„Lubię jak się piwo pieni” – ZDROWA WODA
Był grudzień. Śnieg do kolan, minus trzydzieści na termometrze – mazurska
normalka. Święte Mikołaje wcześniej niż zwykle powróciły z zimnych krajów i
małymi stadkami włóczyły się po ulicach miasta. Zapłakany Dziadek Mróz,
ściskający w przemarzniętej dłoni butelkę ukraińskiego spirytusu, pytał
przechodniów o drogę na Suwałki. Dzieci lepiły bałwany, bałwany przygotowywały
się do wiosennych wyborów samorządowych. Działo się wiele. Nie zawsze,
niestety, dobrze.
Oto bowiem krótko przed świętami zaczęło znikać piwo. Z piwniczek barów,
z magazynów sklepowych, nawet z prywatnych lodówek. Żadnych śladów,
nienaruszone zamki i kłódki. Puste beczki, butelki i puszki. Blady strach padł
na miejscowych piwoszy. Jeszcze dwa, trzy tygodnie i przyjdzie zanurzyć gęby w
czymś (przepraszam za wyrażenie) bezalkoholowym. Zwołany naprędce sztab
kryzysowy nie potrafił znaleźć żadnego wyjścia z dramatycznej sytuacji.
Wielogodzinne narady zakończyły się kompletnym fiaskiem. Wszyscy pospuszczali
nosy na kwintę.
- Panowie – mówił pan Dareczek, właściciel największej w okolicy hurtowni
alkoholowej – sprawa jest beznadziejna. Nie ma piwa i nie ma winnych...
- Winnych? Powiedziałeś: winnych? – spytał ożywiony nagle pan Januszek z
baru “U Januszka” – chłopaki, wiem kto może nam pomóc. Wśród miejscowego
menelstwa krąży od pewnego czasu legenda o kimś w rodzaju rodzimego Supermana.
Wiecie: walczy ze złem, jest szlachetny, uczciwy i bezinteresowny...
- Na bezinteresowność specjalnie bym na waszym miejscu nie liczył –
stwierdził Yabolman pojawiając się nagle pomiędzy obradującymi – ale za dwie
kraty wina mogę rozwiązać wasz problem.
I dlatego właśnie w wigilijne przedpołudnie Tadeusz siedział na beczkach
w kącie hurtowni pana Dareczka. Popijał zaliczkę i nucił pod nosem kolędy.
Przerwał mu syk otwierających się butelek. Piwo zaczęło się wylewać, burzyć i
pienić. Piany wciąż przybywało i wkrótce pokryła całą podłogę. A wtedy
wynurzyła się z niej przecudna dziewczyna. Jej jedynym okryciem były długie
prawie do pasa, bursztynowego koloru dready. Miała piwne oczy i jasne, pełne
piersi. Smukłymi palcami zbierała otaczającą ją zewsząd piwną pianę i zlizywała
ze smakiem. Tadeusz po krótkiej chwili otrząsnął się z zachwytu i pragnąc
zwrócić na siebie uwagę pięknej nieznajomej, chrząknął znacząco.
Zapomniał o swojej mocy. Jedna ze ścianek działowych runęła z hukiem.
Piwna zjawa odwróciła się z cichym okrzykiem przestrachu.
- Kim jesteś? – zapytała zasłaniając dłońmi co ciekawsze fragmenty
swojego bajecznego ciała – i co tutaj robisz?
- Jestem Yabolman. Czekam tu na złodzieja browarków. Mam go złapać i
oddać w ręce sprawiedliwości – odpowiedział zgodnie z prawdą. - I wydaje mi
się, że właśnie skończyło się moje oczekiwanie. Ręce do góry – zakończył z głupia
frant, z nadzieją, że usłucha tego wezwania.
- Chcesz mnie aresztować? – zdziwiła się, nie podnosząc jednak rąk.
Tadeusz mruknął coś rozczarowany. – Nie wyglądasz na glinę.
- Ja gliną? Daj spokój, za kogo ty mnie masz. Jestem zwyczajnym,
najemnym, obdarzonym super mocą herosem – skromnie spuścił wzrok.
W tym momencie otrzymał silne uderzenie w potylicę i stracił przytomność.
Ocknął się po kilku minutach. Leżał na podłodze z głową wspartą na łonie
nieznajomej. Było mu mięciutko i przyjemnie. Jej biust oglądany z tej
perspektywy był doprawdy imponujący.
- Przepraszam – mówiła gładząc jego czoło chłodną dłonią – nie powinnam
była. Nie wiem dlaczego cię uderzyłam. Czasami nie potrafię się opanować. Zdaje
się, że nazywają to imperatywem.
- Chyba czytała Pratchetta – pomyślał Tadeusz czując rosnącego z każdą
chwilą guza.
Rosła również jego sympatia dla kobiety, która potrafiła bez trudu
rozciągnąć go na glebie. Rósł też... mniejsza z tym. W każdym razie, miał
szczęście, że leżał na plecach. Inaczej byłoby mu cholernie niewygodnie.
- Mówiłeś, że jesteś obdarzony super mocą. Wiesz, ja też odkryłam w sobie
niedawno pewne zadziwiające zdolności, których nie potrafię jeszcze w pełni
wykorzystywać. Głos mówił, że z czasem...
- Rozmawiałaś z Głosem?!? – Yabolman usiadł gwałtownie, jęknął z bólu i
ponownie złożył głowę na gościnnych kolanach.
- No tak. I on powiedział, że moc mnie wybrała. Że od lat nic, tylko piwo
i skręty. Że trzeba wreszcie coś zrobić dla ludzkości. A tymczasem...
- Tymczasem kradniesz piwo – dokończył Tadeusz.
- W sumie tak. Nie mogę się powstrzymać.
- Wiem, wiem. Imperatyw.
- Właśnie. Nie mam pojęcia, co z tym wszystkim zrobić. Pić się chce, a
Głos milczy...
- Głos! Znam łobuza. Ze słyszenia. To on wpakował mnie w to całe
komiksowe gówno. Chociaż w tej akurat chwili nie specjalnie tego żałuję.
Posłuchaj: sprawę tego piwa jakoś załatwię. Teraz zmykaj. Spotkamy się jutro w
południe koło kina. Czuję, że razem możemy jeszcze nieźle namieszać. Może nawet
uda nam się skopać tyłek temu draniowi Głosowi. Czy Głos ma tyłek? – zastanowił
się przez chwilę – nieważne. No spadaj. I do zobaczenia jutro. Aha, jeszcze
jedno: jak ty właściwie masz na imię?
- Marysia. Ale możesz mówić do mnie Beerwoman – odparła i rozpłynęła się
w resztkach piany.
W tym momencie do hurtowni wpadli członkowie sztabu kryzysowego z panem
Dareczkiem na czele.
- Panowie, sprawa kradzieży została wyjaśniona – Tadeusz wypiął dumnie
pierś i wskazał na szczątki ścianki – walka była ciężka, ale przeciwnik został
pokonany. Pozostała po nim tylko ta oto mokra plama. Proszę o resztę wina, plus
premia za rany tłuczone głowy i wesołych świąt.
- Nareszcie! – krzyknęli zgodnym chórem posiadacze barów – Po kłopocie.
Koniec!
- O nie – pomyślał Yabolman uśmiechając się pod nosem – to dopiero
początek!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz