piątek, 1 czerwca 2012

Punk Tadeusz. Epizod jedenasty


“Idzie wariat ulicą, wytykany palcami” – REJESTRACJA
Jeśli człowiek o silnej osobowości ulegnie poszeptom złych mocy, może być z tego niezły syf. Choć niekoniecznie, Ale jeżeli tym podszeptom ulegnie ktoś osobowości pozbawiony, świat ma na pewno przesrane.
Ludzie nigdy nie przechodzili obok Darka obojętnie. Kopali go i bili po głowie różnymi tępymi przedmiotami. “Paszoł won, debilu” – wołali z daleka i jeśli akurat nie chciało im się podchodzić bliżej, rzucali kamieniami.
Nie to, żeby byli specjalnie okrutni. Byli raczej, można by powiedzieć, niewolnikami odwiecznej  tradycji, która tak właśnie nakazywała traktować wioskowego idiotę. A przecież w każdej chałupie zawsze znalazły się jakieś resztki dla przygłupa. I nie do końca znoszone portki, żeby nie świecił gołym tyłkiem między opłotkami. A jeśli zima była szczególnie mroźna, ktoś zawsze pozwolił mu się przespać w stajni lub w chlewiku.
Czegóż chcieć więcej.
Darek jednakże nie był zadowolony ze swojego losu. Dzięki mieszkańcom rodzinnej wioski wyrósł na silnego i zahartowanego młodzieńca. Często, choć nie do końca dobrowolnie, kąpał się w przeręblach i nawet nie kichnął. Potrafił gołymi rękami pokonać trzy groźne pitbulle, którymi poszczuła go rozbrykana dziatwa. A kiedy zagniewany właściciel uduszonych piesków rzucił w niego pięciokilowym młotkiem, potrząsnął tylko zakrwawioną głową i śmiejąc się kretyńsko uciekł do pobliskiej dąbrowy. Nigdy nie podziękował Debil swoim dobrodziejom za krzepę i odporność. Przeciwnie. Uciekł pewnej listopadowej nocy, podpalając na odchodnym kilka stodół. Błąkał się potem przez kilka lat po kraju, aż dotarł do Mrągowa.
Tutaj zatrzymał się na dłużej.
Głównie dlatego, iż racząc się przemycanym z Rosji spirytusem stracił wzrok i nie bardzo mógł wędrować dalej. Zresztą, tutaj miał wszystko czego potrzebował. Tani, choć rzeczywiście dający pewne niepożądane efekty uboczne alkohol oraz tyle bezpańskich psów i kotów ile tylko mógł pomieścić przeżarty owym alkoholem żołądek. I było mu dobrze.
Darek-Debil i owszem, był kretynem, ale był kretynem szczęśliwym. Aż do dnia, w którym po raz pierwszy usłyszał Szept. Siedział wtedy nad jeziorem obżarty jakimś nieostrożnym kundelkiem i śpiewał któryś ze starych przebojów Steviego Wondera. “I just call to say i love you” zdaje się.
- Witaj Darku – rozległo się nagle tuż przy jego uchu.
- No cześć – odpowiedział beztrosko. Od kilku tygodni był bowiem ogarnięty ową przedziwną beztroską właściwą ludziom, którym zwisa martwym nietoperzem to, że kolejna Sejmowa Komisja Śledcza bezskutecznie próbuje pogrążyć urzędującego prezydenta.
- Nie dziwi cię fakt, że słyszysz Szept, a nie widzisz szepczącej osoby? – zapytał Szept, który najwyraźniej niedokładnie przygotował się do tej rozmowy.
- Ja w ogóle niewiele widzę – wyjaśnił Darek.
- Szczerze mówiąc, nie widzę niczego – dodał wesolutko, jak gdyby nic nie znaczył dla niego fakt, że opozycja odmawia votum zaufania kolejnemu lewicowemu premierowi. A może, podobnie jak większość przypadkowego społeczeństwa, miał to po prostu w dupie.
- Znaczy, że co? Ślepy jesteś? – zdziwił się Szept.
- Jak kret – Debil oblizał się na wspomnienie wczorajszego podwieczorku.
- I jestem debilem – dopełnił prezentacji.
- Cholera, niedobrze! – Szept chyba się wkurzył. – Co oni sobie myślą w tej Centrali. Jak ja mam pracować w takich warunkach? GŁOS werbuje coraz to nowych super-bohaterów, a mnie przysyłają do jakiegoś ślepego kretyna. Miały być równe szanse! Miała być delikatna równowaga między dobrem i złem! Szale Kosmicznej Wagi miały się przechylać raz w jedną, raz w drugą stronę! I co?
- I gówno? – podpowiedział Darek.
- Tak jest – zgodził się Szept. Zapadła niezręczna cisza.
- No dobra – Szept wziął się w garść. Albo zrobił coś, co w przypadku Szeptu jest odpowiednikiem tej niełatwej czynności. – Jesteś jaki jesteś. Nic na to nie poradzimy. Robota czeka. Trzeba zrobić z ciebie superzłoczyńcę.
***
- Wiesz Jabolku – Marysia czule gładziła złożonego na jej kolanach przerzedzonego irokeza - Śmiałek znowu zaatakował.
- Tak? – senny Tadeusz wyraził umiarkowane zainteresowanie.
- Tak. Dziś w nocy. Dopadł w parku jakąś licealistkę.
- I co? – trzeba było czegoś więcej niż napadnięta licealistka żeby poruszyć zapadającego właśnie w słodką drzemkę Yabolmana.
- Jak to: co? – klepnęła go pieszczotliwie po policzku. – Musisz z tym coś zrobić!
- Ja? – zdziwiony Tadeusz usiadł i wypluł dolną dwójkę. Pieszczoty Beerwoman były równie silne jak jej uczucie. – Dlaczego ja?
- Jak to: dlaczego ty? – zwinnie uchylił się przed kolejnym czułym klapsikiem.
Od czasu kiedy został super-bohaterem wybite zęby odrastały jak mleczaki. Było to bardzo praktyczne, ale zawsze trwało dwa, trzy tygodnie. A że Marysia była osobą bardzo uczuciową, zdarzało mu się po kilka dni z rzędu jadać tylko zupy. Na szczęście wino nie wymagało gryzienia.
- Jak to: dlaczego ty? – powtórzyła i rozkosznie zmarszczyła swój śliczny nosek. – Jesteś przecież bohaterem i obrońcą!
- Niby jestem, ale przecież nie mogę...
- Ależ możesz! – powiedziała Beerwoman z mocą. Tadeusz westchnął i zaczął wciągać glany.
- Powiedz mi jeszcze raz, o co chodzi z tym całym Śmiałkiem. – poprosił wiążąc sznurowadła.
- Czai się w ustronnych miejscach, napada na samotne kobiety i... no, wiesz.
- Gwałci?
- Nie. Zrywa z nich ubranie i strasznie je miętosi.
- To ubranie?
- Te kobiety! A potem śmieje się głupkowato i ucieka. Nazywają go Śmiałkiem właśnie dlatego, że śmiał się po każdym napadzie.
- Miętosi? Może to jakiś szurnięty masażysta?
- Może. Ale zostawia mnóstwo siniaków. Dziewczyny nie mogą się potem pokazać na plaży.
- No tak, to rzeczywiście problem – Tadeusz próbował ironizować.
- Nie ironizuj – zgasiła go Marysia. – To naprawdę problem. Jest środek pięknego lata.
- Faktycznie – wyciągnął z lodówki doskonale schłodzone “Łzy Sołtysa”. Chciał ściągnąć zębami kapsel, ale skrzywił się tylko i sięgnął po otwieracz. – Widok plaży zasłanej posiniaczonymi panienkami mógłby obniżyć walory turystyczne naszej pięknej miejscowości.
- No właśnie! Dlatego musisz z tym coś zrobić!
Yabolman z głośnym bulgotaniem opróżnił butelkę.
- Dobra! Ale wiesz, będę chyba potrzebował przynęty.
***
Yabolman i Beerwoman przygotowywali się do akcji. On opróżniał kolejne wino, ona zastanawiała się czy rozpiąć jeszcze jeden guziczek by imponujący dekolt wyglądał bardziej kusząco. Tadeusz stwierdził, że jeśli to zrobi, nie będzie czekał na Śmiałka, tylko sam zedrze z niej ubranie. I bynajmniej nie ucieknie potem ze śmiechem. Przekomarzali się przez chwilę, kulając się po trawie, nieświadomi, że z pobliskich zarośli obserwują ich czyjeś czujne oczy.
Piękne orzechowe oczy, w których tak wiele było pomieszanej ze strachem ciekawości. Oczy Elektrody. Właściwie miała na imię Hania. Jednakże od czasu kiedy przypadkiem złapała niezabezpieczony przewód wysokiego napięcia, ludzie nazywali ją Elektrodą. “Prąd ją kopnął i taka już została. Kopnięta.” – mówili. Faktycznie. Nie była może przesadnie bystra. Ale o mieście i jego mieszkańcach wiedziała wszystko.
Całymi dniami błąkała się po ulicach Mrągowa. Patrzyła, słuchała i zapamiętywała. Słyszała rozmowę Darka-Debila z Szeptem. Widziała jak napada na samotne kobiety. I wiedziała  dlaczego ucieka. Wielki, nieśmiały dzieciak. Podobał się jej. Miała nawet pewien plan. Pierwszy raz w życiu. Najprawdziwszy plan działania. I zamierzała go zrealizować. Wykorzystując do tego Yabolmana i Beerwoman, którzy zaprzestawszy pieszczot, postanowili jednak wziąć się do roboty.
Tadeusz, lżejszy o górną siódemkę, wzbił się w powietrze. Marysia zaś, kołysząc wdzięcznie biodrami, ruszyła na parkowe alejki. Była rewelacyjną przynętą. Zbyt dobrą nawet. Yabolman dotkliwie poturbował czterech facetów i jedną kobietę (nie do końca zdającą sobie wcześniej sprawę ze swych lesbijskich ciągot), którzy przypadkowo znalazłszy na drodze Beerwoman, rzucali się na nią z dzikim chichotem i w pośpiechu próbowali pozbawić odzieży.
- Dość tego – stwierdził wreszcie Wielki Igrek, kiedy biedna lesbijka, podziękowawszy za wskazanie nowej drogi życiowej, utykając lekko pobiegła w stronę miasta, mrucząc pod nosem coś na temat bajecznie zbudowanej sąsiadki. - W ten sposób na pewno nie znajdziemy tego cholernego Śmiałka.
Sięgnął do wysłużonego plecaczka po wino. Jednym długim łykiem opróżnił butelkę.
- Masz rację – Marysia agrafkami spinała porwaną bluzeczkę. Tadeusz musiał użyć solidnego kija, żeby oderwać od niej ostatnią napastniczkę. Naprawdę, najgorsi są neofici. Szczególnie erotyczni. – Ale co dalej?
- Nic. Wracamy do domu. A od jutra systematyczne patrole, obserwacja z powietrza... W końcu na niego trafię. Teraz nic nie wymyślę. Zresztą, pęcherz uciska mi mózg. Przepraszam na chwilę – uśmiechnął się z zakłopotaniem i zniknął w krzakach.
Kiedy wrócił po dłuższej chwili, widok który zastał zmroził mu na chwilę wino w żyłach. Naga Beerwoman leżała na trawie, a jakiś ubrany w obcisłe czerwone wdzianko mężczyzna błądził wielkimi łapami po jej ciele, bezbłędnie trafiając na co ciekawsze fragmenty.
- Mam cię draniu – wrzasnął Yabolman i rzucił się na pomoc ukochanej kobiecie.
Ktoś jednak podstawił mu nogę i jak długi wyciągnął się na ziemi. Drobna, dziewczęca postać przeskoczyła na leżącym bohaterem i kilkoma susami dopadła do wytrzeszczającego na wszystkie strony niewidzące oczy Darka-Debila. Zarzuciła mu na głowę śnieżnobiałą prawdopodobnie przed laty chustkę i rozdzierającym głosem zawołała:
- Mój ci on! Mój!
 A że naprawdę wielka jest siła tradycji, nikt nie mógł niczego zrobić. W sumie, najważniejsze, że zakończyły się napady w mrągowskich parkach. Yabolman i Beerwoman wrócili do domu, gdzie ona znowu pozbawiła go kilku zębów, okazując jak bardzo docenia jego odwagę i poświęcenie.
Darek-Debil i Elektroda zamieszkali w opuszczonej leśniczówce. I pewnie żyliby długo i szczęśliwie. Niestety. Śmiałek kilka lat później startował w wyborach parlamentarnych. Najpierw został posłem, a później, już jako minister sprawiedliwości (któż lepiej nadawał się na to stanowisko niż ślepy jak sama Temida przygłup), zaplątał się w brzydką aferę korupcyjną. Prokuratura postanowiła mu nawet jakieś zarzuty, ale sprawa nigdy nie została do końca wyjaśniona.
A Szept? Trudno powiedzieć, ale obawiam się, że nie wyszeptał jeszcze ostatniego słowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz