Yabolman i inwazja takich małych, puchatych,
trochę podobnych do lemingów, tylko z większymi uszami.
Tadeusz miał widzenie. Nie pierwszy już raz.
Dawno temu, zanim jeszcze został superbohaterem, unikał odbycia
zasadniczej służby wojskowej, popełnił kilka fatalnych błędów i wylądował w
psychiatryku na trzymiesięcznej obserwacji. Wtedy widzenia miał regularnie. W
każdy wtorek i piątek od szesnastej do osiemnastej trzydzieści.
Ale tym razem było inaczej. Mistycznie. Prawdopodobnie.
Dopijał właśnie czwarte winko, gdy nagle…
Jego ciałem wstrząsnął gwałtowny dreszcz. Wszystkie członki zesztywniały.
No, prawie wszystkie. Przerzedzony przez czas irokez stanął na sztorc i zaczął
iskrzyć. Oczy zaś… No cóż, właściwie to powinny błyszczeć białkami, ale lata
spożywania hurtowych ilości tanich win zrobiły swoje i białka oczu Yabolmana
były radośnie czerwone. Co w tej konkretnej sytuacji potęgowało jeszcze nastrój
niesamowitości.
A do tego wszystkiego zaczął lewitować. Niezbyt wysoko, ale zawsze.
- Nadchodzą – wychrypiał złowieszczo.
Marysia dopiero teraz zauważyła, że z jej towarzyszem dzieje się coś dziwnego.
Z Yabolmanem bardzo często działo się coś dziwnego. Zdążyła przywyknąć i rzadko
zwracała na to uwagę. Ale tym razem naprawdę się przestraszyła.
- Nadchoooodzą – powtórzył Tadeusz. Jeszcze bardziej złowieszczo.
- Kto nadchodzi? – zapytała Marysia. Bo obawa o ukochanego mężczyznę,
choć jest bez wątpienia uczuciem silnym, nie ma szans w starciu ze zwykłą
kobiecą ciekawością.
- Takie małe, puchate, trochę podobne do lemingów, tylko z większymi
uszami. Skradają się bezszelestnie. Zeżrą wszystko na korku. Będą tutaj w
środę, w południe.
Dar wieszczenia nie jest w zasadzie niczym złym. Ludzie lubią wiedzieć,
co ich czeka. Ale jeżeli proroctwo nie jest obietnicą tylko ostrzeżeniem, na
dodatek ostrzeżeniem przed czymś groźnym i nieznanym, może spowodować wybuch
paniki. Zwłaszcza gdy, tak jak w przypadku Tadeusza, wygłaszane jest w
słoneczny lipcowy dzień na zatłoczonej plaży miejskiej.
- Wiesz Jabolku… – zagaiła Marysia, kiedy już gromady półnagich
plażowiczów rozbiegły się z wrzaskiem we wszystkich kierunkach. W tym również w
kierunku jeziora.
- …tak się zastanawiam… Jak właściwie wyglądają lemingi?
- Nie wiem. Nigdy żadnego nie widziałem.
***
Nadeszła środa. Marysia i Tadeusz siedzieli w pokoju i czekali na
zbliżające się nieubłaganie południe. Ona paliła skręty i czytała jakąś powieść
fantasy. On popijał wino i… Właściwie to tylko popijał.
Tadeusz był spokojny. Treść swojego proroctwa znał co prawda tylko z
opowieści Marysi, ale wierzył w nie bez zastrzeżeń. Sobie miał nie wierzyć? Ale
nie przejmował się wcale. Producenci jego ulubionych trunków do zabezpieczenia
swoich produktów używali nie korka, tylko solidnych, aluminiowych kapsli.
Yabolman nie miał więc powodów do zmartwień.
Marysia natomiast nie wierzyła w żadne przepowiednie. Od czasu kiedy nie
sprawdził się jej horoskop wydrukowany w „Brawo Girl”. Miała wtedy dwanaście
lat i przeżyła głębokie rozczarowanie. A uraz pozostał jej już na zawsze.
W swoim sceptycyzmie posunęła się do tego, że położyła na stole komplet
nowiutkich korkowych podkładek. Było ich mnóstwo. Różnych kolorów i kształtów.
Klasyczny „biedronkowy” zakup.
- Uważaj Jabolku – mruczała zrzędliwie rozkładając podkładki. – Te twoje
wina strasznie wżerają się w blat. Nie da się tego doczyścić.
Tadeusz uważał.
Siedzieli zatem i czekali. I doczekali się. Zegar w przedpokoju zaczął
wybijać południe. Dwanaście uderzeń wlokło się w nieskończoność.
Beerwoman zatrzymała w płucach aromatyczny dym. Yabolman zastygł z
uniesioną butelką. Zegar umilkł.
- No i już – Marysia odetchnęła z ulgą. – Widzisz, nic się nie stało.
- Widzę – potwierdził Tadeusz i odstawił butelkę na stół.
Stuknęła głucho o pusty blat.
[tekst był opublikowany w SFFiH 12(74)
2011]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz