piątek, 1 czerwca 2012

Punk Tadeusz. Epizod trzeci


 „Lubię jak się piwo pieni” – ZDROWA WODA
Był grudzień. Śnieg do kolan, minus trzydzieści na termometrze – mazurska normalka. Święte Mikołaje wcześniej niż zwykle powróciły z zimnych krajów i małymi stadkami włóczyły się po ulicach miasta. Zapłakany Dziadek Mróz, ściskający w przemarzniętej dłoni butelkę ukraińskiego spirytusu, pytał przechodniów o drogę na Suwałki. Dzieci lepiły bałwany, bałwany przygotowywały się do wiosennych wyborów samorządowych. Działo się wiele. Nie zawsze, niestety, dobrze.
Oto bowiem krótko przed świętami zaczęło znikać piwo. Z piwniczek barów, z magazynów sklepowych, nawet z prywatnych lodówek. Żadnych śladów, nienaruszone zamki i kłódki. Puste beczki, butelki i puszki. Blady strach padł na miejscowych piwoszy. Jeszcze dwa, trzy tygodnie i przyjdzie zanurzyć gęby w czymś (przepraszam za wyrażenie) bezalkoholowym. Zwołany naprędce sztab kryzysowy nie potrafił znaleźć żadnego wyjścia z dramatycznej sytuacji. Wielogodzinne narady zakończyły się kompletnym fiaskiem. Wszyscy pospuszczali nosy na kwintę.
- Panowie – mówił pan Dareczek, właściciel największej w okolicy hurtowni alkoholowej – sprawa jest beznadziejna. Nie ma piwa i nie ma winnych...
- Winnych? Powiedziałeś: winnych? – spytał ożywiony nagle pan Januszek z baru “U Januszka” – chłopaki, wiem kto może nam pomóc. Wśród miejscowego menelstwa krąży od pewnego czasu legenda o kimś w rodzaju rodzimego Supermana. Wiecie: walczy ze złem, jest szlachetny, uczciwy i bezinteresowny...
- Na bezinteresowność specjalnie bym na waszym miejscu nie liczył – stwierdził Yabolman pojawiając się nagle pomiędzy obradującymi – ale za dwie kraty wina mogę rozwiązać wasz problem.
I dlatego właśnie w wigilijne przedpołudnie Tadeusz siedział na beczkach w kącie hurtowni pana Dareczka. Popijał zaliczkę i nucił pod nosem kolędy. Przerwał mu syk otwierających się butelek. Piwo zaczęło się wylewać, burzyć i pienić. Piany wciąż przybywało i wkrótce pokryła całą podłogę. A wtedy wynurzyła się z niej przecudna dziewczyna. Jej jedynym okryciem były długie prawie do pasa, bursztynowego koloru dready. Miała piwne oczy i jasne, pełne piersi. Smukłymi palcami zbierała otaczającą ją zewsząd piwną pianę i zlizywała ze smakiem. Tadeusz po krótkiej chwili otrząsnął się z zachwytu i pragnąc zwrócić na siebie uwagę pięknej nieznajomej, chrząknął znacząco.
Zapomniał o swojej mocy. Jedna ze ścianek działowych runęła z hukiem. Piwna zjawa odwróciła się z cichym okrzykiem przestrachu.
- Kim jesteś? – zapytała zasłaniając dłońmi co ciekawsze fragmenty swojego bajecznego ciała – i co tutaj robisz?
- Jestem Yabolman. Czekam tu na złodzieja browarków. Mam go złapać i oddać w ręce sprawiedliwości – odpowiedział zgodnie z prawdą. - I wydaje mi się, że właśnie skończyło się moje oczekiwanie. Ręce do góry – zakończył z głupia frant, z nadzieją, że usłucha tego wezwania.
- Chcesz mnie aresztować? – zdziwiła się, nie podnosząc jednak rąk. Tadeusz mruknął coś rozczarowany. – Nie wyglądasz na glinę.
- Ja gliną? Daj spokój, za kogo ty mnie masz. Jestem zwyczajnym, najemnym, obdarzonym  super mocą herosem – skromnie spuścił wzrok.
W tym momencie otrzymał silne uderzenie w potylicę i stracił przytomność.
Ocknął się po kilku minutach. Leżał na podłodze z głową wspartą na łonie nieznajomej. Było mu mięciutko i przyjemnie. Jej biust oglądany z tej perspektywy był doprawdy imponujący.
- Przepraszam – mówiła gładząc jego czoło chłodną dłonią – nie powinnam była. Nie wiem dlaczego cię uderzyłam. Czasami nie potrafię się opanować. Zdaje się, że nazywają to imperatywem.
- Chyba czytała Pratchetta – pomyślał Tadeusz czując rosnącego z każdą chwilą guza.
Rosła również jego sympatia dla kobiety, która potrafiła bez trudu rozciągnąć go na glebie. Rósł też... mniejsza z tym. W każdym razie, miał szczęście, że leżał na plecach. Inaczej byłoby mu cholernie niewygodnie.
- Mówiłeś, że jesteś obdarzony super mocą. Wiesz, ja też odkryłam w sobie niedawno pewne zadziwiające zdolności, których nie potrafię jeszcze w pełni wykorzystywać. Głos mówił, że z czasem...
- Rozmawiałaś z Głosem?!? – Yabolman usiadł gwałtownie, jęknął z bólu i ponownie złożył głowę na gościnnych kolanach.
- No tak. I on powiedział, że moc mnie wybrała. Że od lat nic, tylko piwo i skręty. Że trzeba wreszcie coś zrobić dla ludzkości. A tymczasem...
- Tymczasem kradniesz piwo – dokończył Tadeusz.
- W sumie tak. Nie mogę się powstrzymać.
- Wiem, wiem. Imperatyw.
- Właśnie. Nie mam pojęcia, co z tym wszystkim zrobić. Pić się chce, a Głos milczy...
- Głos! Znam łobuza. Ze słyszenia. To on wpakował mnie w to całe komiksowe gówno. Chociaż w tej akurat chwili nie specjalnie tego żałuję. Posłuchaj: sprawę tego piwa jakoś załatwię. Teraz zmykaj. Spotkamy się jutro w południe koło kina. Czuję, że razem możemy jeszcze nieźle namieszać. Może nawet uda nam się skopać tyłek temu draniowi Głosowi. Czy Głos ma tyłek? – zastanowił się przez chwilę – nieważne. No spadaj. I do zobaczenia jutro. Aha, jeszcze jedno: jak ty właściwie masz na imię?
- Marysia. Ale możesz mówić do mnie Beerwoman – odparła i rozpłynęła się w resztkach piany.
W tym momencie do hurtowni wpadli członkowie sztabu kryzysowego z panem Dareczkiem na czele.
- Panowie, sprawa kradzieży została wyjaśniona – Tadeusz wypiął dumnie pierś i wskazał na szczątki ścianki – walka była ciężka, ale przeciwnik został pokonany. Pozostała po nim tylko ta oto mokra plama. Proszę o resztę wina, plus premia za rany tłuczone głowy i wesołych świąt.
- Nareszcie! – krzyknęli zgodnym chórem posiadacze barów – Po kłopocie. Koniec!
- O nie – pomyślał Yabolman uśmiechając się pod nosem – to dopiero początek!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz