piątek, 1 czerwca 2012

Punk Tadeusz. Epizod dwudziesty


„Droga pani z telewizji” – LOMBARD
Co tu dużo gadać, Yabolman stał się sławny. Może nie tak sławny, jak Doda, ale na pewno sławniejszy niż Jola Rutowicz. Z tym, że oczywiście był o całe niebo ładniejszy od Joli. Choć to w sumie żadna sztuka. Każdy jest od niej ładniejszy.
Zaczęło się niewinnie. Króciutkie wzmianki w prasie lokalnej. Bardziej na zasadzie plotek, niż sprawdzonych informacji. Potem, w miarę jak coraz więcej osób widziało go w akcji, notki prasowe rozrastały się. Pojawiły się wywiady ze świadkami wyczynów Yabolmana, z uratowanymi przez super-bohatera, z przypadkowo poszkodowanymi, wypowiedzi miejscowych notabli, zarówno świeckich, jak i kościelnych, reportaż ze spotkania założycielskiego pierwszego fanklubu. Zaczęli się pojawiać naśladowcy. Chociaż niekoniecznie przejawiali chęć walki z pleniącym się jak chwasty złem. Ale przyznać trzeba, że sprzedaż tanich win, i tak nie mała, rosła w zastraszającym tempie.
„Wyborcza” poświęciła Yabolmanowi specjalny dodatek. „Fakt” i „Super Ekspres” drukowały co tydzień niewyraźne zdjęcia, opatrzone głupimi komentarzami, ale „Fakt” i „Super Ekspres” zwykle tak robią. Nawet w „Gościu Niedzielnym” jakiś natchniony kaznodzieja, wzywał do krucjaty przeciwko pomiotowi szatana, łącząc w przedziwny sposób działalność bohatera z sondażami wskazującymi wzrost poparcia dla partii lewicowych.
Trzeba przyznać, że Tadeusz nie miał nic przeciwko rosnącej popularności. Ba, najwyraźniej sprawiało mu przyjemność pławienie się w blasku sławy. Do czasu.
***
- Wiesz co Marysiu? Chyba przelecę się do sklepu.
Marysia nie wiedziała, ale mogła się domyślać. W końcu znała go już trochę. I znała zawartość lodówki.
Tadeusz odłożył „Moje wina – miesięcznik smakosza” na półkę i zaczął zakładać glany.
- Pojawiło się w sprzedaży kilka nowości. Trzeba by sprawdzić. Szczególnie ta nowa seria wydaje się obiecująca. „Czarna Pożyczka”, „Wiśniak”… To może być niezłe. Posłuchaj…
Sięgnął po czasopismo i kartkował je przez chwilę.
- O tutaj: „Specjalne barwniki, identyczne z naturalnymi, barwią język konsumenta na kolor właściwy danemu smakowi. Daje to wspaniały efekt humorystyczny, poprawiający nastrój, na każdej plenerowej, a nawet cmentarnej imprezce.” Fajne, nie?
Cieszył się jak dziecko. Marysia nie miała sumienia przypominać mu, że zwykle pije samotnie i raczej nie nosi przy sobie lusterka. I że w takim układzie obserwacja zabarwionego na rożne kolory języka może okazać nieco utrudniona. Nie wspominając już o tym, że wszystkie pochłaniane przez Tadeusza wina, dzięki swym silnym właściwościom żrącym od lat barwiły jego język na wszystkie kolory tęczy. Z przewagą fioletu. Ale przecież nie odbiera się dziecku lizaka.
Yabolman poradził sobie w końcu z opornymi sznurówkami, narzucił na grzbiet wytartą ramoneskę, złapał wysłużony plecaczek, mruknął zwyczajowe „Zaraz będę” i wyleciał przez okno.
***
Parę minut później lądował miękko przy swoim ulubionym monopolu. Wszedł do środka, potrącając przypadkiem stojących w drzwiach meneli.
- Patrzaj Jędruś, jak to się rozpycha – skomentował głośno jeden z potrąconych. - Napiszą o takim parę razy w gazecie i zaraz się ma za Ibisza.
- A o tobie Kaziu, też pisali. Wtedy co żeś szlabanu nie opuścił i tir wjechał pod towarowy do Mikołajek. I co?
- I nic, Jędruś! Nic! Bo normalny chłop jestem, a nie jakaś pierdolona celebryta.
Tadeusz zapakował do plecaka zakupione wina i nie czekając na resztę wybiegł ze sklepu. Gonił go złośliwy śmiech i głos jednego z meneli:
- Biegnij, biegnij! Może cię we „Wiadomościach” pokażą!
***
- No już dobrze Jabolku, już dobrze – Marysia głaskała przerzedzonego przez czas irokeza i tuliła głowę zapłakanego bohatera do swych cudownych piersi. – To zwykła, ludzka zawiść. Zazdroszczą ci, dlatego dokuczają.
Yabolman uwielbiał kiedy go głaskała. Lubił też spędzać czas pomiędzy piersiami Beerwoman. Oraz na nich. I pod nimi, skoro już o tym mowa. Ale nade wszystko lubił oddychać. No, może nie tyle lubił, ile musiał. Przynajmniej od czasu do czasu. Dlatego stanowczo, choć niechętnie i z pewnym trudem uwolnił się z ciepłych  objęć swojej towarzyszki. Wytarł nos w wielką, kraciastą chustkę, nie uznawał bowiem tego papierowego, jednorazowego badziewia. Przepłukał gardło kilkoma łykami „Ja-gut-ki” i całkowicie już podniesiony na duchu, powiedział:
- Dość. Powiadam ci Marysiu – dość. Chcę być znowu zwykłym, sympatycznym chłopakiem z Mazur, a nie jakimś cholernym zjawiskiem medialnym. Żadnych wywiadów, żadnych zdjęć w prasie. Nic! Koniec z mediami!
***
Ale media miały w stosunku do Yabolmana inne plany.
***
Minęło kilka tygodni. Przyszło lato. Wyjątkowo piękne. Ale lato jest zawsze wyjątkowo piękne na Mazurach. Słoneczko przygrzewało, woda w jeziorach była cieplutka, piasek na plażach parzył stopy nawet przez podeszwy glanów.
- A może wybierzemy się na jakiś piknik – zaproponowała Beerwoman którejś środy.
Zaproponowała! Tadeusz wiedział, że nie musi się zgadzać. Teoretycznie było to możliwe. Ale w praktyce nigdy tego nie próbował. Zbyt cenił sobie spokój domowego zacisza. Nie, nie był pantoflarzem. Marysia nigdy nie nosiła pantofli.
Zresztą, lubił nawet te pikniki. Leżał sobie spokojnie nad jakimś jeziorkiem, popijał wino i obserwował opalającą się Beerwoman. Beerwoman zaś wstawała czasami i szła do jeziora by, jak mawiała, ochłodzić nieco rozgrzaną słońcem skórę. Wracała potem na kocyk cała mokra, a kropelki wody skrzyły się na jej ciele jak małe diamenciki.
Uff! Tak, Yabolman zdecydowanie lubił te pikniki.
Przygotowania do wyprawy nie trwały długo. Marysia krzątała się w kuchni pakując kanapki i wino. Tadeusz zaś otworzył starą, bogato rzeźbioną szafę stojącą w kącie pokoju i już miał zanurzyć się w jej wnętrzu w poszukiwaniu swojego ulubionego tiszirta, gdy sterta ciuchów zaścielająca dno zacnego mebla poruszyła się gwałtownie. Wielki Igrek wskoczył na stojący opodal taboret.
- Mysza! – pomyślał spanikowany. – I to duża.
Tadeusz był może bohaterem, ale myszy nie lubił. Nie bał się! Po prostu nie lubił i już.
Ale to nie była mysz. Z czeluści szafy wynurzyła się kobieta. Elegancka, chociaż w tej chwili nieco stłamszona. W ręku trzymała mikrofon a na głowie miała śmieszną opaskę. Taką, jakie zwykle zakładają lekarze, kiedy chcą zajrzeć pacjentowi tam, gdzie akurat zajrzeć muszą. Z tym, że ta akurat opaska, zamiast wypolerowanej blaszki, miała zainstalowaną malutką kamerkę, której obiektyw skierowany był w chwili obecnej na Yabolmana.
- Kim pani, do jasnej cholery, jest? – spytał ten ostatni, schodząc z taboretu. – I co pani tu robi.
- Iwona Smukła-Kibić, Ekstra-Stacja, do usług. Jak to co robię? Reportaż – odpowiedziała Iwona Smukła-Kibić.
A potem odchrząknęła raz i drugi, uniosła nieco mikrofon i zaczęła:
- Witam państwa serdecznie z domu Yabolmana, pierwszego polskiego supermana, który jak wieść niesie…
Tadeusz nie był ciekawy jak niesie wieść. Krzyknął w stronę kuchni:
- Marysiu! Czekam nad Głębokim!
I skoczył ku oknu. Ale z nerwów źle wymierzył odległość i z całą mocą wyrżnął w ścianę. Przez chwilę tkwił przytulony do chłodnego tynku, po czym spłynął łagodnie na podłogę. Wraz ze wspomnianym tynkiem. I stracił przytomność.
***
Ocknął się kwadrans później. Wciąż leżał na podłodze. Beerwoman klęczała tuż obok i przykładała mu do czoła zimny kompres.
- Poszła? – zapytał.
- Poszła Jabolku, poszła. Ale mówiła, że wróci.
No masz! Wróci! Pięknie!
- Muszę uciekać Marysiu. Ale dokąd? Cholera, dokąd? Jak to – dokąd? Schowam się w „Kwaśnej Dziurze”. Tak właśnie, w „Kwaśnej Dziurze”. Tydzień, może dwa. Pewnie jej się znudzi.
Beerwoman milczała. Kiwała tylko głową i zmieniała kompresy na rozpalonym czole.
***
Yabolman leciał w kierunku „Kwaśnej Dziury”. Wiatr tarmosił lekko resztki irokeza, zawartość dyżurnego plecaczka pobrzękiwała krzepiąco… Nie było tak źle. W „Dziurze” będzie bezpieczny. Żadnych wywiadów. Żadnych reportaży. Spokój. Z czasem wszystko wróci do normy. Będzie znowu pomagał ludziom, a ludzie będą go kochali. A ta głupia telewizyjna pinda niech sobie szuka innych superbohaterów.
Odetchnął w ulgą. Lot zaczynał sprawiać mu przyjemność. Delektował się ciszą. Ciszą, którą zakłócił nagle narastający szybko warkot.
- Motolotnia? – pomyślał zdziwiony Tadeusz. – Nad Mrągowem? Eee, chyba nie.
I faktycznie – to nie była motolotnia. To nadlatywała Iwona Smukła-Kibić. Na plecach miała silnik od kosiarki z przyczepionym niewielkim śmigiełkiem, na głowie opaskę z kamerą a w ręku mikrofon, do którego wrzeszczała, przekrzykując warkot silnika.
- Mili państwo, oto macie rzadką okazję…
Okazję? Ciekawe na co? Yabolman zawrócił gwałtownie i zaczął uciekać zygzakiem przed natrętną reporterką. Ta jednakże nie dawała za wygraną. Leciała cały czas za nim, zmniejszając stale odległość i krzycząc wciąż do mikrofonu.
- Dobra jest, psia krwia. Ciekawe jak sobie poradzi z beczką?
Poradziła sobie! Ze śmigłem na plecach!
- Co to ma być? – myślał Tadeusz kreśląc na niebie zawiłe esy-floresy.
Zawzięta Iwona wciąż podążała jego śladem.
- Co ona? „Błękitny Grom”? – przypomniał sobie oglądany przed laty film.
Jasny gwint. Pozostał mu chyba tylko korkociąg śmierci. Figura niezwykle atrakcyjna wizualnie, ale piekielnie niebezpieczna. Szczególnie na trzeźwo. A on przecież był prawie trzeźwy. Już od pół godziny nie miał kropli wina w ustach. Tylko czy miał inne wyjście?
Szybko nabrał wysokości i runął w kierunku ziemi kręcąc się z oszałamiającą prędkością wokół własnej osi.
- No i co ty na to, cholero! – krzyknął i zerknął za siebie, w poszukiwaniu prześladowczymi. Nigdzie jej nie dostrzegł.
Uśmiechnął się triumfalnie i z ogromną siłą uderzył w ziemię.
- O, kaczeńce – pomyślał leżąc na dnie niewielkiego krateru i wypluwając małe, żółte kwiatuszki. Oraz kilka zębów.
- Ale jej numer wykręciłem – dodał jeszcze, również w myślach i stracił przytomność.
***
Ocknął się kilka kwadransów później. Leżał w domu, we własnym łóżku. Marysia była przy nim. Zmieniała mu właśnie kompres.
- Rety – wychrypiał bohater. – Jak ja właściwie dotarłem do domu?
- Nie mam pojęcia. Ktoś zadzwonił do drzwi, a kiedy otworzyłam, leżałeś na wycieraczce – odpowiedziała Marysia i czule pogłaskała go po policzku.
- Jak się czujesz Jabolku? – zapytała zatroskana.
- Dobrze. Wiesz, wyrolowałem tę pindę. Teraz na pewno da mi spokój. Tak, czuję się świetnie, tylko wszystkie gnaty mnie bolą.
- Zaraz ci przygotuję gorącą kąpiel. Wymoczysz się, wygrzejesz, od razu ci się poprawi.
Po chwili Tadeusz leżał w wannie. Gorąca woda łagodziła ból poobijanego ciała. Przepyszne wino delikatnie koiło duszę. Było mu dobrze. Przede wszystkim uwolnił się nareszcie od tej cholernej reporterki. A to było warte każdego bólu.
- Bulbulbulbul – zabulgotało cicho w wannie. Kilka bąbelków powietrza przebiło powierzchnię wody i pękło z cichym „pyf”.
- Ups! – pomyślał Yabolman i zerknął, czy aby Beerwoman niczego nie widziała.
- Zaraz, dlaczego „ups!”? Przecież ja wcale nie…
W wannie zabulgotało znacznie głośniej, woda zafalowała i na powierzchnię wynurzyła się Iwona Smukła-Kibić. W mokrym żakiecie, z nieodłączną kamerką i mikrofonem.
- Drogi Yabolmanie, czy nie zechciałbyś powiedzieć naszym widzom…
Nie zechciał. Wyskoczył z wanny jak oparzony. Nadepnął bosą stopą leżące na podłodze mydło. Wywinął pięknego orła i upadł, trafiając głową w muszlę klozetową.
- Co tak szumi? – zdziwił się odlatując w niebyt. – Czy to morze?
Stracił przytomność.
***
- Marysiu, czy możesz mi podać wino?
- Och, daj wreszcie spokój, Jabolku! Ciągle boisz się otwierać lodówkę? Przecież nie pojawiła się już od tygodnia.
- Marysiu! Proszę.
***
Ekstra-Stacja wyemitowała reportaż Iwony Smukłej-Kibić pod tytułem: „Życie Yabolnama. Mity i rzeczywistość”. Tak po prawdzie, to składał się on (ten reportaż) wyłącznie z mitów. Ale przecież prawdziwy dziennikarz nie potrzebuje faktów, żeby zrobić dobry materiał.
A życie? Cóż! Życie, kurwa, jest nowelą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz