opuścił i tir wjechał pod towarowy do
Mikołajek. I co?
- I nic, Jędruś! Nic!
Bo normalny chłop jestem, a nie jakaś pierdolona celebryta.
Tadeusz zapakował do
plecaka zakupione wina i nie czekając na resztę wybiegł ze sklepu. Gonił go
złośliwy śmiech i głos jednego z meneli:
- Biegnij, biegnij!
Może cię we „Wiadomościach” pokażą!
***
- No już dobrze
Jabolku, już dobrze – Marysia głaskała przerzedzonego przez czas irokeza i
tuliła głowę zapłakanego bohatera do swych cudownych piersi. – To zwykła,
ludzka zawiść. Zazdroszczą ci, dlatego dokuczają.
Yabolman uwielbiał
kiedy go głaskała. Lubił też spędzać czas pomiędzy piersiami Beerwoman. Oraz na
nich. I pod nimi, skoro już o tym mowa. Ale nade wszystko lubił oddychać. No,
może nie tyle lubił, ile musiał. Przynajmniej od czasu do czasu. Dlatego
stanowczo, choć niechętnie i z pewnym trudem uwolnił się z ciepłych objęć
swojej towarzyszki. Wytarł nos w wielką, kraciastą chustkę, nie uznawał bowiem
tego papierowego, jednorazowego badziewia. Przepłukał gardło kilkoma łykami
„Ja-gut-ki” i całkowicie już podniesiony na duchu, powiedział:
- Dość. Powiadam ci
Marysiu – dość. Chcę być znowu zwykłym, sympatycznym chłopakiem z Mazur, a nie
jakimś cholernym zjawiskiem medialnym. Żadnych wywiadów, żadnych zdjęć w
prasie. Nic! Koniec z mediami!
***
Ale media miały w
stosunku do Yabolmana inne plany.
***
Minęło kilka tygodni.
Przyszło lato. Wyjątkowo piękne. Ale lato jest zawsze wyjątkowo piękne na
Mazurach. Słoneczko przygrzewało, woda w jeziorach była cieplutka, piasek na
plażach parzył stopy nawet przez podeszwy glanów.
- A może wybierzemy się
na jakiś piknik – zaproponowała Beerwoman którejś środy.
Zaproponowała! Tadeusz
wiedział, że nie musi się zgadzać. Teoretycznie było to możliwe. Ale w praktyce
nigdy tego nie próbował. Zbyt cenił sobie spokój domowego zacisza. Nie, nie był
pantoflarzem. Marysia nigdy nie nosiła pantofli.
Zresztą, lubił nawet te
pikniki. Leżał sobie spokojnie nad jakimś jeziorkiem, popijał wino i obserwował
opalającą się Beerwoman. Beerwoman zaś wstawała czasami i szła do jeziora by,
jak mawiała, ochłodzić nieco rozgrzaną słońcem skórę. Wracała potem na kocyk
cała mokra, a kropelki wody skrzyły się na jej ciele jak małe diamenciki.
Uff! Tak, Yabolman
zdecydowanie lubił te pikniki.
Przygotowania do
wyprawy nie trwały długo. Marysia krzątała się w kuchni pakując kanapki i wino.
Tadeusz zaś otworzył starą, bogato rzeźbioną szafę stojącą w kącie pokoju i już
miał zanurzyć się w jej wnętrzu w poszukiwaniu swojego ulubionego tiszirta, gdy
sterta ciuchów zaścielająca dno zacnego mebla poruszyła się gwałtownie. Wielki
Igrek wskoczył na stojący opodal taboret.
- Mysza! – pomyślał
spanikowany. – I to duża.
Tadeusz był może
bohaterem, ale myszy nie lubił. Nie bał się! Po prostu nie lubił i już.
Ale to nie była mysz. Z
czeluści szafy wynurzyła się kobieta. Elegancka, chociaż w tej chwili nieco
stłamszona. W ręku trzymała mikrofon a na głowie miała śmieszną opaskę. Taką,
jakie zwykle zakładają lekarze, kiedy chcą zajrzeć pacjentowi tam, gdzie akurat
zajrzeć muszą. Z tym, że ta akurat opaska, zamiast wypolerowanej blaszki, miała
zainstalowaną malutką kamerkę, której obiektyw skierowany był w chwili obecnej
na Yabolmana.
- Kim pani, do jasnej
cholery, jest? – spytał ten ostatni, schodząc z taboretu. – I co pani tu robi.
- Iwona Smukła-Kibić,
Ekstra-Stacja, do usług. Jak to co robię? Reportaż – odpowiedziała Iwona
Smukła-Kibić.
A potem odchrząknęła
raz i drugi, uniosła nieco mikrofon i zaczęła:
- Witam państwa
serdecznie z domu Yabolmana, pierwszego polskiego supermana, który jak wieść
niesie…
Tadeusz nie był ciekawy
jak niesie wieść. Krzyknął w stronę kuchni:
- Marysiu! Czekam nad
Głębokim!
I skoczył ku oknu. Ale
z nerwów źle wymierzył odległość i z całą mocą wyrżnął w ścianę. Przez chwilę
tkwił przytulony do chłodnego tynku, po czym spłynął łagodnie na podłogę. Wraz
ze wspomnianym tynkiem. I stracił przytomność.
***
Ocknął się kwadrans
później. Wciąż leżał na podłodze. Beerwoman klęczała tuż obok i przykładała mu
do czoła zimny kompres.
- Poszła? – zapytał.
- Poszła Jabolku,
poszła. Ale mówiła, że wróci.
No masz! Wróci!
Pięknie!
- Muszę uciekać
Marysiu. Ale dokąd? Cholera, dokąd? Jak to – dokąd? Schowam się w „Kwaśnej
Dziurze”. Tak właśnie, w „Kwaśnej Dziurze”. Tydzień, może dwa. Pewnie jej się
znudzi.
Beerwoman milczała.
Kiwała tylko głową i zmieniała kompresy na rozpalonym czole.
***
Yabolman leciał w
kierunku „Kwaśnej Dziury”. Wiatr tarmosił lekko resztki irokeza, zawartość
dyżurnego plecaczka pobrzękiwała krzepiąco… Nie było tak źle. W „Dziurze”
będzie bezpieczny. Żadnych wywiadów. Żadnych reportaży. Spokój. Z czasem
wszystko wróci do normy. Będzie znowu pomagał ludziom, a ludzie będą go
kochali. A ta głupia telewizyjna pinda niech sobie szuka innych superbohaterów.
Odetchnął w ulgą. Lot
zaczynał sprawiać mu przyjemność. Delektował się ciszą. Ciszą, którą zakłócił
nagle narastający szybko warkot.
- Motolotnia? –
pomyślał zdziwiony Tadeusz. – Nad Mrągowem? Eee, chyba nie.
I faktycznie – to nie
była motolotnia. To nadlatywała Iwona Smukła-Kibić. Na plecach miała silnik od
kosiarki z przyczepionym niewielkim śmigiełkiem, na głowie opaskę z kamerą a w
ręku mikrofon, do którego wrzeszczała, przekrzykując warkot silnika.
- Mili państwo, oto
macie rzadką okazję…
Okazję? Ciekawe na co?
Yabolman zawrócił gwałtownie i zaczął uciekać zygzakiem przed natrętną
reporterką. Ta jednakże nie dawała za wygraną. Leciała cały czas za nim,
zmniejszając stale odległość i krzycząc wciąż do mikrofonu.
- Dobra jest, psia
krwia. Ciekawe jak sobie poradzi z beczką?
Poradziła sobie! Ze
śmigłem na plecach!
- Co to ma być? –
myślał Tadeusz kreśląc na niebie zawiłe esy-floresy.
Zawzięta Iwona wciąż
podążała jego śladem.
- Co ona? „Błękitny
Grom”? – przypomniał sobie oglądany przed laty film.
Jasny gwint. Pozostał
mu chyba tylko korkociąg śmierci. Figura niezwykle atrakcyjna wizualnie, ale
piekielnie niebezpieczna. Szczególnie na trzeźwo. A on przecież był prawie
trzeźwy. Już od pół godziny nie miał kropli wina w ustach. Tylko czy miał inne
wyjście?
Szybko nabrał wysokości
i runął w kierunku ziemi kręcąc się z oszałamiającą prędkością wokół własnej
osi.
- No i co ty na to,
cholero! – krzyknął i zerknął za siebie, w poszukiwaniu prześladowczymi.
Nigdzie jej nie dostrzegł.
Uśmiechnął się
triumfalnie i z ogromną siłą uderzył w ziemię.
- O, kaczeńce –
pomyślał leżąc na dnie niewielkiego krateru i wypluwając małe, żółte kwiatuszki.
Oraz kilka zębów.
- Ale jej numer
wykręciłem – dodał jeszcze, również w myślach i stracił przytomność.
***
Ocknął się kilka
kwadransów później. Leżał w domu, we własnym łóżku. Marysia była przy nim.
Zmieniała mu właśnie kompres.
- Rety – wychrypiał
bohater. – Jak ja właściwie dotarłem do domu?
- Nie mam pojęcia. Ktoś
zadzwonił do drzwi, a kiedy otworzyłam, leżałeś na wycieraczce – odpowiedziała
Marysia i czule pogłaskała go po policzku.
- Jak się czujesz
Jabolku? – zapytała zatroskana.
- Dobrze. Wiesz,
wyrolowałem tę pindę. Teraz na pewno da mi spokój. Tak, czuję się świetnie,
tylko wszystkie gnaty mnie bolą.
- Zaraz ci przygotuję
gorącą kąpiel. Wymoczysz się, wygrzejesz, od razu ci się poprawi.
Po chwili Tadeusz leżał
w wannie. Gorąca woda łagodziła ból poobijanego ciała. Przepyszne wino
delikatnie koiło duszę. Było mu dobrze. Przede wszystkim uwolnił się nareszcie
od tej cholernej reporterki. A to było warte każdego bólu.
- Bulbulbulbul –
zabulgotało cicho w wannie. Kilka bąbelków powietrza przebiło powierzchnię wody
i pękło z cichym „pyf”.
- Ups! – pomyślał
Yabolman i zerknął, czy aby Beerwoman niczego nie widziała.
- Zaraz, dlaczego
„ups!”? Przecież ja wcale nie…
W wannie zabulgotało
znacznie głośniej, woda zafalowała i na powierzchnię wynurzyła się Iwona
Smukła-Kibić. W mokrym żakiecie, z nieodłączną kamerką i mikrofonem.
- Drogi Yabolmanie, czy
nie zechciałbyś powiedzieć naszym widzom…
Nie zechciał. Wyskoczył
z wanny jak oparzony. Nadepnął bosą stopą leżące na podłodze mydło. Wywinął
pięknego orła i upadł, trafiając głową w muszlę klozetową.
- Co tak szumi? –
zdziwił się odlatując w niebyt. – Czy to morze?
Stracił przytomność.
***
- Marysiu, czy możesz
mi podać wino?
- Och, daj wreszcie
spokój, Jabolku! Ciągle boisz się otwierać lodówkę? Przecież nie pojawiła się
już od tygodnia.
- Marysiu! Proszę.
***
Ekstra-Stacja
wyemitowała reportaż Iwony Smukłej-Kibić pod tytułem: „Życie Yabolnama. Mity i
rzeczywistość”. Tak po prawdzie, to składał się on (ten reportaż) wyłącznie z
mitów. Ale przecież prawdziwy dziennikarz nie potrzebuje faktów, żeby zrobić
dobry materiał.
A życie? Cóż! Życie,
kurwa, jest nowelą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz