wtorek, 10 lipca 2012

Krótki tekst o miłości

Zasuwam ostatnio jak, nie przymierzając, osiołek pakistański. Wiecie – grudzień. Koniec roku się zbliża. Trzeba domknąć kilka spraw. Terminy gonią, klienci się niecierpliwią, szef ciśnie. Normalka.
Bez sensu, nie?
Przecież to moja firma. W dodatku jednoosobowa. Mógłbym dać sobie czasem trochę luzu. Ale nie – nic tylko zapieprzam i zapieprzam.
Do domu wracam zwykle koło północy. Na ‘ostatnich nogach’. Wsiadam do windy. I zapominam o zmęczeniu. O wszystkim zapominam. Bo od kilku dni zawsze w windzie jest już ona. ONA! Zupełnie jakby na mnie czekała.
Bez sensu, nie?
Przecież się nie znamy. Poza tym, dlaczego taka kobieta miałaby czekać właśnie na mnie? Wiecie, nie jestem przesadnie przystojny. I z inteligencją też nieszczególnie. Przeciętniak. Może nawet trochę mniej niż przeciętniak. A ona? ONA! Powiadam wam – cud. W życiu nie widziałem piękniejszej kobiety. Ideał. Pod każdym względem. Czasami wydaje mi się, że się w niej zakochałem.
Bez sensu, nie?
Swoje lata już mam, za późno chyba na sztubacką miłość do pięknej nieznajomej. Ale co poradzę? Na jej widok zatyka mnie, robi mi się gorąco, rumieńców niezdrowych dostaję… Gdybym mógł wykrztusić chociaż jedno słowo, pewnie bym się jąkał. Ale nie mogę. Nic. Nawet głupiego ‘dobry wieczór’. Więc tylko wsiadam, głową lekko skinę i wciskam guzik swojego piętra. Po chwili dojeżdżamy, uśmiecham się głupkowato i wysiadam, a ona zostaje w kabinie. Szybko wpadam do mieszkania, rzucam w kąt projekty, siadam na fotelu w pokoju i zaczynam nasłuchiwać. I czuję się jak Lubaszenko w tym nudnym filmie Kieślowskiego.
Bez sensu, nie?
Przecież on Szapołowską podglądał. Ja tylko podsłuchuję. I chyba pierwszy raz w życiu cieszę się, że mieszkam w starym wieżowcu z doskonałą akustyką. Najpierw słychać szczęk zatrzymującej się windy. Potem chrobot klucza. Otwierają się drzwi. Cichy trzask i kroki w przedpokoju, które po chwili cichną. Pewnie zdejmuje szpilki. Następuje prawie kwadrans ciszy, potem słychać szum lecącej z prysznica wody. Staram się niczego sobie nie wyobrażać. Siedzę tylko i słucham. Po kolejnym kwadransie ciche szuranie, jakby kapcie na płytkach PCV i wreszcie cichutkie, cichuteńkie trzeszczenie sprężyn tapczanu. I koniec. Zapada całkowita cisza.
A ja siedzę jeszcze przez chwilę i zastanawiam się kiedy i dlaczego właściwie dobry Bóg postanowił pozbawić mnie rozumu?
Bez sensu? Nie! Bo widzicie, ja mieszkam na najwyższym piętrze.

1 komentarz: