piątek, 1 czerwca 2012

Punk Tadeusz. Epizod ósmy


„Pierdolona era techno” – THE ANALOGS
Rok 2437. No, może 2438. Druga połowa września.
Ramones przedzierał się z trudem przez krzaki. Jeszcze tylko dwa, najwyżej trzy kilometry i będzie bezpieczny.
Wyprawa po baterie do jedynego w osadzie boomboxa trwała dłużej niż się spodziewał. Stary Motorhead będzie wściekły. Zawsze powtarzał, że podobne eskapady to niepotrzebne ryzyko. Niepotrzebne! Dobre sobie. Wystarczyło popatrzeć na twarze ludzi, którzy gromadzili się wieczorem przy rozklekotanym pudle by posłuchać którejś z nielicznych ocalałych płyt. Był to widok wart każdego ryzyka.
A piękna Nirvana? Może wreszcie zwróci uwagę na beznadziejnie zakochanego młodzieńca. Gdyby nie orzechowe oczy Nirvany... Gdyby nie jej wspaniałe piersi, ledwo mieszczące się w kaftaniku z króliczych skórek... Gdyby nie kształtna pupa kołysząca się uwodzicielsko przy każdym kroku...
Ramones przystanął oddychając ciężko. Nie ma co ściemniać, gdyby nie wszystkie te cudowności w ogóle nie ruszałby się z wioski. Spojrzał na niebo ledwo widoczne pomiędzy koronami drzew. Zmrok zapadał szybko. Zbyt szybko.
- Cholera, nie zdążę przed nocą do rezerwatu – pomyślał.
Black Sabbath, który bez przerwy, choć nieudolnie składał rymy, zwykł mawiać: “Gdy cię w lesie noc pochwyci, pilnuj dobrze swojej rzyci”. Nie zdążył wytłumaczyć co właściwie miał na myśli. Nikt go nie widział od czasu, kiedy nie wrócił przed zmrokiem do osady.
Zdyszany Ramones dotarł na skraj ogromnej polany. Przypomniał sobie inną rymowankę Black Sabbatha: “Jeśliś wlazł na polanę, masz kolego przejebane”. Prawie każdy rymował lepiej niż poczciwy Black Sabbath, ale doprawdy niewielu mogło mu dorównać w wulgaryzmach.
Ramones wiedział, że powinien iść dookoła, ale straciłby w ten sposób mnóstwo czasu, a  czasu akurat zdecydowanie mu brakowało. Wybiegł na otwartą przestrzeń. Był w połowie drogi, minął wielki dąb i już miał odetchnąć z ulgą, gdy ktoś włączył ukryty w krzakach olbrzymi reflektor. Polanę zalało rzęsiste światło. Gęsta sieć spadła na głowę młodego myśliwego. Rozległy się okrutne śmiechy.
- Technole. Już po mnie – stanął jak wryty i czekał na projekcję.
Całe jego krótkie życie powinno mu teraz przemknąć przed oczami. I rzeczywiście przeleciało. Nie przed oczami wprawdzie, ale nad głową. I nie życie, tylko jakby wielki, czarny nietoperz. Musnął głowę Ramonesa skórzanymi skrzydłami i wyrżnął w pień drzewa. Spętany siecią chłopak nie mógł się odwrócić. Poczuł tylko woń sfermentowanych poziomek i usłyszał schrypnięty głos:
- Padnij mały!
Przykucnął. Kula ognia przypaliła mu nieco włosy i pomknęła w stronę reflektora. Rozległ się brzęk tłuczonego szkła. Płonący Technole biegali pomiędzy drzewami bezskutecznie próbując zdławić pełgające wesoło płomienie.
- Nieźle podjarani, co? To ta chora muzyka tak na nich działa – schrypnięty głos zabrzmiał tym razem tuż przy uchu Ramonesa. Delikatne dmuchnięcie przepaliło oka sieci.
- Spadaj do domu, mały – szepnął tajemniczy wybawca. Nie musiał dwa razy powtarzać.
***
- Nie znam imienia mojego wybawcy – opowiadał Ramones zgromadzonym przy ognisku współplemieńcom.
- Nie wiem jak wyglądał. Uratował mi życie, a ja mu nawet nie podziękowałem – zakończył ze smutkiem. Otoczył ramieniem siedzącą obok Nirvanę.
- Oto skutki szczeniackiej brawury – Motorhead uwielbiał, jak to nazywał,  nauczać.
Pozostali mieszkańcy wioski nazywali to zrzędzeniem. Tak czy inaczej był w tym naprawdę świetny i nie zamierzał przepuścić idealnej okazji do wygłoszenia kilku złotych, lub chociażby pozłacanych myśli. Na szczęście jego żona, Metallica, nie pozwoliła mu się rozkręcić:
- Och, dajże spokój. Najważniejsze, że przeżył. I że przyniósł baterie. Ty Motorhead potrafisz tylko marudzić. Opowiadałeś kiedyś, że można znaleźć baterie w królikach. W tych, no jak im tam... W dziuraselach. Wypatroszyłam setki królików. I co? Gówno. Kolejna durna legenda...
- Jest też inna legenda – odezwał się nagle Exploited – o niezwyciężonym wojowniku...
Wszyscy ucichli. Exploited, miejscowy szaman i uzdrowiciel, cieszył się powszechnym szacunkiem. Odzywał się rzadko, ale kiedy już mówił, warto było posłuchać.
- Nadszedł dzień, w którym Mick Jagger wyniesiony na scenę, ujrzał przed sobą pusty stadion. W sieci sklepów Empik-u pojawiła się nowa płyta Budki Suflera. Światową prasę obiegła informacja o kolejnej reaktywacji Sex Pistols. W tym dniu umarł rock’n’roll.
Legiony Technoli wyległy z dyskotek na ulice. Zburzono ostatnie niezależne wytwórnie. Giganci rynku muzycznego już dawno wydawali tylko kompakty z “jedynie słuszną” muzyką. Miliony płyt kapel rockowych trafiły pod gąsienice olbrzymich buldożerów. W miastach, miasteczkach, w najmniejszych nawet wioskach, słychać było jedynie nienawistne, mechaniczne dźwięki.
Nastała Era Techno.
Nie wszyscy jednak potrafili przystosować się do nowej rzeczywistości. Znaleźli się muzycy, którzy nie wypuścili z rąk instrumentów. Grali w barach, na ulicach, grali wszędzie. Lecz coraz mniej było takich, którzy chcieli słuchać żywej muzyki. Zespoły znikały jeden po drugim. Pozostali tylko najbardziej wytrwali. Ci zginęli ukrzyżowani na tętniących najohydniejszym techno głośnikach. Niedobitki niepokornych zamknięto w rezerwatach. To nasi przodkowie. Poddali się, by ocalić pamięć tych, których imiona nosimy, wielkich artystów rocka. Pamięć ta trwa w nas i trwać będzie w naszych dzieciach i wnukach. Po kres świata...
- ...i o jeden dzień dłużej! – krzyknęli chórem zgromadzeni przy ognisku.
Exploited milczał zapatrzony w ogień. Po chwili podjął opowieść.
- Nie mamy instrumentów. Nie mamy prądu, a przecież rock’n’roll nie może istnieć bez dźwięku elektrycznej gitary, bez owych trzech magicznych akordów... Technole odebrali nam wszystko. Pozostał nam tylko stary boombox, do którego baterie zdobył Ramones.
Dzięki niemu znowu będziemy mogli posłuchać tych kilku dźwięków, które podtrzymują w nas nadzieję, że być może kiedyś jeszcze odmieni się nasz los.
Z tej właśnie nadziei zrodziła się przed wiekami Legenda. Legenda ostatniego wojownika. Pojawia się On czasami, kiedy któryś z nas rozpaczliwie potrzebuje pomocy. I pomaga. To dla niego właśnie przechowuję w swojej chacie kilka odziedziczonych po moich poprzednikach butelek. Nie wiem co zawierają, ale strzegę ich od lat i przekażę następcom. Być może kiedyś okażą się potrzebne.
- Być może wcześniej niż myślisz – rozległo się gdzieś w ciemnościach.
Ramones poderwał się na równe nogi.
- To on! To ten głos! To mój wybawca!
- Nie inaczej, mały – w kręgu rzucanego przez ognisko światła pojawił się...
Nie można pomylić go z kimś innym. Znoszone glany, poprzecierana ramoneska, wytarte dżinsy, irokez.
- Wieczny Wojownik –szepnął Exploited.
- Gówno tam, wojownik. Tadeusz jestem – wychrypiał przybysz. – Przyszedłem po winko.
Yabolman nie zabawił długo w wiosce. Wypił, co było do wypicia, pogadał ze starszyzną i stwierdził, że musi spadać.
- Wiecie, jest jeszcze kilka rezerwatów i kilku narwanych młokosów, którzy mogą potrzebować mojej pomocy. Obowiązki wzywają. Życie, niestety, jest nowelą. Bywajcie.
Zataczając się lekko zniknął w ciemnościach. Słychać było jak przeklina obijając się o drzewa.
- Był na koncercie Dezertera – młodziutki Dezerter westchnął z podziwem. – to przecież musiało być kilka wieków temu. Jak to możliwe, że on wciąż żyje?
- Jak to: jak? – dobiegło z oddali – PUNKS NOT DEAD!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz