Zmierzchało.
Siedzieli na parkowej
ławeczce. Trzymali się za ręce. On całował delikatnie jej włosy. Ona skromnie
spuszczała wzrok, zawstydzona i dziwnie czemuś nieśmiała.
- Lauro – szeptał czule
do jej ucha. – Zaledwie tydzień temu spotkaliśmy się po raz pierwszy, a ja
czuję się tak, jakbym znał cię całe życie. Uwielbiam cię Lauro! Powiedz, a czy
ty lubisz mnie choć trochę?
- Nie wiem –
odpowiedziała głosem cichszym niźli tchnienie wiatru. – Jeszcze nie wiem,
Anatolu.
- Spójrz Lauro,
wschodzi księżyc. Jakże wielki. Jakże jasny. Jakże cudny. Wszak dziś pełnia.
- O taaaaaaaaaak! –
krzyk jego towarzyszki przerodził się w upiorne, mrożące krew w żyłach wycie.
Laura poderwała się z ławeczki i w mgnieniu oka przeobraziła w wielką, podobną
do wilka bestię. Zawarczała głucho i skoczyła na skamieniałego ze zgrozy
młodzieńca. Rozległ się trzask łamanych kości i ohydne mlaskanie. I, po
dłuższej chwili, pełne zadowolenia mruczenie:
- Lubię cię Anatolu.
Nawet bardzo.
***
- Kocham cię Lauro.
Kocham cię nad życie. A czy ty czujesz coś do mnie? Czy mnie kochasz? Albo
przynajmniej lubisz?
- Nie wiem Kryspinie.
Przecież znamy się dopiero tydzień. Ach, powstrzymaj swe zachłanne dłonie.
Popatrzmy razem w niebo. Widzisz, wschodzi księżyc…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz