“Nuuuuuuuuuuda,
nuda, nuda” – DEFEKT MUZGÓ
- Nie,
proszę nie...
Tadeusz
żebrał o litość. Pierwszy raz w życiu. I szło mu całkiem nieźle, mimo iż robił
to bez przekonania. Wiedział, że nie można uniknąć Nieuniknionego. Niejako z
definicji. A Nieuniknione zbliżało się ku niemu małymi kroczkami, kołysząc
kusząco kształtną pupą.
- Błagam!
Marysiu, nie dzisiaj...
Beerwomen
podeszła do tapczanu, na którym Yabolman zwijał się właśnie w cichutko jęczący
kłębuszek. Przerażony bohater wcisnął głowę pomiędzy ramiona i zamknął oczy.
Trzeba przyznać, że to drugie uczynił nadzwyczaj niechętnie. Marysia, która w
domu nigdy nie nosiła ubrania, stanowiła widok z jakiego niełatwo było mu
zrezygnować. Pochyliła się i delikatnie ugryzła go w ucho.
- Jabolku,
nie mazgaj się. Bądź mężczyzną.
Jęczący
kłębuszek wyraźnie drgnął tu i ówdzie. Nie miał nic przeciwko byciu mężczyzną.
Ale tym razem wiedział, że to podstęp. Będzie twardy. Właściwie to już był.
Szczególnie ówdzie.
- Proszę.
Tylko jeden rozdzialik. Taki króciutki. – szepnęła, wyciągając spod tapczanu
mocno już zaczytaną książkę.
Ależ ona
miała głos! Ten głos potrafiłby poruszyć kamień. A Tadeusz z kamienia nie był.
Wiedział, że już po nim, ale postanowił bronić się do końca. To zwykle trwało
jakieś dwie, trzy minuty. Rozprostował się nieco i otworzył oczy. Błąd. Tuż
przed jego twarzą sterczała zawadiacko para argumentów, dzięki której Marysia
bez trudu wygrywała wszelkie domowe dyskusje.
- No,
godzinka i będzie po bólu.
Prawy sutek
delikatnie musnął policzek Yabolmana. Bohater z trudem przełknął ślinę.
- Zmęczony
jestem. Staruszkę przeprowadziłem przez ulicę. Później pomogłem jej wrócić, bo
okazało się, że wcale nie chciała przechodzić. Cały dzień tylko praca i praca.
Na nic już dzisiaj nie mam ochoty.
-
Kłamczuszek. Przecież widzę, że przynajmniej na jedno masz ochotę.
- Czemu
tylko na jedno? – bez trudu dał się złapać w prostą, było nie było, pułapkę.
- No
właśnie. Więc najpierw poczytamy, a później...
To “później”
brzmiało nader obiecująco. Tylko najpierw to cholerne czytanie. Tadeusz czytał
co prawda dużo i chętnie, ale ta przeklęta książka była ponad jego siły. Nie
rozumiał dlaczego ten durny hobbit, mając do pomocy potężnego czarodzieja i
kilku innych nie kiepskich zawodników, zapieprza jak głupi przez całe
Śródziemie żeby wrzucić jakiś kretyński pierścionek do środka jakiejś porąbanej
góry. Jakby nie mogli wymyślić czegoś prostszego. Kupy się to wszystko nie
trzymało. Jeden Tom Bombadil wydał mu się sympatyczny. Ale reszta? Nie lubił
Froda, nie lubił Gandalfa, wkurzały go elfy i krasnoludy. Co innego taki na
przykład Wędrowycz! Ten przynajmniej zawsze wiedział czego chce. I nie
komplikował niepotrzebnie najprostszych spraw. Ale Marysia nie lubiła starego
Jakuba. Twierdziła, że to cham i prostak. Była za to fanatyczną wielbicielką
Tolkiena. Yabolman właściwie nie miał nic przeciwko fanatycznemu uwielbieniu.
Szczególnie jeśli dotyczyło jego osoby. Protestował natomiast stanowczo, choć
zwykle niezbyt długo, kiedy Marysia zmuszała go do lektury “Władcy Pierścieni”.
I chociaż zawsze ulegał jej ciężkim, jakże cudownie ciężkim argumentom, to
męczył go okrutnie każdy następny rozdział tej, jak ją nazywała,
“powieści wszechczasów”.
- Dobra,
niech będzie. Wezmę tylko winko z lodówki i już się biorę za tego gniota.
Wstał
naburmuszony i poszedł do kuchni. Wrócił po chwili popijając “Łzy Sołtysa” i z
książką w ręku uwalił się w fotelu. Beerwoman nie skomentowała. Ostatnie słowo
należało do niej, nawet kiedy milczała. Kobiety!
A później...
Później było owo obiecane “później”. Później jeszcze raz. I jeszcze. I wreszcie
strudzony bohater, złożywszy głowę na cudownych pośladkach Marysi, zamknął
zmęczone czytaniem oczy.
***
Obudził się
i nie wiedział gdzie jest. Nic nowego. Zdarzało mu się to nie raz. I nie dwa.
Wiele razy. Innymi słowy, często zdarzało się, że Yabolman otwierał oczy i nie
wiedział gdzie jest. Ale zawsze budził się, jak by to powiedzieć, raczej
statycznie. Ot, leżał sobie gdzieś w lesie lub nad jeziorem (bo lubił przyrodę)
i wschodzące słońce łaskotało go w nos. Normalka. Nigdy jednak nie ocknął się w
biegu. No właśnie! Biegł jak idiota z wywieszonym jęzorem, w ciężkiej zbroi,
sapiąc ciężko... Zaraz?!? Jakim jęzorem?!?
“Przecież ja
nie mam jęzora. Jasna cholera! Owszem, mam jęzor. I to jaki! Mogę się polizać
po karku. Kły też mam? Nieźle. Super. Jeszcze ta pordzewiała zbroja, ten dziwny
miecz. I ten straszliwy smród”
Olśnienie,
jak to olśnienie, przyszło nagle. Stanął jak wryty.
“O kurwa!
Jestem orkiem!”
Pchnięty
potężnie w plecy znowu ruszył biegiem. Dziesiątki, setki orków biegło obok
niego.
“Dokąd my
tak właściwie pędzimy? Czy może raczej skąd?”
Zaryzykował
szybkie spojrzenie do tyłu. Jakieś miasto. Potężne mury. Tłum ludzi z krzykiem
i z różnymi nieprzyjemnie wyglądającymi, ostrymi przedmiotami pędził za nim. I
pieszo, i konno. Kilka strzał śmignęło mu koło ucha. Ogromny kamień nadleciał
nie wiadomo skąd i rąbnął w ziemię tuż koło niego. W ziemię i oczywiście w
biegnących obok (tfu!) współplemieńców.
“Aha.
Oblegaliśmy Tinas Mirith. I teraz dostajemy w dupę. Uff! Tylko dlaczego jestem
tym złym? Tu gdzieś chyba powinny być olifanty... O rany!”
Potknął się
i jak długi runął na ziemię. Zarył twarzą, czy może raczej pyskiem, w piach. Z
trudem przekręcił się na plecy. I wtedy zobaczył olifanta. A raczej jego wielką
nogę. Od spodu. Zbliżała się z zastraszającą szybkością.
“Życie,
kurwa, jest nowelą. Było nowelą.” – pomyślał Yabol-ork i zapadł w ciemność.
***
- Już dobrze
Jabolku. Dobrze. To tylko zły sen.
Beerwoman
czule gładziła zroszone potem czoło Tadeusza. Miał szeroko otwarte oczy, był
blady jak ściana i z trudem łapał powietrze. Ostatnio wyglądał tak kiedy przez
pomyłkę napił się jogurtu. Wyciągał przed siebie ręce, jakby czegoś szukał.
Położyła jego dłonie tam, gdzie najbardziej lubił je trzymać. Pomogło. Jego
oddech uspokoił się z wolna, na policzki wróciły rumieńce. Wypił kilka łyków
wina. A potem wtulił twarz pomiędzy jej piersi i zduszonym głosem wyszeptał:
- Kocham cię
Marysiu. Zrobię co zechcesz, tylko błagam, nie każ mi już czytać tej koszmarnej
książki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz