wtorek, 10 lipca 2012

Mroki średniowiecza

Pojmanie czarownicy nie zdarza się co dzień. Nic zatem dziwnego, że mieszkańcy wioski tłumnie wylegli na Plac. Wszyscy przyszli. Nawet Piźniony Szymek, miejscowy przygłup. Nawet stara Parzycha, ślepa już prawie i mocno przygłucha. Nikt nie chciał przegapić znakomicie zapowiadającego się widowiska.
Wiedźma była już przywiązana do stojącego na środku Placu Słupa. Młoda była i urodziwa. Jak to wiedźma. Wiadomo wszak, że Zły sługom swoim wieczną młodość i urodę zapewnia. Niejeden z mężczyzn na widok wychylającego się tu i ówdzie spod podartego lnianego giezełka ciała westchnął i szepnął z cicha: “Szkoda”. I zaraz żegnał się pobożnie by odgonić rodzące się we łbie omamy. Tak, tak. Mamiła suka do samego końca. A koniec ten był już bliski. Księży parobek kładł bowiem u jej stóp ostatnią wiązkę chrustu i kilka dobrze nasmołowanych bierwion.
- Patrzajcie no, kumie – rzekł jeden ze zgromadzonych w tłumie chłopów do sąsiada – to dopiero pierwsza wiedźma tego roku. A niedługo już święty Jan.
- Słusznie prawicie, kumie. Nie obrodziły latoś.
- Cichajcie – syknął ktoś z tyłu – wójt przemawia.
I rzeczywiście. Wójt lubił przemawiać i za nic nie przepuściłby takiej okazji.
- Boli mię - zaczął - powiadam wam ludziska, boli mię, żeśmy służce piekielnej żyć pomiędzy sobą pozwolili. Żeśmy jej chałupę po świętej pamięci Jarudze ofiarowali, kiedy tu do nas kilka zim temu zawitała. Żeśmy się na jej matactwach nie wyznali. I trzebaż było dopiero, żeby nasz obecny tutaj pleban w obejście jej przypadkiem zawitał i niecne jej praktyki rozeznał. Mówcie dobrodzieju jak to było.
Proboszcz, niestary jeszcze, ale mocno już brzuchaty, wystąpił przed wójta.
- Wracałem ci ja wczoraj z codziennej mej przechadzki. Ku kościołowi zmierzałem...
Ludzie pokiwali głowami. Wszyscy znali zamiłowanie księdza do wędrówek po okolicy. Niech se chodzi – zgadzano się powszechnie – i tak nic lepszego po całych dniach do roboty nie ma.
- Droga wypadła mi mimo Jarugowej chaty. – kontynuował swą opowieść pleban - Błyski dziwne, ogniste w jej oknach obaczyłem. Mniemając, iż gore, z pomocą ruszyłem. Kiedym jednak drzwi otwarł ujrzałem tę oto niewiastę, która nad kotłem pochylona, zaklęcia jakoweś pod nosem mrucząc, dziwnie pachnącą miksturę warzyła. A izba cała obwieszona była zielem wszelakim. I ksiąg różnych bez mała tuzin w niej znalazłem.
- Czytać umi! – wrzasnął ktoś z tłumu. – Spalić wiedźmę!
- I co z tego, że czytać umiem – odezwała się nagle milcząca do tej pory przywiązana do Słupa dziewczyna – wielu umie. A ja choroby zamawiać potrafię. Ludzi leczyć. Pomóc chciałam.
- Milcz nieszczęsna – przerwał jej ksiądz – wszak wie o tym każdy, iż choroby, jak i dobro wszelakie przez Boga ludziom zsyłane są. Zamawianie ich sprzeciwianiem się wyrokom Boskim jest i jako takie stosem karane być winno. Leczyć potrafisz? Ciekawym wielce od kogo wiedzę tę posiadłaś jeśli nie od Szatana.
Tłum zafalował i zaszemrał. W takich razach tłum musi falować i szemrać. Taka jest właśnie rola tłumu. Ksiądz zaś, porwany zapałem, zaczął krzyczeć:
- Primo: jeno Szatan i sługi jego wolę Bożą lekceważyć się odważają. Secundo: wiadomym jest powszechnie, iż niewiasta w mocy Szatana się znajdująca, nie tylko nakazów jego słucha, ale też żyje z nim jak z mężczyzną...
- I czytać umi! – powtórzył głos z tłumu – spalić wiedźmę!
- ...ale też żyje z nim jak z mężczyzną, na owoce onego związku nie bacząc. Owoce te okazać się zaś mogą...
- Nie o to idzie komu tyłka nadstawiałam – wpadła mu w słowo czarownica – jeno o to, że tobie nadstawić nie chciałam. Powiedz wszystkim, po coś do mnie wczoraj przyszedł klecho.
- Dość tego – krzyknął pobladły nagle pleban i porwawszy pochodnię przytknął ją do stosu – darowuję ci te oto oczyszczające płomienie. Niech wypalą z twej duszy zło wszelkie.
- Niech płonie! Czytać umi!
Płomienie ogarnęły przywiązaną do Słupa postać.
***
Nikt nie zwracał uwagi na dwóch, trzymających się na uboczu, mężczyzn. Ubrani w eleganckie garnitury, opierali się o najnowszy model mercedesa i obserwowali rozgrywające się na placu wydarzenia. Uśmiechali się przy tym dobrotliwie, z taką jakąś ojcowską pobłażliwością.
- Niezwykle udany samosąd – odezwał się jeden z nich – nieprawdaż kolego pośle.
- Rzeczywiście. Wiele udało się osiągnąć od wygranych w 2011 roku wyborów parlamentarnych.
- I to w niespełna pięćdziesiąt lat. – dodał pierwszy - Ale nie zapominajmy, jak dużo jeszcze jest do zrobienia.
Wsiedli do samochodu i odjechali.
***
Jakiś czas potem było po wszystkim. Ludziska rozchodzili się do chałup. Opodal dogasającego powoli stosu kołysał się mocno już zniszczony transparent: “...wo I Spraw…”. Nikomu nie przeszkadzało, że jest częściowo nieczytelny. I tak prawie nikt już nie potrafił go przeczytać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz