„Pierdolona
era techno” – THE ANALOGS
Rok 2437.
No, może 2438. Druga połowa września.
Ramones
przedzierał się z trudem przez krzaki. Jeszcze tylko dwa, najwyżej trzy
kilometry i będzie bezpieczny.
Wyprawa po
baterie do jedynego w osadzie boomboxa trwała dłużej niż się spodziewał. Stary
Motorhead będzie wściekły. Zawsze powtarzał, że podobne eskapady to
niepotrzebne ryzyko. Niepotrzebne! Dobre sobie. Wystarczyło popatrzeć na twarze
ludzi, którzy gromadzili się wieczorem przy rozklekotanym pudle by posłuchać którejś
z nielicznych ocalałych płyt. Był to widok wart każdego ryzyka.
A piękna
Nirvana? Może wreszcie zwróci uwagę na beznadziejnie zakochanego młodzieńca.
Gdyby nie orzechowe oczy Nirvany... Gdyby nie jej wspaniałe piersi, ledwo
mieszczące się w kaftaniku z króliczych skórek... Gdyby nie kształtna pupa
kołysząca się uwodzicielsko przy każdym kroku...
Ramones
przystanął oddychając ciężko. Nie ma co ściemniać, gdyby nie wszystkie te
cudowności w ogóle nie ruszałby się z wioski. Spojrzał na niebo ledwo widoczne
pomiędzy koronami drzew. Zmrok zapadał szybko. Zbyt szybko.
- Cholera,
nie zdążę przed nocą do rezerwatu – pomyślał.
Black
Sabbath, który bez przerwy, choć nieudolnie składał rymy, zwykł mawiać: “Gdy
cię w lesie noc pochwyci, pilnuj dobrze swojej rzyci”. Nie zdążył wytłumaczyć
co właściwie miał na myśli. Nikt go nie widział od czasu, kiedy nie wrócił
przed zmrokiem do osady.
Zdyszany
Ramones dotarł na skraj ogromnej polany. Przypomniał sobie inną rymowankę Black
Sabbatha: “Jeśliś wlazł na polanę, masz kolego przejebane”. Prawie każdy
rymował lepiej niż poczciwy Black Sabbath, ale doprawdy niewielu mogło mu
dorównać w wulgaryzmach.
Ramones
wiedział, że powinien iść dookoła, ale straciłby w ten sposób mnóstwo czasu,
a czasu akurat zdecydowanie mu brakowało. Wybiegł na otwartą przestrzeń.
Był w połowie drogi, minął wielki dąb i już miał odetchnąć z ulgą, gdy ktoś
włączył ukryty w krzakach olbrzymi reflektor. Polanę zalało rzęsiste światło.
Gęsta sieć spadła na głowę młodego myśliwego. Rozległy się okrutne śmiechy.
- Technole.
Już po mnie – stanął jak wryty i czekał na projekcję.
Całe jego
krótkie życie powinno mu teraz przemknąć przed oczami. I rzeczywiście
przeleciało. Nie przed oczami wprawdzie, ale nad głową. I nie życie, tylko
jakby wielki, czarny nietoperz. Musnął głowę Ramonesa skórzanymi skrzydłami i
wyrżnął w pień drzewa. Spętany siecią chłopak nie mógł się odwrócić. Poczuł
tylko woń sfermentowanych poziomek i usłyszał schrypnięty głos:
- Padnij
mały!
Przykucnął.
Kula ognia przypaliła mu nieco włosy i pomknęła w stronę reflektora. Rozległ
się brzęk tłuczonego szkła. Płonący Technole biegali pomiędzy drzewami
bezskutecznie próbując zdławić pełgające wesoło płomienie.
- Nieźle
podjarani, co? To ta chora muzyka tak na nich działa – schrypnięty głos zabrzmiał
tym razem tuż przy uchu Ramonesa. Delikatne dmuchnięcie przepaliło oka sieci.
- Spadaj do
domu, mały – szepnął tajemniczy wybawca. Nie musiał dwa razy powtarzać.
***
- Nie znam
imienia mojego wybawcy – opowiadał Ramones zgromadzonym przy ognisku współplemieńcom.
- Nie wiem
jak wyglądał. Uratował mi życie, a ja mu nawet nie podziękowałem – zakończył ze
smutkiem. Otoczył ramieniem siedzącą obok Nirvanę.
- Oto skutki
szczeniackiej brawury – Motorhead uwielbiał, jak to nazywał, nauczać.
Pozostali
mieszkańcy wioski nazywali to zrzędzeniem. Tak czy inaczej był w tym naprawdę
świetny i nie zamierzał przepuścić idealnej okazji do wygłoszenia kilku
złotych, lub chociażby pozłacanych myśli. Na szczęście jego żona, Metallica,
nie pozwoliła mu się rozkręcić:
- Och, dajże
spokój. Najważniejsze, że przeżył. I że przyniósł baterie. Ty Motorhead
potrafisz tylko marudzić. Opowiadałeś kiedyś, że można znaleźć baterie w
królikach. W tych, no jak im tam... W dziuraselach. Wypatroszyłam setki
królików. I co? Gówno. Kolejna durna legenda...
- Jest też
inna legenda – odezwał się nagle Exploited – o niezwyciężonym wojowniku...
Wszyscy
ucichli. Exploited, miejscowy szaman i uzdrowiciel, cieszył się powszechnym
szacunkiem. Odzywał się rzadko, ale kiedy już mówił, warto było posłuchać.
- Nadszedł
dzień, w którym Mick Jagger wyniesiony na scenę, ujrzał przed sobą pusty
stadion. W sieci sklepów Empik-u pojawiła się nowa płyta Budki Suflera.
Światową prasę obiegła informacja o kolejnej reaktywacji Sex Pistols. W tym
dniu umarł rock’n’roll.
Legiony
Technoli wyległy z dyskotek na ulice. Zburzono ostatnie niezależne wytwórnie.
Giganci rynku muzycznego już dawno wydawali tylko kompakty z “jedynie słuszną”
muzyką. Miliony płyt kapel rockowych trafiły pod gąsienice olbrzymich
buldożerów. W miastach, miasteczkach, w najmniejszych nawet wioskach, słychać
było jedynie nienawistne, mechaniczne dźwięki.
Nastała Era
Techno.
Nie wszyscy
jednak potrafili przystosować się do nowej rzeczywistości. Znaleźli się muzycy,
którzy nie wypuścili z rąk instrumentów. Grali w barach, na ulicach, grali
wszędzie. Lecz coraz mniej było takich, którzy chcieli słuchać żywej muzyki.
Zespoły znikały jeden po drugim. Pozostali tylko najbardziej wytrwali. Ci
zginęli ukrzyżowani na tętniących najohydniejszym techno głośnikach. Niedobitki
niepokornych zamknięto w rezerwatach. To nasi przodkowie. Poddali się, by
ocalić pamięć tych, których imiona nosimy, wielkich artystów rocka. Pamięć ta
trwa w nas i trwać będzie w naszych dzieciach i wnukach. Po kres świata...
- ...i o jeden
dzień dłużej! – krzyknęli chórem zgromadzeni przy ognisku.
Exploited
milczał zapatrzony w ogień. Po chwili podjął opowieść.
- Nie mamy
instrumentów. Nie mamy prądu, a przecież rock’n’roll nie może istnieć bez
dźwięku elektrycznej gitary, bez owych trzech magicznych akordów... Technole
odebrali nam wszystko. Pozostał nam tylko stary boombox, do którego baterie
zdobył Ramones.
Dzięki niemu
znowu będziemy mogli posłuchać tych kilku dźwięków, które podtrzymują w nas
nadzieję, że być może kiedyś jeszcze odmieni się nasz los.
Z tej właśnie
nadziei zrodziła się przed wiekami Legenda. Legenda ostatniego wojownika.
Pojawia się On czasami, kiedy któryś z nas rozpaczliwie potrzebuje pomocy. I
pomaga. To dla niego właśnie przechowuję w swojej chacie kilka odziedziczonych
po moich poprzednikach butelek. Nie wiem co zawierają, ale strzegę ich od lat i
przekażę następcom. Być może kiedyś okażą się potrzebne.
- Być może
wcześniej niż myślisz – rozległo się gdzieś w ciemnościach.
Ramones
poderwał się na równe nogi.
- To on! To
ten głos! To mój wybawca!
- Nie
inaczej, mały – w kręgu rzucanego przez ognisko światła pojawił się...
Nie można
pomylić go z kimś innym. Znoszone glany, poprzecierana ramoneska, wytarte
dżinsy, irokez.
- Wieczny
Wojownik –szepnął Exploited.
- Gówno tam,
wojownik. Tadeusz jestem – wychrypiał przybysz. – Przyszedłem po winko.
Yabolman nie
zabawił długo w wiosce. Wypił, co było do wypicia, pogadał ze starszyzną i
stwierdził, że musi spadać.
- Wiecie,
jest jeszcze kilka rezerwatów i kilku narwanych młokosów, którzy mogą
potrzebować mojej pomocy. Obowiązki wzywają. Życie, niestety, jest nowelą.
Bywajcie.
Zataczając
się lekko zniknął w ciemnościach. Słychać było jak przeklina obijając się o
drzewa.
- Był na
koncercie Dezertera – młodziutki Dezerter westchnął z podziwem. – to przecież
musiało być kilka wieków temu. Jak to możliwe, że on wciąż żyje?
- Jak to:
jak? – dobiegło z oddali – PUNKS NOT DEAD!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz