Podobno
nasz świat jest odbiciem innego, prawdziwego świata. Cieniem jedynie i ułudą.
Podobno. Cóż, dla żyjących stale w ułudzie staje się ona w końcu
rzeczywistością.
***
- Stryj
Ambroży nie żyje.
Głos,
cichy niczym tchnienie wiatru, płynął korytarzami uśpionego pałacu.
-
Odszedł był ugodzony przez Księżnę srebrnym kandelabrem.
Do
pierwszego głosu dołączyły kolejne.
-
Biedny Ambroży – kobiecy szloch dobiegł z Sali Balowej. – Tyle lat wiernej
służby i taki straszny koniec.
-
Nieszczęsny – zaszeleściło w głównym holu. – Niczym sobie nie zasłużył na taki
los.
-
Dlaczego?
-
Ambroży!
-
Żegnaj stary druhu.
Coraz
więcej przepełnionych żalem szeptów. Delikatnych. Ledwie słyszalnych.
Gdzieś
w pokojach służby, zegar wybił północ. Głosy umilkły.
***
Księżna
była kobietą próżną. Bajecznie bogatą – po mężu. Anielsko piękną – po matce.
Niesłychanie inteligentną – podobno. I próżną. Bezgranicznie.
Całymi
godzinami stała przed lustrem i podziwiała swoje odbicie. Albo siedziała. Ba,
leżała nawet czasami.
A
luster było w pałacu bez liku. Małe. Duże. Bogato zdobione, albo oprawione w
proste, ołowiane ramy. Wisiały na ścianach. Rzadziej na sufitach. Stały na
kredensach i toaletkach. Na pólkach i komodach. Dziesiątki, setki luster.
Tak,
Księżna bezsprzecznie była kobietą próżną.
Tego
popołudnia bawiła się misternie rzeźbionym w kości słoniowej puzderkiem.
Otwierała je, zerkała w znajdujące się w środku maleńkie lustereczko,
poprawiała opadający wciąż na czoło niesforny kosmyk włosów i zamykała
puzderko. Nie była to z pewnością nazbyt wyszukana zabawa, ale najwyraźniej
sprawiała Księżnej przyjemność. Czy też może raczej sprawiałaby, gdyby nie ten
przeklęty kosmyk, którego w żaden sposób nie dało się zmusić, by zajął przeznaczone
mu w misternej fryzurze miejsce. Walka z nieposłusznym loczkiem trwała
już prawie godzinę. Wreszcie zniecierpliwiona Księżna wstała gwałtownie i
zagniewana wyrzuciła, niewinne w sumie niczemu, puzdro przez otwarte okno.
Upadło na brukowany dziedziniec. Rozległ się trzask pękającego szkła.
***
-
Rózia! Ona zabiła Rózię!
-
Morderczyni!
-
Zbrodniarka!
Tej
nocy szmery były znacznie głośniejsze. I choć początkowo wiele było w nich
bólu, wkrótce ból ten wyparty został przez wściekłość.
- Dość!
– szept z Sali Rycerskiej brzmiał wyjątkowo stanowczo. Nie był to z pewnością
szept, który można lekceważyć. - Zaprawdę powiadam wam – dość. Nie będziemy
dłużej tolerować sadystycznych poczynań tej… Tej… Potwory!
-
Potwora chyba – doleciało gdzieś z głębi łaźni. – Oj, przepraszam.
- Ale
cóż możemy zrobić?
- Jak
ją ukarać?
- Czy
podołamy?
Posypały
się pytania z różnych stron pałacu. Nie doczekały się niestety odpowiedzi.
Minęła północ. Zapadła cisza. Złowróżbna cisza. Lustra obmyślały zemstę.
***
Księżna
nie mogła oprzeć się wrażeniu, że coś jest nie tak. Po raz kolejny spojrzała w
zwierciadło. Oczy w porządku. Piękne, głębokie, błękitne. Usta. Piękne,
delikatnie rozchylone, czerwone czerwienią dojrzałych malin, wilgotne. Nos.
Piękny, malutki, nieco zadarty. Uszy. Piękne, kształtne, prawe nieco większe…
Większe? Jak to – większe? Ogarnęła włosy. Większe! Ewidentnie! Niemożliwe! To
lustro musi mieć jakąś skazę. Podbiegła do innego. Och! Odetchnęła z ulgą i
uśmiechnęła się promiennie. Wargi! Lewy kącik! Jakby opadał ku dołowi! Bogowie!
Inne lustro, szybko. Ach! To było tylko złudzenie. Pewnie dlatego, że jedno oko
nieco ucieka. Jak to ucieka? Dokąd ucieka? Przecież przed chwilą było jeszcze
tak piękne. Tak głębokie. Tak błękitne.
Księżna
biegała od lustra do lustra. To płakała, to śmiała się histerycznie, to znowu
miotała najplugawsze przekleństwa. Przerażona i coraz bardziej zmęczona,
potykała się o bogate, tkane gdzieś na dalekim wschodzie kobierce, padała,
wstawała z coraz większym trudem i biegła do kolejnego zwierciadła. Wreszcie
upadła i nie podniosła się już więcej. Rano służba znalazła ją martwą.
-
Dziwnie jakoś wygląda – stwierdziła pokojówka, która przyglądała się zwłokom
pani z ciekawością raczej, niż z żalem. Podobnie zresztą jak pozostali służący.
Cóż, Księżna nie była przesadnie lubiana.
-
Powykręcana taka, i poprzestawiane ma jakby wszystko na twarzy. I rękę ma
dłuższą jedną – kucharz, zadowolony, że nie musi przygotowywać wystawnego
śniadania, też przyszedł popatrzeć.
-
Zupełnie jak rzeźba tego sławnego artysty – lokaj, najbardziej w świecie bywały
błysnął erudycją. – Tego, jak mu tam, Fricassa.
***
-
Dokonało się – rozbrzmiewający w opustoszałym pałacu szept ociekał wręcz
satysfakcją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz