wtorek, 10 lipca 2012

Odbicie


Podobno nasz świat jest odbiciem innego, prawdziwego świata. Cieniem jedynie i ułudą. Podobno. Cóż, dla żyjących stale w ułudzie staje się ona w końcu rzeczywistością.
***
- Stryj Ambroży nie żyje.
Głos, cichy niczym tchnienie wiatru, płynął korytarzami uśpionego pałacu.
- Odszedł był ugodzony przez Księżnę srebrnym kandelabrem.
Do pierwszego głosu dołączyły kolejne.
- Biedny Ambroży – kobiecy szloch dobiegł z Sali Balowej. – Tyle lat wiernej służby i taki straszny koniec.
- Nieszczęsny – zaszeleściło w głównym holu. – Niczym sobie nie zasłużył na taki los.
- Dlaczego?
- Ambroży!
- Żegnaj stary druhu.
Coraz więcej przepełnionych żalem szeptów. Delikatnych. Ledwie słyszalnych.
Gdzieś w pokojach służby, zegar wybił północ. Głosy umilkły.
***
Księżna była kobietą próżną. Bajecznie bogatą – po mężu. Anielsko piękną – po matce. Niesłychanie inteligentną – podobno. I próżną. Bezgranicznie.
Całymi godzinami stała przed lustrem i podziwiała swoje odbicie. Albo siedziała. Ba, leżała nawet czasami.
A luster było w pałacu bez liku. Małe. Duże. Bogato zdobione, albo oprawione w proste, ołowiane ramy. Wisiały na ścianach. Rzadziej na sufitach. Stały na kredensach i toaletkach. Na pólkach i komodach. Dziesiątki, setki luster.
Tak, Księżna bezsprzecznie była kobietą próżną.
Tego popołudnia bawiła się misternie rzeźbionym w kości słoniowej puzderkiem. Otwierała je, zerkała w znajdujące się w środku maleńkie lustereczko, poprawiała opadający wciąż na czoło niesforny kosmyk włosów i zamykała puzderko. Nie była to z pewnością nazbyt wyszukana zabawa, ale najwyraźniej sprawiała Księżnej przyjemność. Czy też może raczej sprawiałaby, gdyby nie ten przeklęty kosmyk, którego w żaden sposób nie dało się zmusić, by zajął przeznaczone mu w misternej fryzurze miejsce. Walka z  nieposłusznym loczkiem trwała już prawie godzinę. Wreszcie zniecierpliwiona Księżna wstała gwałtownie i zagniewana wyrzuciła, niewinne w sumie niczemu, puzdro przez otwarte okno. Upadło na brukowany dziedziniec. Rozległ się trzask pękającego szkła.
***
- Rózia! Ona zabiła Rózię!
- Morderczyni!
- Zbrodniarka!
Tej nocy szmery były znacznie głośniejsze. I choć początkowo wiele było w nich bólu, wkrótce ból ten wyparty został przez wściekłość.
- Dość! – szept z Sali Rycerskiej brzmiał wyjątkowo stanowczo. Nie był to z pewnością szept, który można lekceważyć. - Zaprawdę powiadam wam – dość. Nie będziemy dłużej tolerować sadystycznych poczynań tej… Tej… Potwory!
- Potwora chyba – doleciało gdzieś z głębi łaźni. – Oj, przepraszam.
- Ale cóż możemy zrobić?
- Jak ją ukarać?
- Czy podołamy?
Posypały się pytania z różnych stron pałacu. Nie doczekały się niestety odpowiedzi. Minęła północ. Zapadła cisza. Złowróżbna cisza. Lustra obmyślały zemstę.
***
Księżna nie mogła oprzeć się wrażeniu, że coś jest nie tak. Po raz kolejny spojrzała w zwierciadło. Oczy w porządku. Piękne, głębokie, błękitne. Usta. Piękne, delikatnie rozchylone, czerwone czerwienią dojrzałych malin, wilgotne. Nos. Piękny, malutki, nieco zadarty. Uszy. Piękne, kształtne, prawe nieco większe… Większe? Jak to – większe? Ogarnęła włosy. Większe! Ewidentnie! Niemożliwe! To lustro musi mieć jakąś skazę. Podbiegła do innego. Och! Odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się promiennie. Wargi! Lewy kącik! Jakby opadał ku dołowi! Bogowie! Inne lustro, szybko. Ach! To było tylko złudzenie. Pewnie dlatego, że jedno oko nieco ucieka. Jak to ucieka? Dokąd ucieka? Przecież przed chwilą było jeszcze tak piękne. Tak głębokie. Tak błękitne.
Księżna biegała od lustra do lustra. To płakała, to śmiała się histerycznie, to znowu miotała najplugawsze przekleństwa. Przerażona i coraz bardziej zmęczona, potykała się o bogate, tkane gdzieś na dalekim wschodzie kobierce, padała, wstawała z coraz większym trudem i biegła do kolejnego zwierciadła. Wreszcie upadła i nie podniosła się już więcej. Rano służba znalazła ją martwą.
- Dziwnie jakoś wygląda – stwierdziła pokojówka, która przyglądała się zwłokom pani z ciekawością raczej, niż z żalem. Podobnie zresztą jak pozostali służący. Cóż, Księżna nie była przesadnie lubiana.
- Powykręcana taka, i poprzestawiane ma jakby wszystko na twarzy. I rękę ma dłuższą jedną – kucharz, zadowolony, że nie musi przygotowywać wystawnego śniadania, też przyszedł popatrzeć.
- Zupełnie jak rzeźba tego sławnego artysty – lokaj, najbardziej w świecie bywały błysnął erudycją. – Tego, jak mu tam, Fricassa.
***
- Dokonało się – rozbrzmiewający w opustoszałym pałacu szept ociekał wręcz satysfakcją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz