Mas’A’Cra
była wojowniczką. Cholernie dobrą wojowniczką. Doskonale władała
mieczem i toporem. Bywało, że równocześnie. W rzucaniu sztyletami nie
miała sobie równych. W strzelaniu z łuku, chociaż uważała tę broń za
niehonorową, ustępowała jedynie najznamienitszym elfim łucznikom. Ba,
nawet zwykły nóż i widelec stawały się w jej mocarnych dłoniach
niebezpieczną bronią.
A
do tego wszystkiego Mas’A’Cra była piękną kobietą. Miała prześliczną
buzię. Długie kasztanowe włosy, splatała zawsze w dwa grube, sięgające
prawie bioder warkocze. Warkocze te, obciążone ołowianymi kulkami w
potrzebie mogły również stać się zabójczą bronią. Miała również
Mas’A’Cra kształtne ramiona, którym potężne mięśnie dodawały jedynie
uroku i długie, cudownie smukłe nogi, zwieńczone rozkosznie krągłą i
kusząco wypiętą pupą.
Jeśli
zaś chodzi o szczegóły kobiecej urody, które w eM’Te’Be uznawano
powszechnie za najważniejsze... Cóż, w przypadku Mas’A’Cry było to
zaiste szczegóły. Płaska była jak sosnowa deska. Wszystkie te skórzane
fatałaszki, które z racji swej profesji zmuszona była nosić, a które
winny aż trzeszczeć, naprężone do granic wytrzymałości, zwieszały się
jeno smętnie. A przy silnym wietrze łopotały złośliwie, niczym jakieś
proporce.
Mas’A’Cra
zazdrościła innym wojowniczkom. Taka, dla przykładu, Tzy’Tza’Tha...
Miecza nie potrafiła w dłoni utrzymać, ale o jej piersiach śpiewali
wędrowni bardowie. Ze słynnym Ba’Year’Foolem na czele. Jego pieśń: “Pod
kolczugą dwa arbuzy masz” znało każde emtebiańskie dziecko. Cóż, matka
natura, która tak szczodrze obdarowała Mas’A’Crę przeróżnymi przymiotami
ducha i ciała, w tym jednym względzie okazała się nader skąpa. I nic
nie można było na to poradzić. Tak przynajmniej myślała dzielna
wojowniczka do czasu, kiedy w jakiejś oberży nie podsłuchała rozmowy
dwóch pijanych krasnoludów.
-
My, krasnoludy, - dowodził jeden z nich - rzadko paramy się magią. Ale
kiedy już się za nią bierzemy, nikt nam nie dorówna. Ani ludzie, ani
elfy. A Hee’Roor’Gh jest najlepszym krasnoludzkim magiem. Mieszka w
górach na dalekiej północy. Droga do niego długa jest i pełna
niebezpieczeństw. Jednakowoż ten kto ją przebędzie i kto zdobędzie
względy maga, liczyć może na spełnienie każdego życzenia. Każdego!
Mas’A’Cra uśmiechnęła się lekko pod nosem. Decyzja zapadła błyskawicznie.
***
Pół
roku później, zasapana i brudna Mas’A’cra wpadła jak burza do groty
Hee’Roor’Gha. I zanim zaskoczony krasnolud zdążył choćby mrugnąć oczami,
przyciśnięty do granitowej ściany, dyndał w powietrzu nogami, a
wojowniczka krzyczała mu prosto w twarz:
-
Posłuchaj, cholerny pokurczu! Żeby tutaj dotrzeć, przebyłam pustynię,
przepłynęłam morze, przedarłam się przez dżunglę i wspinałam się po
ośnieżonych szczytach. I mam dość! Jestem zmęczona i wściekła jak
raniony ogr. Krótko: chcę mieć cycki jak balony! Wiem, że potrafisz to
sprawić i jeśli ci życie miłe, sprawisz. I gówno mnie obchodzi jak tego
dokonasz!
Przyduszony Hee’Roor’Gh uśmiechnął się złośliwie.
***
-
Może byłam odrobinę za ostra? – myślała Mas’A’Cra szybując łagodnie
ponad górami. – Może trzeba było po prostu grzecznie poprosić?
[tekst był opublikowany w Science Fiction, Fantasy i Horror 5(55) 2010]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz