wtorek, 10 lipca 2012

Zbój

Wolf był zbójem. Piekielnie dobrym zbójem. Co nie znaczy, że był dobrym człowiekiem. Wprost przeciwnie. Zresztą, gdyby był dobrym człowiekiem, nie mógłby być dobrym zbójem. A jako się rzekło, zbójem był pierwszorzędnym.
Był okrutny i mściwy. Bezwzględny i bezlitosny. Nie miał żadnych… Nie, nie można powiedzieć, że nie miał żadnych zasad. Miał ich wiele. Pierwsza brzmiała – nie zostawiać żywych świadków. Za to skrupułów nie miał na pewno. Napadał, rabował, grabił, palił, gwałcił i mordował. A potem czasami jeszcze raz gwałcił.
Wolf znany był w całym przygraniczu, a jednak królewskiej policji długo nie udawało się go schwytać. I to pomimo wysokich nagród jakie obiecano za najdrobniejsze nawet informacje na temat aktualnego miejsca jego pobytu. Nie wykluczone, że potencjalnych informatorów odstraszał skutecznie fakt, że zbój sobie tylko (i może jeszcze kilku przekupnym policjantom) znanymi sposobami, zawsze dowiadywał się o wszystkich denuncjacjach i nagradzał ich autorów wcześniej niż władza. Po swojemu. Najczęściej dotkliwie i boleśnie. Bywało, że ostatecznie.
Wolf nigdy nie przystąpił do żadnej z licznych grasujących w okolicy band. Zawsze chadzał na rozboje sam. Żadnych wspólników – to była kolejna z jego zasad. Ale że był naprawdę dobry w swoim fachu, potrafił w pojedynkę puścić z dymem całą wioskę, lub nawet niewielki gródek, mordując wprzódy wszystkich mieszkańców. I znaczną ich część gwałcąc.
Przygraniczni bardowie śpiewali pieśni o okrucieństwach Wolfa. Swoją drogą, dziwna rzecz z tymi bardami. Śpiewają zawsze albo o zabijaniu, albo o nieszczęśliwej miłości. Która też w sumie bywa okrutną i też niejednego życia pozbawiła. Ale mniejsza o bardów.
Pewnej, szczególnie srogiej zimy, a zimy w przygranicznych górach zwykle są szczególnie srogie, oddziałowi królewskiej policji udało się bowiem wreszcie pojmać Wolfa. Policjanci pobłądzili w lesie podczas śnieżnej zawiei. Do chaty zbója trafili przypadkiem i na swoje szczęście, znaleźli go śpiącego głębokim, pijackim snem. Chata pełna była wszelkich dóbr zrabowanych podczas zbójeckich eskapad, u powały zaś wisiały nanizane na długie, cienkie rzemienie setki ludzkich uszu. Uszy obcinał Wolf swoim ofiarom, już to dla ich oznaczenia, już to z powodu niezrozumiałych zupełnie ciągot kolekcjonerskich.
Te właśnie uszy stały się głównym dowodem w rozprawie, która odbyła się gdy policjantom udało się odnaleźć drogę i dotrzeć, wraz ze związanym w baleron Wolfem, do najbliższego miasta. To nie była długa rozprawa. A wyrok mógł być tylko jeden. Śmierć przez ścięcie. Żeby zaś choć w niewielkim stopniu odpłacić złoczyńcy za dokonane przezeń zbrodnie, wyrok miał być wykonany nie, jak to było we zwyczaju, toporem, a wyjątkowo tępą, poszczerbioną piłą.
Zaprzężony w czarnego kuca wózek, zwany przez co bardziej cynicznych mieszczan "rydwanem śmierci" powoli turlał się brukowanymi ulicami miasta. Wolf stanowczo nie życzył sobie obecności kapłana, który zwykle towarzyszył skazańcom w ich ostatniej drodze. Zagroził nawet, że mimo związanych rąk i nóg odgryzie klesze nos. I co tam jeszcze zębami sięgnie. Zabił wielu kapłanów, a jednego, zasugerowawszy się suknią, przez pomyłkę zgwałcił. O pomyłce tej powstało wiele, na swój sposób zabawnych, piosenek i wierszyków. A Wolf nie lubił kiedy się z niego śmiano. Dlatego nienawidził kapłanów jeszcze bardziej niż innych ludzi. I dlatego jechał na "rydwanie śmierci" sam.
Rozglądał się z ciekawością po okolicznych domach i zastanawiał się czy dałby radę obrócić to, miłe skądinąd, miasto w perzynę. I ile wina mógłby kupić za zrabowane w nim dobra.
Czasu na rozmyślania nie miał wiele. Wózek wkrótce dotarł do ustawionego na niewielkim ryneczku szafotu. Popychany przez katowskich pomocników Wolf wspiął się po kilku stopniach na podwyższenie i ujrzał swego oprawcę. Kat był mężczyzną wysokim i potężnie zbudowanym. Ubrany w czarne, obcisłe spodnie i czerwony, skrywający twarz kaptur, czekał na swoją ofiarę z założonymi na szerokim, nagim torsie rękoma. Mocarnymi, już na pierwszy rzut oka, rękoma.
- Krzepki jest – pomyślał Wolf. – Szybko się uwinie.
Pomocnicy błyskawicznie i mocno przywiązali zbója do leżącej na drewnianych kozłach deski. Oprawca zbliżył się powoli do skazańca. Widoczne w wycięciach czerwonego kaptura oczy błysnęły dziwnie. Niby to złowrogo, a jakby tak… pożądliwie.
- Zanim ci urżnę ohydny łeb, bydlaku, odbiorę swoją zapłatę – powiedział kat i zaczął powoli rozwiązywać rzemienie u portek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz