wtorek, 10 lipca 2012

Z woźnym sprawa


Zerwiskórski nie był zaskoczony wizytą woźnego grodzkiego.
Dubienko wszak najechał i tak dworek, jak i większość budynków gospodarskich z dymem puścił. Czeladź dubienkowską poturbował porządnie, a samemu panu Dubienieckiemu krwi nieco upuścił.
Zwykła w sumie sprawa.
Ale przez prawo dziwnie niechętnie oglądana. Przybycie woźnego z pozwem było zatem jedynie kwestią czasu i żadną miarą nie mogło być dla pana Michała niespodzianką.
Co wcale nie znaczy, że było mu miłe. Rzec by można, że wprost przeciwnie, tym bardziej, że głodny był jak całe stado wilków i właśnie zamierzał wieczerzać.
Stwierdziwszy, że przybyły jest szlachcicem, golcem wprawdzie, sądząc po odzieniu, ale jednak szlachetnego rodu, zaprosił go pan Michał do stołu. Nalał wina do pucharków, spory kawał dziczyzny z półmiska uchycił i pogryzając w te oto odezwał się słowa:
- Powiadasz pan, panie Zajączkowski (tak mu się bowiem podstarości sługa przedstawił) żeś z pozwem ku mnie przybył? Odważny zatem z pana człek, panie Zajączkowski. Musisz bowiem acan wiedzieć, że z owych pozwów doręczaniem różnie to w naszym powiecie bywało.
Opowiadał mi kiedyś pan Kalenicki, jak to go woźny pewnego razu nawiedził. Sprawa wyjątkową błahą była, bardziej jeszcze nawet niż ta moja, a Kalenicki raptus, postanowił zatem posłańca nauczyć fruwać. Za kołnierz go ucapił, na wieżyczkę w zameczku swoim wtargał i parapecie postawiwszy, powiada: „Jako ten Merkury do mnieś przybył, jak Merkury do pana swego wracaj. A że sandałów skrzydlatych jak widzę nie masz, jeno łapcie łykowe, ja cię w tę drogę, huncwocie, należycie wyprawię”. I takiego mu kopa w, za przeproszeniem waszmości, zadek zasunął, iż tamten w istocie pofrunął. Niedaleko może i głównie w dół, ale pofrunął. Ale mógł sobie na taki uczynek Kalenicki pozwolić, bo woźny – choć osoba urzędowa – zwykły był jeno cham. A nie szlachcic, jak nie przymierzając wy, panie Zajączkowski.
Albo Chochełko… Znasz go może, mości Zajączkowski? To ten, któren zawsze miał się za uczonego. Postanowił ci on sprawdzić, czy da aby woźny radę rzekę wpław pokonać. Dzień był upalny, a rzeczułka wąziuchna, mogła się zatem rzecz cała przyjemną jeno kąpielą zakończyć. Chochełko jednakowoż nakazał woźnemu do nóg kamienie graniczne poprzywiązywać, o których rzekome przesunięcie przed sąd był pozywany. I, imaginuj sobie wasze – nie przepłynął! Utopił się nieborak! Na takiej płyciźnie! No, ale to też był cham. Ze szlachcicem by sobie Chochełko na takie eksperymenta nie pozwolił.
Z kolei Gocławski postanowił strudzonemu woźnemu w niewdzięcznej służbie dopomóc. Kiedy się zorientował, że tak znaczna persona per pedes do niego przydreptała, zakrzyknął, że tak być nie może i że inaczej niż konno woźny do miasta nie powróci. Ten się wymawiał twierdząc, że nigdy konia nie dosiadał i że łacno może sobie kark skręcić. Nakazał go przeto pan Gocławski do siodła przywiązać. Bogać tam – do siodła! Do czterech siodeł! Miał bowiem posłaniec w cztery konie do domu wracać. Trzeba trafu, czystego przypadku, że każdy z koni, solidnie bacikiem zacięty, w inną ruszył stronę. Szkoda nawet gadać. Szlachcic, taki jak wy, panie Zajączkowski, na jedną kobyłkę by wskoczył i odjechał, ale co cham, to cham.
Tak, tak. Tutejsza szlachta wielki respekt i szacunek dla woźnych grodzkich w sercach nosi. Zawiejski, gdy mu pozwy dostarczono, dostarczyciela wieczerzą podjął. Jak, nie przymierzając, ja was, kochany panie Zajączkowski. A potem go jeszcze na polowanie zaprosił. Pono głowa woźnego przez długie lata nad kominkiem w Zawiejewie wisiała. A wy panie bracie, polujecie może?
Coście tak nagle pobledli? Wino wam nie służy? Pasztetu może skosztujcie? Pyszny. Z zają… Z dziczyzny.
No i masz, omdlał.
Zerwiskórski wstał od stołu i otworzył drzwi izby.
- Gawryłko! – Zakrzyknął służącego. – A sprzątnij mi migiem to ścierwo. Do stajni rzuć. A kiedy się ocknie, wybatoż porządnie i wolno puść. Bacz jeno by mu się za mocna krzywda nie stała, bo ubicie woźnego grodzkiego to już nie krotochwila, jeno gardłowa sprawa. Tym bardziej, że to szlachcic, a nie jakiś cham.
Co powiedziawszy, wybuchnął gromkim śmiechem i wrócił do stołu by w spokoju dokończyć wieczerzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz